alicja_wk
13.02.11, 21:03
Parę dni temu udało nam się w koncu dotrzec na wizytę, ale przyznam, że jestem trochę zdezorientowana po tym "spotkaniu" i może trochę rozczarowana.
Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to sposób diagnozowania dolegliwości przez panią doktor. Niby kazali przywieźć wszystkie wyniki badań, jakie sie ma, grupe krwi, a nawet nikt o nie nie poprosił ani nie zapytał, choc sama wspomniałam, że mam przy sobie.
Najpierw pani zapytała z jakim problemem przybywamy, wiec tylko wspomniałam ogólnie, że mały od roku ma problemy z przyrostami, a od pół roku z zaparciami i to są nasze głowne problemy.
Kazała usiąść na krzesle i trzymac dziecko, a ona przesuwała ręce wzdłuż jego ciała "szukając" przyczyny dolegliwości. Po chwili stwierdziła, że źle funkcjonują jelitka, zadała szereg dodatkowych pytan i tylko dodała, że są zaśluzowane.
Dopiero jak wspomniałam, że malemu wyszły w badniach lamblie, to przytaknęła, że to też może mieć wpływ, ale zbytniego entuzjazmu nie zauważyłam.
Przepisała tylko jakies 3 ziółka i kazała podawac przez 2 m-ce, a potem pokaza sie do "kontroli". Po informacji o poasożytach nie zmieniła ziół, ani nie dodała żadnych innych, wiec nie wiem, czy te które podała są też na ich wybicie.
Co do grupy krwi to tylko pokazała jakąś książkę dotyczącą odżywiania zgodnego z grupą, ale nawet nie wspomniała zbytnio czego powinnismy tak na prawde unikac. Poleciła tylko zapoznac się z zaleceniami tej książki.
Wyszłam od niej trochę oszołomiona, bo nie spodziewałam sie takiego obrotu spraw. Myślałam, że p. doktor, jako doktor nauk medycznych stosuje konwencjonalne metody diagnozowania, a jedynie naturalne sposoby leczenia.
Nie wiem, co o tym wszystkim myslec... tym bardziej, że sama nie wpadła na trop pasożytów po tym, jak opowiedziałam o wszystkich objawach.