i_zbyszeko
12.02.11, 10:42
Na początek prośba do forumowiczów, którzy pracują na uczelniach amerykańskich, albo zrobili tam doktorat - nie obrażajcie się, ale jak czytam wypowiedzi osób należących do tej grupy, to mam wrażenie, iż są zaczadzeni amerykańską rzeczywistością do tego stopnia, że przestali racjonalnie myśleć o polskich realiach.
Najnowszy przykład - artykuł prof. Osiatyńskiego w dzisiejszej Wyborczej.
Zacznę od pochwał, by nie oskarżono mnie, że jestem jednostronnym krytykantem. Tak więc profesor słusznie zauważył, że amerykański wykładowca zarabia średnio 10 razy więcej od polskiego profesora (od siebie dodam, że koszty życia w USA nie są znacząco wyższe niż w Polsce - mam tam bratanka). Druga słuszna uwaga - na polskich uczelniach nie ma szkoleń z metodyki prowadzenia zajęć. No i trzecia - wypadałoby, żeby Polska wydawał ze 3% PKB na naukę (ale jeszcze nie teraz, najpierw trzeba kadrę postawić do pionu).
Niestety lista "mądrości inaczej" wypowiedzianych przez prof. Osiatyńskiego jest dłuższa. Stwierdził on, że:
1. Naukowcom w Polsce pracuje się wygodnie i to jest problem - a mnie się zdaje, że przez lata pobytu w USA profesor zapomniał znaczenia słowa wygodnie. Dlatego podam przykład pracy wygodnej - montażysta samochodów - pomieszczenie klimatyzowane, ciepłe, czyste, praca fizyczna ograniczona do minimum, można słuchać własnego mp3, montażysta na linii ma 3900 zł. miesięcznie ( a teraz domagają się 850 zł. podwyżki), czyli tyle ile na polskiej uczelni kierownik zakładu z habilitacją (a o podwyżce to może sobie napisać książkę SF, ewentualnie poprosić żonę o zwiększenie kieszonkowego), pracuje 8 godzin dziennie i 40 tygodniowo, nikt mu nie mówi co może lub nie może zrobić z czasem wolnym, z ludźmi nie musi użerać się, ma precyzyjnie określone jakimi efektami musi wykazać się, do tego nie musi mieć własnego laptopa (ani innych narzędzi do pracy), bo firmowy przeszedł na emeryturę (a nowego nie ma bo panie z rektoratu zgubiły i nie wysłały do ministerstwa wniosku o inwestycję aparaturową) i nie musi na swój temat czytać bzdur w prasie (bo prasy nie musi czytać, książek zresztą też). To jest praca wygodna. Czasami panie profesorze dobrze odświeżyć znajomość polskiego.
2. Podniesienie płac nie zmieni jakości pracy kadry uczelnianej, trzeba ich zmusić, by zrobili to bez podwyżek - mam pomysł na realizację tej koncepcji - przywróćmy niewolnictwo, albo raz na semestr rozstrzelajmy co dziesiątego. A na serio.. czyżby pan profesor uważał, że kadry polskich uczelni odporne są na motywacyjne znaczenie zarobków? A gdzie dokonania amerykańskiej psychologii?
3. Preferowany przez pana profesora model pracy na uczelni (dobrze, że później stwierdził, iż coś takiego nie może się udać w Polsce) - siedzenie (w osobnym pokoju) za biurkiem 8 godzin dziennie przy lekko otwartych drzwiach (i tak dobrze, że nie na oścież, jak w Szwecji gdy przyjmuje się studentkę), wyjścia tylko na zajęcia i na obiad (jaka łaskawość); a kiedy pracować naukowo? - w weekendy i wakacje (na serio tak napisał!!). No cóż, to mi się podoba - przesiedzieć cały dzień za biurkiem wychodząc tylko na 2-3 godziny zajęć plus godzinę na obiad, w każdy weekend mieć niedzielę wolną (bo wtedy archiwa i biblioteki są zamknięte i praca naukowa humanisty idzie spać), w każde wakacje mieć miesiąc pewnego wolnego z powodu jak poprzednio. Żeby jeszcze przełożeni zrozumieli, iż w pozostałym czasie przeznaczonym na pracę naukową to można napisać najwyżej jeden artykuł rocznie. Super praca, nobel dla Osiatyńskiego.
4. Z kolejnych wywodów autora wynika, że dobrym pomysłem na zapewnienie jakości pracy kadry uczelnianej są systematyczne, co 5 lat, wizyty komisji akredytacyjnej (i to jakiejś lokalnej, prywatnej, niekoniecznie wielkiej państwowej) i coś takiego chciałby wprowadzić w Polsce. To ciekawe, bo jak taką wizytę miałem kilka lat temu - czyżby w międzyczasie zlikwidowano PAKę (to kto do cholery zapowiedział się z wizytą w tym roku).
5. O liczbie przyjęć na studia powinny decydować specjalne komisje, a nie same uczelnie - to jak ma wyglądać postulowana konkurencja uczelni o studentów - czy na przetargach, kto obsadzi więcej miejsc w czerezwyczajnej komisji i przydzieli sobie więcej miejsc dla studentów?
6. No i na koniec odkrywcze stwierdzenie - profesor musi umieć wykładać. No jasne, tylko tu mamy mały problem - nawet jak będzie wykładał świetnie, to i tak skuteczność jego wykładów będzie oscylowała pomiędzy 5 a 10%. W tym samym czasie przeciętnie sprawny asystent poprowadzi dobrą dyskusję lub studium przypadku i uzyska skuteczność 60-80%. Wobec tego po co uczyć profesora wykładania, lepiej nie prowadzi dyskusje. O.. stop, zagalopowałem się. Przecież na wykładzie może siedzieć i 1000 osób, a dyskusja, która każdemu ma przynieść znaczący efekt edukacyjny, w gronie większym niż 20 osób nie ma sensu. Wykład jest o niebo tańszy, a że studenci wkrótce prawie wszystko zapomną - nie szkodzi, najważniejsze, że będzie tanio. Przecież pan profesor nie jest zwolennikiem dawania kadrze uczelnianej pieniędzy już teraz, może kiedyś... jak będą grzeczni.