kramka1
27.06.13, 10:12
Rzucam temat, bo jestem ciekawa opinii innych osób o uprawianiu nauki za własne pieniądze.
Wiadomo, ze mamy finansową bryndzę, o granty trudno, a jeszcze na dodatek coraz gorzej o pieniądze z działalności statutowej wydziału. W moim przypadku, w ostatnich miesiącach okazało się, że nie mam co liczyć na dofinansowanie udziału w konferencji, korekty językowej artykułu przez native speakera, oraz symbolicznych kosztów niezbędnych do zebrania materiałów do badań. Oczywiście nie mogłabym liczyć także na dofinansowanie czegokolwiek innego, ale że nie proszę, to mi nie odmawiają.... W rezultacie, musze wyciągnąć pieniądze z własnej kieszeni, bo bez tego wkładu nic w tym roku w nauce nie zrobię.
Niestety, brak kasy na badania i publikację ich wyników nie stanowi okoliczności łagodzącej przy ocenie okresowej. Padnie pytanie o aktywność, publikacje i referaty konferencyjne (a najlepiej, by były na prestiżowych konferencjach zagranicznych). Jeżeli nie będę ich miała, to dostane "pałę". Jeżeli dokonania będą, nikt nie spyta o źródło finansowania, ale z ochotą wydział wpisze te dokonania do swojego rejestru, który będzie podstawą do uzyskania finansów z ministerstwa.
Tylko ja się pytam, dlaczego mam uprawiać naukę z afiliacją mojego pracodawcy za własne pieniądze? Kiedy o tym opowiadam znajomym spoza branży, łapią się za głowę. Lekarz do pracy nie przychodzie z własną strzykawką, kierowca MPK nie kupuje sobie benzyny do baku... Więc czemu nasz zawód jest tak "uprzywilejowany", że opiera się na autosponsorowaniu przez pracowników?