ploniekocica
30.01.13, 12:29
będzie, bo ostatnio się dużo o tym mówi. A ja przyznaję się jestem nietolerancyjna, znaczy rzadko używam tolerancji jako takiej, a jeśli jej używam, to jest ona ograniczona.
Nie używam tolerancji wobec tych wszystkich osób i zjawisk, wobec których zwykło się o niej mówić. Nie używam tolerancji w stosunku do ludzi, rzeczy i zjawisk, które w bezpośredni sposób w danej chwili nie ograniczają mojej wolności. Nie używam, bo używanie jej oznaczałoby, że ja tych ludzi, rzeczy i zjawiska identyfikuję jako obce i groźne, a dopiero jako w ten sposób zidentyfikowane łaskawie toleruję. A guzik!
Mogę łaskawie tolerować (do pewnego punktu i czasu) wydzierających się pod domem, używających głośno komórek w miejscach publicznych, parkujących na chodnikach itd.itp., ale dlaczego mam używać tolerancji wobec czarnych, zielonych, fioletowych, wierzących w to czy tamto, kochających inaczej czy jeszcze inaczej jeśli oni wszyscy nie usiłują drzeć się pod moimi oknami albo narzucić mi swoją fioletowość? Przecież to marnowanie emocji takie używanie tolerancji, nieprawdaż?
Jak mi ta fioletowość nie zagraża to na grzyba mi tolerancja?
Ładnie to ujął dziś Tym Stanisław. Normalnie jakby mi w myślach czytał:
Nie bardzo rozumiem, dlaczego prosta sprawa administracyjna, jaką jest zarejestrowanie się wspólnie z kimś, z kim się chce mieszkać, spędzać razem czas i cieszyć się życiem, musi być przez wierzącego w Boga katolika tolerowana.
Uważam, że tolerancja to jest taka dobrotliwa wyższość demonstrowana wobec innych, którzy nie zasłużyli sobie na pełnię praw należnych każdemu człowiekowi. Jestem pewien, że żaden Pan Bóg nie zasłużył sobie na takie traktowanie, aby go w to mieszać. Jeśli ktoś nie lubi innych ludzi, to niech się nie chowa za Pana Boga.
Ale jeszcze dodałabym, że nie tylko za Pana Boga się chować się moim zdaniem nie powinno, ale w ogóle za duże, wiele znaczące słowa. Także za tolerancję.