zwyklymaz
13.02.13, 10:50
Cześć,
Na mojej głowie spoczywa ogromny ciężar. Nie rozumiem własnej żony. Piszę w sprawie zupełnie na poważnie. Coraz częściej zdarzają się sytuacje, w których żona traktuje mnie bezwzględnie. Opiszę jedną z takich sytuacji. Może ktoś z was będzie wiedział skąd się biorą podobne rzeczy i jak ich uniknąć.
Niedawno żona postanowiła zrobić mi niespodziankę. Z własnych pieniędzy, zaoszczędzonych na jej własnym koncie oszczędnościowym wypłaciła odpowiednią kwotę i postanowiła zabrać mnie na wycieczkę w miejsce, które bardzo lubię do - Zakopanego. Poinformowała mnie o tym odpowiednio wcześniej. Zgodziłem się. Pojechaliśmy tam w dobrych nastrojach. W drodze postanowiliśmy, że na miejscu odwiedzimy Dolinę Kościeliską. Zimą - jeszcze jej nie widzieliśmy. Przy wejściu do doliny odwiedziliśmy jeszcze restaurację, gdzie postanowiliśmy zabić zimno, które nas przeszywało - gorącą herbatą. I tutaj zaczyna się problem. Dwie herbaty w menu kosztowały 14 zł. Mnie bardziej odpowiadał zamiast herbaty jednak zestaw śniadaniowy. Była to niezła okazja. W zestawie śniadaniowym była herbata. A oprócz tego śniadanie. Mogliśmy się podzielić wspólnie tym wszystkim i nie dość, że wypilibyśmy herbatę to jeszcze było trochę jedzenia. Moja żona jak tylko usłyszała o moim pomyśle, zmieniła się w osobę bardzo kategoryczną i wykluczyła możliwość kupna tego zestawu. W złości, nagle powiedziała, że musimy kupić herbatę, bo przecież mamy jedzenie. Odpowiadałem, że chciałbym coś drobnego też zjeść i przy okazji będziemy mieć i herbatę. Usłyszałem, że ona absolutnie! nie będzie wyrzucała jedzenia, które przygotowała. Krzyczała na mnie i mówiła to okropnym tonem, jak do osoby, której nienawidzi. Wyobraźcie sobie, że byłem bardziej zdziwiony niż wy, kiedy to czytacie. Próbowałem mówić, że "słuchaj, to tylko zestaw, nie jest to taki zły pomysł, napijesz się herbaty zjemy coś razem, a zabrane jedzenie zjemy później". Kategorycznym władczym tonem żona mi oznajmiła, że "wykluczone" i zaraz pociągnęła dalej, że "obiecałem" się z nią nie kłócić (a przecież się nie kłóciłem, tylko przedstawiałem swoje preferencje). Z niespodzianki - wyjazdu do Zakopanego zrobiło się piekło w restauracji przy posiłku. Zrobiłem się zły. Powiedziałem, w złości nagle, po tym całym dziwnym zajściu "jak ty się zachowujesz, albo skończymy te durnoty, albo kuźwa idziesz sama do góry doliną". Dalej nastąpiło kilka innych, przedziwnych zdarzeń.
Kluczowe jest dla mnie to kategoryczne żądanie żony. Ona wymaga ode mnie bezwzględnego posłuszeństwa. Traktuje mnie jak swojego syna. Jak małego uczniaka, którego próbuje paskudnym tonem głosu zmusić do uległości. Te sytuacje powtarzają się i mam już tego dosyć. Nie wierzę, że ona się zmieni, ponieważ ona nie widzi w tym problemu. Przy jednej z rozmów śmiała się ze mnie złośliwie i wyprowadzała mnie z równowagi. To są jakieś przewrotne rysy jej charakteru.
Zatem pytanie do was i do ekspertki - o czym to może mówić (oprócz tego, że mówi, że mamy problemy). Może ktoś miał podobnie? Bo ja już straciłem nadzieję. Te sytuacje są tak często, że niszczą wszystkie przyjemne chwile.