aaab_bbb
06.11.13, 11:00
Nasze małżeństwo psuje się coraz bardziej. Dwa lata temu zdiagnozowano u mnie depresję, rozpoczęłam terapię, która wciąż trwa. Zaczęłam inaczej patrzeć na siebie, na niego, na nasz związek. Znalazłam pasję. Mąż uważa, że przez terapię staję się coraz bardziej egocentryczna i myślę tylko o sobie. Moje hobby jest dla niego fanaberią, jest niezadowolony z tego, że poświęcam czas czemuś, co jest zupełnie niepraktyczne i niedochodowe. A dochodowe może się stać, ale to wymaga trochę czasu, praktyki, kontaktów i pewnych inwestycji, na które on się nie zgadza. Staram się robić, to co lubię możliwie najniższym kosztem (dzięki czemu wiele się nauczyłam), ale jego denerwują wszelkie wydatki na moje hobby, choćby była to dosłownie głupia taśma klejąca. Wychodzę na zajęcia raz w tygodniu wieczorem, też niedobrze, bo po co mi to i myślę tylko o sobie. Krytykuje mój styl ubierania, moją fryzurę. Twierdzi, że jestem kompletnie nieodpowiedzialna i czuje się jakby miał w domu nastoletnią córkę, a nie żonę. Uczucie dawno wygasło, powiedział mi wprost że mnie nie lubi. Zupełnie nie mam ochoty na seks z kimś, kto jest dla mnie niemiły, dla niego to odrzucenie. Tłumaczenie że trudno czuć pożądanie do kogoś, kto traktuje cię jak wroga odbiera jako "bądź grzeczny to dostaniesz cukierka".
Kiedy się poznaliśmy, byliśmy oboje po studiach, zarabialiśmy podobnie. On szybko zaczął awansować, ja nie - już wtedy cierpiałam na depresję, ale jeszcze o tym nie wiedziałam. Potem pojawiły się dzieci, spędziłam z nimi sporo czasu w domu. Obecnie mąż pracuje na wysokim stanowisku, zarabia duże pieniądze, przy których moja ostatnia pensja wygląda śmiesznie. Kilka miesięcy temu postanowiłam zrezygnować z pracy i zacząć własny biznes, ale... na razie idzie słabo i wygląda na to, że niedługo będę po prostu bezrobotną. Mąż ma pretensje że żyję na jego koszt. Choć pieniądze niby są wspólne, to tak naprawdę on wszystkim rządzi i krzywi się na każdy zakup, którego on nie uważa za potrzebny.
Z jego pracą wiąże się też to, że prawie nie ma go w domu. Wychodzi o 7, wraca po 18. A kiedy jest, to jest zmęczony. To samo w weekendy. Ma pretensje, pyta do czego go w ogóle potrzebuję, a ja rzeczywiście potrzebuję go coraz mniej. Całe dnie bez męża - mam do wyboru czekać i tęsknić, albo zająć się czymś i wybieram to drugie. Dla niego to odrzucenie. Chciałabym, żebyśmy coś robili razem, ale moje propozycje mu się nie podobają, a sam nie potrafi niczego zaproponować.
Mamy dwoje dzieci w wieku przedszkolnym. Mąż ma do nich mało cierpliwości, często podnosi głos, krytykuje, przedrzeźnia, obraża się za rzeczy, które dla mnie są zupełnie normalne u dzieci w tym wieku. Kiedy o tym rozmawiamy, twierdzi że przy mnie nie płaczą, bo na wszystko im pozwalam, a tak poza tym to wcale ich nie wychowuję, tylko utrzymuję przy życiu. To nie jest prawda, wiele razy słyszałam od dzieci, że jestem niedobra, głupia itp., bo czegoś nie chcę dać/kupić/zrobić. Ale ZAWSZE rozmawiamy o tym i ostatecznie z własnej woli przepraszają. Nie uważam, że rodzic ma bezwzględny autorytet, nie każę, tylko tłumaczę, dlaczego trzeba coś zrobić, to też błąd według mojego męża i rozpuszczanie dzieci. To, że czasem potrzebuję chwili dla siebie (mówię wtedy dzieciom: przez chwilę nie chcę z nikim rozmawiać, bo muszę pomyśleć / wysłać maila / wykąpać się), to też przejaw egocentryzmu i tego, że "mam wszystkich w dupie".
Nie mogę tak dłużej żyć. Wczoraj postanowiliśmy się rozstać. Proponowałam terapię, ale mąż nie chce o tym słyszeć, bo to "zrzucanie odpowiedzialności na innych" i w ogóle bez sensu. Jak i moja indywidualna terapia zresztą, która zrobiła ze mnie taką straszną egoistkę i tylko zaszkodziła naszemu związkowi. Chciałabym się rozstać w możliwie bezbolesny sposób, bez orzekania o winie i wywlekania brudów, ale już widzę, że łatwo nie będzie. Mąż chce opieki naprzemiennej, co moim zdaniem jest nieodpowiednie dla dzieci w tym wieku, a poza tym nie wyobrażam sobie, jak przy swoim trybie pracy znajdzie dla nich czas. On z kolei twierdzi, że ja jestem dla nich bardziej starszą siostrą niż matką, jestem nieodpowiedzialna, nie mam własnych dochodów, a on nie będzie płacił alimentów, żeby siedziała sobie w domu. Wiem, że dzieci wybrałyby mieszkanie ze mną, nie chcę ich też pozbawiać kontaktu z ojcem i utrudniać mu spotkań.
Nie wiem co robić. Jak wybrnąć z tego bagna.