lemonka5
09.12.13, 08:49
Proszę pomóżcie. Potrzebuję obiektywnego spojrzenia, rady, pogłaskania po głowie, albo przywrócenia do rzeczywistosci.
Zakochałam się, zaręczyłam i za pół roku wychodzę za mąż za mężczyznę, który ma dwóch synów- 19 i 16 lat. Jest cztery lata po rozwodzie, przez ten czas z nikim nie był. Jego synowie mieszkają z matką parę ulic dalej. Mój, nazwijmy go A. płaci duże alimenty, opłaca ich wszystkie zajęcia pozalekcyjne, kursy językowe, egzaminy, korepetycje, prawo jazdy i sport oraz wakacje. Wozi ich na te wszystkie zajęcia, ogólnie utrzymuje z nimi ścisły kontakt, zawsze jest do dyspozycji, są dla niego bardzo ważni, trudno się zreszta dziwic. Ich stosunek do A. mozna streścic tak: "jesteś naszym ojcem, to wszystko nam się należy, nie ma za co byc wdzięcznym. Tak ma byc".
Ja jestem u A. tylko w weekendy,dzieli nas jeszcze 200 km odległości, więc mój kontakt z nimi jest słaby, bo z ojcem spotykają się głównie w tygodniu, ale już po paru sporadycznych spotkaniach wiedziałam, że wyłącznie tolerują moja obecnośc, o akceptacji nie ma mowy. Nie odzywaliby się nawet słowem, gdyby A. nie przypominał im o powiedzeniu dzień dobry i do widzenia (taki apel w stosunku do 19 -latka brzmi śmiesznie i strasznie, naprawdę). Moje starania, żeby ocieplic atmosferę były tak konsekwentnie odrzucane, że dałam sobie spokój- nie to nie, nic na siłę. I może od razu się przyznam: Tak, nie lubię ich. Sa antypatyczni i aroganncy (również w stosunku do ojca i innych ludzi, nie tylko do mnie), zawsze ponurzy, zawsze zmęczeni, zawsze roszczeniowi.
Przez te cztery lata po rozwodzie ich wigilie wyglądały tak, że A. przywoził ich do siebie o 15, do 16.30 siedzieli razem nad barszczem, opłatkiem i prezentami, potem odwoziił ich do matki i jechał na wigilię do swoich rodziców na drugi koniec Polski. W tym roku pojawiłam się ja i moje ośmioletnie dziecko. Plan był taki, ze najpierw posiedzimy z chłopcami, a potem jak A ich odwiezie to zrobimy wieczorem naszą wspólną pierwszą wigilię. To będa nasze pierwsze wspólne święta, w dodatku od 21 grudnia mieszkamy już z A. na stałe- dostałam pracę w jego mieście, w czerwcu bierzemy ślub i tak ogólnie jesteśmy naprawdę szczęśliwi i jest nam razem po prostu dobrze- również na linii A.- mój syn. Szczerze mówiąc to ich wzajemne porozumienie i przyjaźń przeszły moje najśmielsze oczekiwania :)
I teraz po tym długim, ale niezbędnym wstępie będzie problem tytułowy: Otóż synowie zakomunikowali A. że ich wigilijne spotkanie ma się kategorycznie odbyc bez udziału mojego i mojego dziecka. Tylko oni i ojciec, chociaż dobrze wiedzą, że my już wtedy będziemy tam mieszkac.
A przekazał mi to kompletnie załamany, bo tak naprawdę ma do wyboru opowiedziec się po którejs ze stron. Jeśli ulegnie im to postawi mnie w sytuacji przypadkowej osoby, która w wigilię idzie na przymusowy półtoragodzinny spacer, lub siedzi cicho z dzieckiem w jednym pokoju i czeka aż młodzieńcy wyjdą po wigili z ojcem. Jeśli nie zgodzi się na ich wersję, to z całą pewnością odmówią widzenia się z nim w wigilię w ogóle. W święta wyjeżdżają z matką, a wizyta A. w domu ich matki jest niemożliwa.
Byłabym gotowa pójsc na ten spacer, tylko po to, żeby ułatwic sytuację A. Ale:
- wiem, że będzie mi przykro i prawdopodobnie nie będę umiała potem tego ukryc
-jak mam to wytłumaczyc mojemu synowi? że jego przyszli przyszywani, jakby nie było, bracia nie chcą nawet przełamac się z nim opłatkiem?
- nigdy nie będę mogła czuc się jakby to był mój dom, mimo wszelkich zapewnień A i zameldowania w dokumentach.
W tym momencie A. zaproponował, że po prostu MY zaprosimy ich na naszą wigilię, którą zaczniemy o tej 15 i potem o zwykłej godzinie odwiezie ich do matki. Ma im to dzis zakomunikowac. Ale nie mamy planu awaryjnego co zrobic jak odmówią przyjscia. A jestem pewna, że tak będzie. Co mam zrobic? Ulec ich żądaniom i udawac, że mnie nie ma? Postawic w stosunku do A. sprawę na ostrzu noża "ja albo oni". Nie mam pojęcia.
-