michalikowa789
20.12.13, 21:43
(Wątek będzie długi.)
To jest właśnie mój główny problem. Mąż zdaje się być człowiekiem, który nie akceptuje własnych dzieci. Mamy dwóch synów (6 i 8 lat) i córkę (10 lat). Córka z mężem dogaduje się najlepiej. Mąż pomagał mi przy niej po porodzie, rozpieszczał, wszystko był gotów zrobić dla niej. Po urodzeniu starszego syna dużo się zmieniło. Po urodzeniu najmłodszego jest chyba jeszcze gorzej. Mąż za bardzo nie pomagał mi ani przy jednym, ani przy drugim. Nie lubił z nimi zostawać, nie bawił się z nimi, unikał pomagania przy nich. Traktował ich chłodno, trzymał dystans. Uważa, że chłopców powinno się krótko trzymać. Córce nie dawał klapsów, synów chciał bić. Bić w dosłownym tego słowa znaczeniu, i nie chodzi o same klapsy. Nie zgadzałam się na to, jestem przeciwna takiemu wychowaniu. Mąż nie bił ich, głównie dlatego że ja nie pozwalałam, ale zawsze powtarzał, że jeszcze będę tego żałować. I tak wymierzał im dotkliwsze kary. Wystarczyło najmniejsze przewinienie, a od razu zabraniał im wychodzić na dwór, nie pozwalał oglądać telewizji, zabierał im komputer, a nawet ulubione książki do czytania, nie mogli do nich przychodzić żadni koledzy. było to o tyle dotkliwsze, że dawane za najmniejszy wybryk, a trwało bardzo długo.
Mąż ma też w zwyczaju dogadywać synom, Potrafi powiedzieć do obu: ,,zobacz, jaki jesteś beznadziejny. Nic nie umiesz, robisz coś po raz setny, a i tak ci nie wychodzi. Wasza siostra mi się udała, z niej mogę być dumny, z was nie jestem i nie będę’’. Jak to usłyszałam po raz pierwszy, to mnie zatkało. Nic nie powiedziałam, bo mi słów brakło. Potem kłóciłam się z nim o to wielokrotnie (mąż to często powtarza, niestety), ale do męża to nie dociera, powtarza tylko, że dobrze robi, bo przynajmniej nie wychowuje synów na ludzkie cioty, i uczy ich pracy nad sobą, jak chcą być kiedykolwiek chwaleni. Chociaż sam nie pochwalił ich nigdy. Córce kupuje, co tylko chce, synom nic. Nie zabiera ich nigdzie, bo jak twierdzi, nie ma sensu tego robić.
Jak synowi byli całkiem mali, za karę potrafił zamknąć ich w ciemnej łazience, i nie pozwalał przez jakiś czas wychodzić.
Krzyczy na nich, bo za głośno rozmawiają, za głośno oglądają filmy, bo źle posprzątali, bo niedokładnie pościelili łóżko, i zawsze znajdzie coś, aby tylko się do nich przyczepić. Cokolwiek, byleby tylko móc im dogadać, pokrzyczeć na nich.
Chłopcy boją się ojca. Jak wraca z pracy, pd razu uciekają do swoich pokoi. Boją się z nim rozmawiać, jak maja jakis problem, przychodzą z tym do mnie, i proszą żeby nic nie mówić tacie.
Z siostrą, na szczęście, mają dobry kontakt.
I tak to wygląda od kilku lat. Od niemowlęctwa nie tolerował (?) synów, teraz tylko może to bardziej okazać. Żal mi synów. Bronię ich przed mężem, ale on i tak robi swoje. Nie rozumie, że takie chłodne traktowanie chłopców jest złe. On ma swoje zasady, swoje wie, ja się nie znam.
Ja znowu boje się, że może się to jakoś odbić na synach w przyszłości.
Mam rację? Czy za bardzo przesadzam, pobłażam synom, a to mąż chce dobrze? W jaki sposób rozmawiać z ojcem, który własnych synów traktuje chłodno i z góry, odkąd tylko się urodzili?
Zależy mi na radach ludzi z boku, nawet jeżeli to tylko rady na forum internetowym.