kiziak12
12.03.14, 13:46
Witam.Dość długo podczytywałam to forum zanim sama zdecydowałam się tu napisać.Mam problem ze swoją synową. Ale może zacznę od początku. Dzieci poznały się 6 lat temu. Po krótkiej znajomości(około 4 miesiące) ustaliły, że zamieszkają razem. Mamy drugie małe mieszkanie i mój mąż powiedział, że mogą w tym mieszkaniu zamieszkać ale mieszkanie jest nasze. Zrobili remont, urządzili sobie jak chcieli. Zero wtrącania się, zero wybierania przysłowiowych "kafelków" itp. Dodam, że oboje pracują i nieżle zarabiają, synowa nawet więcej niż syn, więc nie ma problemów finansowych. W ich gniazdku byliśmy może 2 razy, w tym 1 raz sami się wprosiliśmy, bo sami nie zapraszali. Oni bywali u nas dość często na niedzielnych obiadkach i w sumie dziewczyna bardzo nam się podobała. Bardzo pracowita, spokojna, dbająca o dom i syna - no ideał. Cieszyliśmy się, że są ze sobą szcześliwi. Po mniej więcej roku postanowili wziąć ślub a w następnym roku urodził im się syn. Problemy zaczęły sie, gdy synowa wyprowadziła się do swoich rodziców z powodu remontu windy. Już podczas pierwszej tam wizyty u wnuka tę dziewczynę jakby ktoś odmienił. Zaczęła być arogancka, niemiła praktycznie wyrzuciła nas stamtąd. Byliśmy zszokowani. Podpytałam syna w czym problem, że chyba synowa nas nie lubi i okazało się, ze już przed ślubem było czepianie się nas, porównywanie z własnymi rodzicami i takie tam. Po 2 miesiącach wróciła do syna i wychowywała dziecko. Oczywiście jak każda młoda matka popełniała błędy a ja jak to teściowa dawałam dobre rady. A to żeby jadła i nie przejmowała się figurą, bo straci pokarm. Straciła. Praktycznie nie karmiła dziecka piersią. Mówiłam, żeby nie przyzwyczaiła dziecka do noszenia na rękach bo z czasem będzie jej ciężko, dziecko rośnie. Oczywiście, że nosiła bo tak ją nauczyła jej mama i gdy dziecko ważyło 8 kg uszkodziła sobie bark co jest bardzo bolesne. Szkoda mi było tej dziewczyny, próbowałam z nią rozmawiać ale to na nic. Jej mama wychowała troje dzieci i wie lepiej. Takich sytuacji było znacznie więcej ale nie chodzi tu o to, żeby pokazać kto ma rację, tylko żeby im pomóc. Dałam sobie wreszcie spokój z radami. W tej chwili sytuacja wygląda następująco: z wnuczkiem nie byliśmy na spacerze ani razu odkąd się urodził. Nigdy nie przebywaliśmy z nim sam na sam, przyjeżdżają do nas 2 razy w roku na Święta a ja jak chcę zobaczyć wnuka jeżdżę jak jej nie ma. I znów próba rozmowy z nią skończyła się fiaskiem. Mój syn nie może do mnie zadzwonić, nie wolno mu do nas przyjechać
. Zapraszałam ich oczywiście nie raz ale ona nie chce. Na moje pytanie dlaczego zatem mój syn nie może sam przyjechać z wnuczkiem odpowiada, że to prowadzi do rozwodu. Nie wiem co takiego złego zrobiłam albo czego nie zrobiłam, żeby mi na każdym kroku okazywać pogardę i lekceważenie. Uważam, że to, że nas nie lubi nie powinno wpływać na nasze kontakty z wnuczkiem. Jestem raczej osobą pogodną i można się ze mną dogadać ale u niej nie ma woli do porozumienia. Jak myślicie, czy jestem teściową z koszmarów?