felicityjones
06.08.14, 11:17
Moim problem jest małżonek, który, delikatnie mówiąc nie dba o dom/nasze bezpieczeństwo i komfort. Wczoraj zdenerwował mnie swoim bałaganiarstwem tak bardzo, że postanowiłam dziś się uzewnętrznić na forum. Może ktoś coś doradzi. Albo chociaż dostarczę komuś dobrego humoru :)
Oboje pracujemy, zarabiamy nieźle, jedno dziecko. Mieszkanie na kredyt.
2 lata temu okradli nam to mieszkanie. Kiedy oboje byliśmy w pracy włamano się, ukradziono bardzo dużo sprzętów, głownie elektronikę. Była to bardzo duża trauma dla nas, mieszkanie było splądrowane, szuflady wywrócone itd. Długo dochodziłam do siebie i mogę powiedzieć, że od tego momentu znielubiłam to mieszkanie. Mam do teraz poczucie takiego bezsensu, że po co inwestować, kupować, ulepszać, jak przyjdą ukradną, zniszczą? Do teraz nie odkupiłam laptopa, bo mam poczucie, ze znowu ktoś go ukradnie. Parę miesięcy po kradzieży jeszcze ukradli nam wózek dziecka spod drzwi mieszkania, śmiać się czy płakać?
Do tego dochodzi kwestia ubezpieczenia mieszkania. Było ubezpieczone. Ale, jak się okazało…maż nie ubezpieczył go od kradzieży… Razem z traumą spowodowaną tym włamaniem dorobiłam się braku zaufania do męża, braku poczucia bezpieczeństwa. Mieszkanie jest jego, on sam ma ten kredyt, on sam miał obowiązek ubezpieczyć je, powiedział, że to zrobił. Skoro tak powiedział, byłam pewna, ze zrobił to dobrze! Nie przyszło mi na myśl, że mógł nie ubezpieczyć od włamania! Kiedy dowiedziałam się tego…zamilkłam. Nie byłam w stanie zrobić mu afery o to, bo w sumie co to da? Nie tylko moje rzeczy skradziono, także jego, nasze…Ale od tego momentu zaczęłam się wewnętrznie nakręcać i bacznie przyglądać się jego zachowaniom i temu jak on prowadzi swoje/nasze życie. Tak jakby przejrzałam na oczy.
No więc tak. Obowiązkami staramy się dzielić po równo. Kwestie samochodu ogarnia on, bo ja się na tym nie znam. Rachunki płacimy ze wspólnego konta. On ma swoją działalność, bardzo pilnuje wszystkich podatków. Ale, któregoś dnia wracam do domu, a tam ani internetu, ani kablówki. Wrócił mąż, zadzwonił do kablówki, zrobił dym, po czym dowiedział się, że…wyłączyli nam bo od 3 miesięcy nie płacił! Jak to możliwe? Ano możliwe, bo faktury dostawał na maila, którego dość rzadko używał, więc nie sprawdził, a telefony w sprawie płatności ignorował bo nie ma zwyczaju odbierania od nieznanych numerów. Ok., ktoś powie, bez netu i tv można żyć. Ale sytuacja była dziwna.
Jakiś czas później w czasie burzy spalił nam się telewizor (o ironio!). Zdarza się, powiecie. Mąż ambitnie postanowił wskrzesić ten telewizor. Wskrzesza go do dziś. Kupilismy w tym czasie nowy, a stary stoi w sypialni i udaje działający. Matryca schowana w szufladzie czeka na lepsze czasy, czytaj: aż mąż wymyśli jak naprawić, bo do tej pory nic nie wskórał.
Mikrofala. Zepsuła się. Mąż zapowiedział: spokojnie, zajmę się tym! No więc zaufałam mu. Tak się zajął, że mikrofala nie działała rok (!!).
Samochód. Jeździ, ale w ogole o niego nie dba. Pomijam już fakt jeżdżenia na myjnię, to zdarza mu się mega rzadko, ale chodzi o normalne serwisowanie. Dopóki coś mu się nie zepsuje, to wcześniej nie zainterweniuje, nawet jeśli ma sygnały,ze cos jest nie tak. Potrafi nie zmienić opon z zimowych na letnie, po wymianie klocków hamulcowych przyznał: no teraz czuję, że jest bezpiecznie, bo już były zdarte do cna. Mnie to zmroziło, bo codziennie wozi dziecko do przedszkola, czy on nie nie czuje tego, ze naraża dziecko, siebie i mnie na niebezpieczeństwo? Kiedyś przyznał mi, że…nie wpiął fotelika. Dzień wcześniej cos przewoził, musiał wypiac cały fotelik, oczywiście nie starczyło mu już cierpliwości, żeby zapiąć fotelik dziecka do siedzenia, więc zostawił ot tak. Przyznał się dopiero po kilku dniach. Zrobilam mu dym.No i klimatyzacja w samochodzie, nie czyścił jej od paru lat! Ostatnio, w upałach zauważyłam, że od razu dostaję w samochodzie kaszlu, dusze się. Upominałam go, ale dopiero jak zobaczył w tv reportaż o tym jakie szkody może spowodować nieczyszczona klimatyzacja opamiętał się i pojechał coś z tym zrobić.
Pomijam już fakt, jakim jest bałaganiarzem, nigdy nie odkłada przedmiotów na miejsce, zdejmuje ubranie, rzuca gdziekolwiek, to samo robi z rzeczami dziecka. Talerzy po obiedzie nie odstawi do zmywarki, szklanki porozstawia po całym domu, zakupów nie rozpakuje, zostawia w reklamówkach. Ubrań nie składa, zazwyczaj się śpieszy, więc wkłada nieprasowane. No, chyba, że ma spotkanie służbowe, wtedy cały ceremoniał z prasowaniem rano koszuli. Tylko dlaczego rano, kiedy wszyscy się spieszymy, a nie wieczorem na spokojnie? Zapytacie: a dlaczego ty mu nie prasujesz? Ano dlatego, że ktoregoś dnia kupiłam mu koszulę i zobaczyłam jak po pracy ją zdjął i po prostu rzucił na ziemię, a potem nawet po niej przeszedł (twierdzi,ze nie zauważył)…Powiedziałam sobie wtedy: o nie, ostatni raz coś ci kupuje, nie będzie żadnego prasowania, nie ma bata. Skoro nie szanuje rzeczy, które ja mu ofiarowuje, to trochę tak jakby nie szanował mnie, tak to czuję.
I tak dalej…
Generalnie jego zachowanie powoduje u mnie bycie ciagle w napięciu. Mam wrażenie, że ja musze nad wszystkim panować, o wszystkim myśleć, kontrolować, planować, sprawdzać go! Oboje mamy wymagające zawody. Wydaje mi się, że on cały swój power zachowuje na pracę, tam musi być wszystko na tip top, dokładne, i na czas. Wraca do domu i kompletnie odpuszcza. Wtedy wsyztsko jest na „zaraz, później, jutro” i tak codziennie. Ja znowuż mam taki charakter, ze wracam i od razu biore się do roboty-sprzatania, póki jeszcze mam siłę, żeby wieczorem sobie spokojnie móc posiedzieć. Nie jestem tytanem jeśli chodzi o czystość, nie mam obsesji porządku, chcę po prostu zachować jakąś jakość życia. Umówiliśmy się, że to on odkurza. No i nie odkurza, chyba ze mu zrobię dym. Teraz wymówką jest upał.
Wiecie, nie chodzi mi o to żeby on pucował podłogi codziennie. Chodzi mi o zwykłe odkładanie rzeczy na miejsce, segregowanie, sprzątniecie jak się cos rozleje, wysypie, ogarniecie kuchni po robieniu obiadu/kanapek, zakręcanie słoików, wrzucanie ciuchów do kosza w łazience itd. Chociaż tyle! Myślałam nad tym wsyztskim i stwierdziłam, ze chociaż tyle spowodowałoby że żyłoby mi się łatwiej! Czy to tak wiele? Rozmawiamy, ale po dwóch dniach jest to samo.
Wczoraj wściekłam się, bo wyszłam na 2h, a w tym czasie on tylko wyjmował kolejne przedmioty w kuchni, brudził je, rozwalał i zostawiał. Nawet worka na śmieci nie włożył do kubła (zabrałam śmieci wychodząc). Taka byłam zła, że jak poszedł do łazienki porobiłam telefonem zdjęcia tego syfu, żeby mieć dowód.Tylko jak temu wszytskeimu zaradzić, żeby nie zranić? Jestem już zmęczona tym, że jak ja o czymś nie pomyślę, to on nic nie zrobi, popychaniem go, namawianiem na działanie, inicjowaniem i opieprzaniem. Chciałabym czasem poczuć się „zaopiekowaną”, poleżeć i pachnieć. Kurcze, to jest trzydziestoparoletni facet, nie dziecko!