veronikaniebieska
05.11.16, 12:25
Idą Święta a więc z pewnością zaczną pojawiać się rodzinno- świąteczne dylematy.
Pisałam tu w ubiegłym roku o moich.
W tym roku już nie pytam o radę, ale chciałam podzielić się ciągiem dalszym i moimi obserwacjami, bo życie jednak pisze zaskakujące scenariusze.
W skrócie.... w ubiegłym roku pisałam tu o chorej matce mojego męża. Matce, która męża wyklęła z rodziny bo spróbował się uniezależnić i założyć własną rodzinę. Zerwała kontakty, zbojkotowała nasz ślub, wygadywała o mnie niestworzone kłamstwa do reszty rodziny, skutkiem czego kontakt męża z resztą rodziny też mocno ucierpiał.
Gdy zachorowała rok temu, mąż mój był odcięty od informacji o jej stanie. W końcu, po krótkim pobycie w szpitalu teściowa umarła tuż po nowym roku.
Gdy tu pisałam w ubiegłym roku to wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co się dzieje, jak poważny jest jej stan, odbijaliśmy się od różnych członków rodziny próbując się czegokolwiek dowiedzieć i snując domysły o co chodzi. W końcu mąż dostał smsa od dalszego kuzyna, który powiedział mu, że matce zostały dosłownie dni i żeby niezwłocznie wsiadał w samolot. Mąż poleciał niemal natychmiast. Niestety nie zdążył. Okazało się, że matka chorowała na raka od kilku miesięcy, stan był nieoperacyjny.
Ja w zasadzie nie ogarniam, że matka była aż tak zapiekła w swojej racji, że nie chciała szansy by pogodzić się z własnym dzieckiem tuż przed śmiercią. Wolała umrzeć w złości i samotności. To jest coś co zostanie z moim mężem przez resztę jego życia, jako okrutna kara którą mu wymierzyła za nieposłuszeństwo i ślub ze mną.
Od jej śmierci, i piszę to naprawdę bez złośliwości- to są słowa mojego męża, cała rodzina jakby odetchnełą ulgą. Na stypie nagle spotkały się osoby, które były przez nią skłócone i nie rozmawiały ze sobą latami. W tym również my, ojciec mojego męża i jego rodzeństwo.
Gdy przyleciałam na pogrzeb teść uściskał mnie ciepło niemal ze łzami w oczach. Było to cholernie wzruszające i przykre, że dopiero jej śmierci trzeba było do tego.
Mój mąż przeżywa teraz coś w rodzaju miodowego miesiąca z odzyskanego ojca, kontaktu z rodzeństwem, dalszą rodziną, która nagle okazało się miała dla nas całe morze sympatii, współczucia, zrozumienia, chciała mnie poznać, zapraszali nas do siebie itp. Byliśmy w tym roku u jego rodziny kilkakrotnie i wszyscy zdają się bardzo cieszyć z odzyskanych kontaktów. Możnaby odnieść wrażenie, jeden wielki happy end.
Z perspektywy niemal roku, muszę przyznać, że nieco zdumiewa mnie taki obrót sytuacji o 180 stopni i nowa dynamika z jego rodziną. Myślę sobie czasem, gdzie oni wszyscy (a szczególnie ojciec) byli przez ostatnie kilka lat, gdy teściowa rozsiewała nienawiść do nas, gdy próbowała zniszczyć mojego męża i podporządkować go sobie, bez względu na koszty.
Gdybym była do dna cyniczna to powiedziałabym, że być może ojciec teraz, zostawszy sam w wielkim pustym domu, uświadomił sobie, że jednak dzieci potrzebuje i będzie potrzebował na starość, bo jest od nich (w tym również od mojego męża) mocno uzależniony.
Mój mąż zachłystnął się odzyskanym ojcem i zupełnie jakby wybielił go z udziału i roli w całej sytuacji. Widzi ojca raczej jako ofiarę matki, niż kogoś, kto też miał obowiązek swoje dzieci chronić. Jesteśmy niemal pewni, że ojciec wiedział od dłuższego czasu, że matka umiera, a jednak nie powiedział mojemu mężowi ani słowa.
Z jednej strony teść to taki typowy przykład polskiego podpantoflowego męża, dobry, poczciwy chłop, którego całym życiem dyrygowała teściowa. Więc jakżesz on biedny mógł się sprzeciwić i chcieć pojechać na ślub pierworodnego syna wbrew woli teściowej.
Mąż właśnie w ten sposób go usprawiedliwia i całą winę za rozwalenie rodziny upatruje w matce. Podejrzewam, że to jakiś mechanizm ochronny, może desperacja by zachować pozytywny obraz chociaż jednego rodzica i możliwość kontynuowania relacji z nim.
To samo jest z rodzeństwem, któremu matka wyrządziła podobną krzywdę. Emocjonalnymi szantażami zmusiła młodszą córkę do odwołania jej ślubu, oczerniała jej chłopaka i jego rodzinę. Teść wówczas również stanął po stronie teściowej i namawiał by córka "odpuściła", "dała spokój", mimo iż już wiedział, że jedno dziecko dokładnie w ten sposób "stracili".
Wszyscy więc teraz zdają się demonizować teściową jako źródło wszelkiego zła, zupełnie zapominają, że przez cały ten czas sami jej przytakiwali, nikt się jej nie przeciwstawiał, bo woleli mieć święty spokój. Oni chyba nawet po śmierci, wciąż widzą ją jako kogoś o nadludzkiej mocy sprawczej. A przecież to oni sami tańczyli jak ona im zagrała.
Teść nie przeprosił nas za to jak nas traktowali przez ostatnie kilka lat i podejrzewam, że raczej to się nie stanie. Wygląda jakby wszyscy przeszli nad tym do porządku dziennego. A może to po prostu pewien etap po bitwie. Dla dobra ogółu gram więc i ja w tą grę.
Teściowa przed naszym ślubem przepowiedziała mojemu mężowi, że ich konflikt rozwiąże tylko śmierć. Może już wtedy postanowiła, że nie ma miejsca na pogodzenie się i jej przepowiednia się spełniła.
Paradoksalnie żal mi tej kobiety, bo była głęboko skrzywdzona przez własną matkę. I chyba też żal mi trochę, że reszta rodziny męża tak łatwo zrobiła z niej tę straszną heterę, zupełnie nie widząc w tym wszystkim swojej roli.