dobromiku
17.11.17, 21:17
Nawet nie wiem od czego zacząć. Jestem w małżeństwie już długo. Troje dzieci. 13,11 i najmłodsza 8 letnia. Teściowie na drugim końcu naszego kraju. Przez prawie wszystkie poprzednie lata na święta jeździliśmy do teściów. Kiedy byliśmy bezdzietni też. Mąż nalegał twierdząc, że rzadko do nich jeździmy, więc w święta trzeba. Rozumiałam to wtedy, byłam młodsza, więc się godziłam, mimo, że zawsze sama podróż to dla mnie udręka - cała trójka ma silną chorobę lokomocyjną. Od kiedy mam dzieci czułam, że te wizyty w święta kosztują mnie wiele nerwów. Od kiedy pamiętam prosiłam by wigilię zaczynać wcześniej, żeby dzieci mogły dotrwać. Niestety przed 21 nigdy się nie wyrabiają. Nie miałam na to wpływu. Nawet, gdy przygotowałam prawie wszystko u siebie w domu. Mąż ma dwie siostry stare panny, które narzucają u teściowej swoje nawyki. Jestem późną matką. dzieci todla mnie priorytet. Czułam za każdym razem, że nie szanują mnie i moich dzieci przetrzymując nas do tej Wigilii czasami do 22. Wiecie jak to jest wstać z maluchami skoro świt i od pierwszej gwiazdki przetrzymać ich bez prezentów do 22...
Wkurzałam się, gdy jechałam 6 godzin w dzień wigilii na wariata, z barszczem i grzybową w słoikach, żeby już nie czekać, na miejscu bylismy o 16,i okazywało się, że firany trzeba wieszać, choinkę ubierać itp. Czułam się dziwnie. Nie jak gość, bo robota czekała, nie jak pełnoprawny członek rodziny, którego prośby się szanuje. Oliwy dolewał mąż, bo twierdził, że się czepiam. Z roku na rok było mi coraz bardzej przykro przygotowywać dom na ten świateczny czas, piec, gotować, a potem wyjeżdzać i spędzac ten czas nie u siebie.
Coraz bardziej mnie to rozczarowywało. Z biegiem lat coraz bardziej wkurzało. Ze dwa razy udało mi się przeforsować, że wigilię spędzimy na miejscu u moich rodziców. Potrzebowałam spokoju a nie nerwów. Chciałam wigilii dla dzieci takiej jaka ja miałam.
Po śmierci bliskiej mi osoby tknęło mnie, że nigdy nie wiadomo kiedy nadejdzie mój czas. Dzieci mi wyrastają. Pragnę święta spędzać w domu, a nie w podróży. Przestałam zadowalać innych i spełniać ich oczekiwania. Rok temu poprosiłam męża o święta w domu, w naszym gronie. Była awantura. Zranił mnie mówiąc, że skoro jestem niewierząca to przecież ten czas jest dla mnie jak każdy inny dzień. Tyle lat szłam na kompromis z tymi swiętami, żeby nie był z tego powodu nieszczęśliwy, a tu taki totalny brak zrozumienia. Powiedziałam jednak asertywnie, że i ja i dzieci chcą mieć święta w domu. żeby uprzedził swoją rodzinę. Nieodzywanie się, foch przez pół grudnia, znowu czułam że odebrał mi radość z tych świąt. Trochę się poprawiło tuż przed świetami. Myslalam, że wszystko przemyslał itp.A 23 pyta mnie czy jedziemy czy nie..... Bo jego mama pyta. I że on w takim razie powie jej, że jest chory.
Im bliżej grudnia tym większe mam nerwy. Boję się, że sytuacja się powtórzy. Zamiast radości będzie kwas.
Nadmienię, że dzieci tez chcą świat w domu. Moi rodzice pomagają nam w codziennym wychowywaniu (przywózki, odwózki) i dzieci mająz nimi bardzo silną więź. Starsze córki widząc teraz reklamy w tv, planują wigilię w naszym domu z dziadkami z mojej strony. Mąż rok temu mi wykrzyczał, że skoro ja taka jestem, to on też nie bedzie jeździł ze mną do moich rodziców. oazalo się to niewykonalne - dzieci trzeba czasem stamtad odebrać albo po pierogi, nalesniki od babci jechać...
Boję się, że nie bedzie chciał przyjąć moich rodziców na Wigilli...
Odpuścić i jechać do teściów??! Na pewno tak nie zrobię . Ale chcę wiedzieć co Wy byście zrobiły?