fusun1804
18.03.19, 00:53
1)
Patrycja Volny - (ur. 5 lutego 1988 roku w Monachium), aktorka i piosenkarka. Ukończyła Shine Creative and Performing Arts Academy w Perth (Australia), oraz Joondalup Academy of Performing Arts, również w Perth. W 2008 roku śpiewała w programie „Jaka to melodia”, koncertowała również z piosenkami z repertuaru swojego ojca. W 2013 roku ukończyła Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Zadebiutowała na dużym ekranie w najnowszym filmie Agnieszki Holland „Pokot”
Pani najwcześniejsze wspomnienie związane z ojcem?
– To zapachy i smaki. Ojciec pachniał taką specyficzną mieszanką wody kolońskiej, potu i soli. A solił dużo i namiętnie przez całe życie. Ojciec z książką. Ojciec przed telewizorem – miał bardzo owłosione nogi, które mnie zawsze łaskotały. Ale ojca w domu bardzo często nie było albo mama usuwała mnie z jego pola widzenia.
Dlaczego?
– Bo go irytowałam. Nie rozumiał małych dzieci i nie miał instynktu ojcowskiego. Nie mam więc fajnych wspomnień z wczesnego dzieciństwa.
Nic dobrego?
– Jak mu się chciało, to miał niezwykłą wyobraźnię i umiejętność opowiadania bajek. Kiedy bywaliśmy na wsi w domu mojej mamy, w Szczawie, w Gorcach, namawiał mnie, może 5-letnią, żebym w nocy poszła z nim szukać krasnoludków. Ale ja się bałam. Czasem było jakieś wspólne malowanie, bo ojciec ładnie rysował, tyle że wtedy byłam już starsza. Miałam może z dziewięć lat. Rok później, w mojej trzeciej klasie podstawówki, rodzice się rozstali.
Czy czekolada szkodzi? Skąd brać odporność? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziesz w newsletterze Bądź zdrów! Zadbaj o zdrowie - zapisz się.
Zapisuję się
informacje o danych osobowych i regulamin
PRZECZYTAJ TAKŻE: Jacek Kaczmarski: uwodziciel. Rozmowa z Jackiem Kleyffem
Urodziła się pani w Monachium w 1988 roku, ale mama i ojciec wyemigrowali w 1995 z panią do Australii. Czyj to był pomysł?
– Ojca. Był tam kiedyś w trasie koncertowej i tak się zakochał w tym kraju, że uparł się tam wyjechać. Wbił sobie do głowy, że już nie będzie koncertował, tylko pisał książki. Że ma dość tego blichtru i hulaszczego trybu życia podlanego alkoholem. I mama na to przystała. Akurat wtedy po wielu latach przestała pracować dla Radia Wolna Europa – pracowała w sekcji polskiej jako typistka, potem sekretarka – dostała sporą odprawę, więc stać ją było, żeby nas tam przeflancować. Bo ojciec nigdy nie miał pieniędzy.
Przecież chyba dużo zarabiał?
– Był bardzo rozrzutny i pieniądze przeciekały mu przez palce, mimo że dawał dużo koncertów. Gdy wrócili z trasy koncertowej po USA (Chicago – Seattle – Nowy Jork) i Kanadzie, to Przemysław Gintrowski za to, co zarobił, wybudował dom, a ojciec przyjechał z niczym i miał jeszcze 11 tysięcy dolarów długu. Nie mam pojęcia, co stało się z jego pieniędzmi: czy się gdzieś z kimś pozakładał, czy nie dotrzymał jakiegoś kontraktu i musiał te pieniądze zwrócić?
Który to był rok?
– To mógł być początek lat 90. Dokładnie nie wiem. Nie jestem „kaczmarofilem”. Znam ludzi, którzy by pani dokładnie powiedzieli nie tylko datę, ale nawet jaki grał wtedy program.
Jak rodzice się poznali?
– W Radiu Wolna Europa. Polacy trzymali się tam razem, spotykali się w jednej kantynie i tak też mama spotkała ojca. Na jej nieszczęście. Mama uciekła w 1972 roku z Polski. Miała jechać do Włoch, ale po drodze zatrzymała się w Monachium u swojego przyszywanego dziadka Jana Grosse, który pracował w RWE. On pomógł jej zdobyć azyl polityczny i pracę.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Scena (Wokaliza na zdarte głosy) i Monachijskie buki. Niepublikowane wiersze Jacka Kaczmarskiego
Pamiętam pani wypowiedź w telewizji, a miała pani może z 18 lat, że ojciec był alkoholikiem, nie było wam z nim dobrze. Wywołało to lawinę krytyki. Zareagowała pani zdumieniem, że mówienie prawdy w Polsce nie jest w cenie.
– Powiedziałam prawdę o ojcu o dziesięć lat za wcześnie. Gdybym zrobiła to teraz, nikogo by to tak nie zszokowało. Raczej zostałoby odebrane ze zrozumieniem. Tak jak dobrze przyjmowane są wypowiedzi choćby sióstr Młynarskich o ich ojcu, który też nie był łatwym człowiekiem. W dobie mediów społecznościowych nie ma już tabu. Ale wówczas pokutowało jeszcze przekonanie, że o zmarłych mówi się dobrze albo wcale. A ja nigdy nie uznawałam zakłamania czy owijania w bawełnę.
Od kogo pani się najbardziej oberwało?
– Od fanów ojca, niektórych jego znajomych, a także od paru oszołomów. Wówczas nie było jeszcze w Polsce ustawy o stalkingu, a ja dostawałam po nocach SMS-y z pogróżkami, telefony w stylu: „Co ty wyprawiasz?”, „Uważaj na ulicy” i tak dalej.
Czuła się pani zaszczuta?
– Przede wszystkim osamotniona. Zewsząd ataki, mama w Australii, a ja przecież byłam gówniarą. Ciężko to przeżyłam. Miałam w Warszawie dziadków, rodziców ojca, ale ich właściwie nie znałam. To nie byli ludzie, do których mogłam przyjść na pogaduchy, pożalić się albo się schronić. Dziadek miał mi zresztą bardzo za złe, że o tym powiedziałam publicznie. Był po wylewie, ale wydusił z siebie: „Nie mów już nic, dziecko”. Odparłam: „Dobrze, dziadku. Już nie będę”. I szlus. Nie powiedziałam na ten temat ani słowa przez wiele następnych lat.
Kiedy zaczęło się tak źle dziać w pani rodzinie?
– Między moim siódmym i ósmym rokiem życia. Mieszkaliśmy wtedy w Perth. Ojciec był sfrustrowany, agresywny, dużo pił. Zamykał się w swoim pokoju i wpadał w ciągi. Regularnie poszturchiwał mamę, ja kilka razy dostałam od niego pasem, choć mama zawsze starała się mnie chronić. Włączyło się jednak u niej to klasyczne współuzależnienie: jak zapił i nie mógł wstać na koncert, to matka dzwoniła, usprawiedliwiała go, świeciła oczami. W końcu przestała chować butelki, bo zabrakło jej sił. Sama zaczęła mieć problemy ze zdrowiem. Awantury wybuchały więc zazwyczaj wtedy, kiedy dał sobie w szyję, a mama mówiła mu kilka słów prawdy. Na przykład, że chce odejść. A on nie chciał, bo po co? Wygodny dom, żona, wikt i opierunek.
Myślę jednak, że on, chory na Polskę, tęsknił już wtedy za krajem, za sceną i za uwielbieniem. Bo on uwielbiał być uwielbiany.
Był narcyzem?
– Absolutnie! Kliniczny przykład. Nie liczyło się nic poza tym, czego on chce, jak on widzi świat. Bywało, że zabierał mnie do galerii sztuki czy do zoo. Tam gdzie jemu samemu się podobało. Raz kupił bilety na „Nędzników”, jakieś słynne wykonanie tej sztuki było wówczas gościnnie w Perth. No i w dzień spektaklu się upił. Dzwoni do mamy, że nie może mnie zabrać i czy ona go wyręczy. Mama tym razem uznała, że już nie będzie go kryć i niech radzi sobie sam. Więc na koniec usłyszała: „Jak możesz to zrobić dziecku?!”. Tymczasem ona nigdy mnie nie zawiodła.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Kaczmarski jak zwierciadło
Co się takiego wydarzyło, że uciekłyście do domu samotnej matki?
– Miałam dziesięć lat. Ojciec po raz kolejny był agresywny, w końcu zobaczyłam, jak leje mamę. Był to dla mnie potworny wstrząs, bo wcześniej tego nie widziałam. Tylko słyszałam krzyki zza drzwi... Wolę nie wracać do szczegółów.
Najpierw ukryłyśmy się u znajomych. Mama musiała zgłosić sprawę na policji, by od służb socjalnych dostać jakieś locum zastępcze. W międzyczasie umieszczono nas w domu samotnej matki. Dom mieścił się na peryferiach Perth, w biednej dzielnicy, mieszkały tam kobiety z różnych środowisk, często patologicznych. Była wśród nich bardzo zamożna Azjatka, która szybko stamtąd zniknęła, były też kobiety naprawdę biedne. Ale ja bawiłam się ze wszystkimi dziećmi. Nie wspominam tego jako traumy, wręcz przeciwnie: wreszcie miałyśmy spokój. Odpoczywałam psychicznie.
Mama potem powiedziała mi, że przez pierwsze noce w tym domu miałam koszmary i krzyczałam przez sen, a potem w ogóle nie chciałam opuścić tej placówki, bo bałam się, że on nas dopadnie.
Długo tam byłyście?
– Dwa miesiące. Wtedy dostałyśmy socjalne mieszkanie. Mama nie zrobiła wcześniej rozdzielności majątkowej, więc przy rozwodzie musiała podzielić się z ojcem pieniędzmi ze sprzedaży domu. Ale na szczęście wystarczyło jes