dolcev1ta
06.02.21, 22:18
Jestem kobietą po czterdziestce, wiele lat temu odeszłam od męża, z nikim się nie związałam, sama wychowuję nastoletniego syna. Ja i mój syn mieszkamy z moim ojcem, różne są tego przyczyny. Przez dłuższy czas nie miałam pracy i teraz potrzebuję odkuć się nieco, by móc się wyprowadzić, nie chcę pochopnymi decyzjami wpakować się w kolejne kłopoty. Jednak niedawno okazało się, że mój ojciec prawdopodobnie jest chory na nowotwór, jest w trakcie badań onkologicznych. Latem z powodu nowotworu zmarła moja mama, podczas ostatnich miesięcy jej życia opiekowałam się nią 24/7 w jej i ojca domu, zrezygnowałam na ten czas z pracy, do której po śmierci mamy już nie mogłam wrócić. Prawda jest taka, że moja mama delikatnie mówiąc nigdy nie traktowała mnie zbyt ciepło, całe życie odtrącała mnie, natomiast w mojego brata była wpatrzona. Bratu też zdarzało się upokarzać mnie, a także mojego syna. Bywało, że we trójkę (ojciec matka brat) pastwili się nade mną w zasadzie bez konkretnego powodu, w obecności mojego dziecka. A potem matka krzyczała do mnie, że mój syn też (?)ode mnie ucieknie, bo nie zbuduję żadnego autorytetu itp.. Zawsze wkurzali mnie tym odbieraniem mi prawa do obrony przed czymś czego nie akceptuję, miałam siedzieć cicho, pozwalać na absurdalne zarzuty pod moim adresem, bo gdy zaczynałam się bronić, pastwili się już bez opamiętania. Mojemu synowi, który od lat nie ma kontaktu ze swoim ojcem, mój brat kiedyś napisał na ogólnodostępnym wallu na fb jakiś tekst poniżej pasa na temat tegoż ojca właśnie, a gdy nie wytrzymałam i go opieprzyłam co sobie w ogóle wyobraża i jak mógł zrobić coś takiego, stwierdził, że bardzo dobrze zrobił! A mój ojciec jeszcze go w tym poparł, w bardzo przykry arogancki sposób. Mój syn nie jest mimozą, ale bardzo to przeżył wtedy, był zdruzgotany. Mój ojciec jeszcze za życia mamy bardzo źle się do mnie odnosił, opryskliwie, wręcz chamsko, wciąż krytykował i mnie, i mojego syna. Prowokował kłótnie, dokuczał mi, wrzeszczał na mnie albo w ogóle się do mnie nie odzywał. Po śmierci mamy, chociaż swoim wrednym zachowaniem doprowadzał mnie do rozpaczy i do wściekłości, starałam się być dla niego bardziej cierpliwa, bardzo uważałam na jego nastrój, dbałam o posiłki, leki itp. Nie tylko nie usłyszałam nigdy dobrego słowa, choć wcale tego nie żądam, ale nigdy też nie doczekałam się normalnego traktowania mnie, choćby minimum szacunku. Tym trudniej jest mi to znosić, że mój młodszy brat jest przez ojca traktowany jak król, czegokolwiek potrzebuje, ojciec rzuca wszystko i pędzi do niego. Ostatnio wiózł mu coś wieczorem przez całe miasto, żeby brat nie musiał się fatygować, przewrócił się na zamarzniętym śniegu i bardzo się potłukł. Jak opowiadał o tym bratu, ten grzebał w telefonie i niespecjalnie był zainteresowany. To ja zapisywałam ojca do lekarzy, to ja wisiałam na telefonach i ja odbierałam skierowania. Ale gdy poprosiłam o przybicie półki lub szafki na ścianie, bo na podłodze walają się rzeczy, których nie mam gdzie przechowywać, usłyszałam że nie potrzeba, a na co mi to, że można upchnąć gdzieś w szafie. U brata sam wymyśla co jeszcze usprawnić, dokupić zamontować. Tu gdzie mieszkamy, kiedy np. myję podłogę mopem, odpadają progi w przedpokoju, nakrętki od sedesu, naprawdę bez pokazywania palcem byłoby co zrobić... Ale już boję się odezwać, bo zaczyna być wtedy bardzo przykry, więc machnęłam ręką. Ale na chamstwo wobec mnie, na poniżanie mnie nie mogę się zgodzić, bo stracę resztki szacunku do siebie samej. Poza tym patrzy na to mój syn... Nie zaczynam, nie prowokuję, siedzę cicho, ale ojciec mnie stale poniża, czepia się, krytykuje często w perfidny i wstrętny sposób. Generuje non stop obrzydliwą nerwową atmosferę. Czuję się przez to jak zero, a to bardzo utrudnia mi adaptację w nowej pracy. Przy czym dla brata i jego kobiety, dla obcych w windzie, dla znajomych z pracy jest miły - czyli można... Mam ochotę spakować walizkę i spieprzać stąd jak najdalej się da, niech siedzi tu sam. ale on jest chory i nie wiadomo co z nim będzie. Jestem umęczona i naprawdę momentami nie mam już siły żyć. Najgorsze, że nikt mi nie wierzy, bo on przecież taki miły, lubiany. Ręce opadają, bo przecież nic nie może być usprawiedliwieniem dla psychicznego znęcania się, ani żałoba, ani choroba. Też musiałam radzić sobie ze stratą, z żałobą, do tego jeszcze znosić ojca podłe zachowanie. Jestem wściekła, rozczarowana, zmęczona i zbuntowana. Czy jeśli go "porzucę", w takim momencie ucieknę gdzie pieprz rośnie - znaczyć to będzie, że jestem wyrodną egoistką? Może ja się po prostu czepiam i to czepiam się starszego, chorego człowieka..