pilarsanik
15.03.21, 19:18
Piszę, bo chcę się wygadać, poszukać rad i znaleźć potwierdzenie słuszności swych działań.
Otóż śmiało mogę powiedzieć, że nienawidzę świąt. Rok temu, gdy byliśmy wszyscy jeszcze mocno przestraszeni pandemią i postanowiliśmy zostać w domu, cieszyliśmy się jak dzieci i były to dla nas najlepsze święta ever.
Dlaczego nienawidzę świąt. Bo zawsze je spędzam zupełnie inaczej niż bym tego chciała. Mieszkamy z mężem i dziećmi w Warszawie blisko teściów, dalej od mojej rodziny, ale wszyscy w Warszawie. Gdy żyła moja mama, święta spędzaliśmy tak, że jeden dzień świąt u teściów, drugi u mamy lub odwrotnie, albo nieraz oni przyjeżdżali do nas... Teraz gdy mama nie żyje, a z ojcem i jego nową żoną mamy dość chłodne stosunki, święta spędzamy głównie u teściów, bo ojciec jeździ na wieś do rodziny nowej żony (ona ma tam dzieci itd.). I mamy już tych świąt i innych zasiadanych imprez (jakich w roku jest kilkanaście) z udziałem jego rodzinki dosyć. Dlaczego dosyć? Bo rozsadzają wszystkich w ciasnym pokoju za stołem, że nie ma możliwości się z krzesła ruszyć, więc całe bite 6-8 godzin jesteśmy przykuci do krzeseł. Jego rodzina jest dość prosta, konserwatywna. Siostra męża przejęła od nich sposób biesiadowania: zastawione stoły i siedź, jedz, pij aż do wieczora. Kilkanaście razy w roku twarze te same, scenariusz ten sam, to samo do jedzenia (wszystko co dla mnie jest normalne to dla nich jest dziwne i za nowoczesne), te same tematy, już dawno omówione 10 lat temu, zero elementu zaskoczenia. Do tego włączona przy stole telewizja i wspólne komentowanie tego, co akurat leci. Najbardziej męczące jest to wielogodzinne siedzenie za stołem. W ich zwyczaju jest siedzieć do późnego wieczora i nie daj boże chcesz się urwać wcześniej, bo robią wymówki itd. Po prostu nie są w stanie zrozumieć, że ktoś może chcieć inaczej.
Tak jak pisałam wyżej, wcześniej święta spędzaliśmy jeden dzień tu, jeden gdzie indziej. Teraz skazani jesteśmy tylko na nich. Boże Narodzenie wygląda tak, że wigilię spędzamy razem, potem pierwszy dzień świąt np. u teściów, a na drugi jesteśmy zapraszani do siostry męża. Z tym, że to są 3 dni siedzenia za stołem, w tym samym towarzystwie. Jak dla mnie i mojego męża a nawet dzieci - dramat. Więc swego czasu postawiliśmy się, sporo nas to kosztowało, bo teściowa nie znosi słowa sprzeciwu, ale przeforsowaliśmy temat, że jeden dzień spędzamy z nimi a jeden sami ze sobą i odpoczywamy od biesiadowania. I tak co roku jesteśmy na drugi dzień zapraszani, namawiani, ale odmawiamy.
Ale w tym roku wyszła taka sytuacja: ze względu, że czujemy taką powinność, bo już z 1,5 roku nie organizowaliśmy u siebie świąt, postanowiliśmy ich zaprosić (bo jakby nasza kolej). Jako, że nie wyobrażamy sobie siedzenia od śniadania wielkanocnego do wieczora za stołem, zaprosiliśmy ich na obiad w I dzień świąt. Teściowa napisała do męża, że dla niej śniadanie wielkanocne jest b. ważne i że ona sobie nie wyobraża nie zjeść uroczystego śniadania z rodziną, więc "jak chcecie robić obiad, to w drugi dzień świąt, a w pierwszy przyjdziemy do nich". Zagotowało się we mnie, bo: teściowa nigdy nie była elastyczna i miała zasady dla samych zasad; bo próbuje sterować naszym życiem i mówić kiedy mamy co zorganizować, bo tym sposobem siedzielibyśmy bity dzień od rana do wieczora u nich za stołem a potem w pon na abarot u nas kolejne siedzenie, od czego od lat się odżegnujemy, a teściowa jak widać nie bierze tego pod uwagę. Liczy się tylko ona i to co ona chce. Bo ona chce zjeść uroczyste śniadanie. A nie bierze pod uwagę, że my chcemy zjeść z nimi obiad, a resztę świąt spędzić po swojemu. Nas traktuje jak dziwolągów, którzy ciągle coś wymyślają i zaburzają jej obraz świętowania, no bo przecież święta należy spędzać z rodziną, całe bite 2-3 dni od świtu do nocy za stołem. Dla odmiany, moja mama była wysoko elastyczna, potrafiliśmy robić wigilię tydzień wcześniej, bo inaczej nie dało rady się razem spotkać.
Reasumując mamy z mężem i dziećmi dosyć siedzenia na pupie przez wiele godzin, za każdym razem w tym samym, ogromnie nudnym gronie, jedząc to samo, pijąc i oglądając tv, bo tylko stamtąd można czerpać jakieś tematy do rozmów. I o ile jesteśmy w stanie się poświęcić i ten jeden dzień świąt spędzić w ten sposób, a nawet ich do siebie zaprosić raz na jakiś czas, to nie jestem w stanie zdzierżyć ustawiania nam przez teściową całych świąt. Jak Wy to odbieracie, czy to ja przesadzam, czy teściowa? Wg. mnie teściowa mogłaby zaproponować, że skoro chcemy zrobić obiad, to w takim razie na śniadanie zaprasza do siebie (mieszkamy blisko). W czym problem, żeby śniadanie zjeść u nich a obiad u nas? Niestety w jej wyobrażeniu, trzeba usiąść od 8-9 do stołu, jeść, pić (wódkę również, aczkolwiek nie jest to alkoholowa rodzina, tylko takie mają zwyczaje) i nieodchodziwszy od stołu, w porze obiadowej podać obiad i tak do wieczora. Inny scenariusz mógłby być taki, że teście jedzą sobie sami śniadanie, albo z córką i jej teściami (która toczka w toczkę jest tak jak ona i tego typu biesiadowanie to dla niej najlepszy sposób spędzania świąt). Ale niestety warianty te nie brane są zupełnie pod uwagę.
Nas najbardziej przeraża perspektywa siedzenia od 9 rano do 9 wieczór za stołem a raczej skakania przy gościach i serwowania kolejnych dań. Wybrnęliśmy z tego w ten sposób, że zaproponowaliśmy, skoro to wspólne śniadanie jest dla nich tak ważne, że zapraszamy ich na śniadanie, po czym idziemy wszyscy wspólnie na spacer, po czym przychodzimy i wstawiamy obiad. Teściowa na to przystała. Trochę czuję się dumna, że jakieś rozwiązanie jednak znalazłam aby nie siedzieć z nimi od rana do wieczora przy stole, z drugiej, nadal nie czuję że jest to "moje", bo wmanipulowaliśmy się w robienie również śniadania.
Jak Wy to wszystko widzicie, macie rady jak rozmawiać z teściową i rodziną męża?
Dodam, że widujemy się z nimi dość często, może dlatego nie jesteśmy aż tak spragnieni ich obecności przez cały bity dzień lub kilka dni pod kolej. Dodam również, że ogólnie z teściową łączą nas dobre/przyzwoite stosunki i wiem, że stawiając na swoim, bez wyczucia, nie naginając się do niej, mogłabym ją jednak urazić, a jednak zależy mi na utrzymywaniu poprawnych relacji.