maadzik3
15.09.10, 23:22
Wydaje mi się że ten tekst zyskałby na jasności gdyby autor powołał się jawnie na dorobek 'klasyków' z którego najwyrażniej obficie czerpie. Poniżej najbardziej charakterystyczne stwierdzenia z kometnarzem.
>Dlatego im wcześniej dzieci z niższych warstw społecznych trafią do przedszkola, tym lepiej.
Zdaniem pana doktora rodzice z "niższych warstw" z założenia nie są kometentni w wychowywyaniu dzieci. Co innecgo państwo w którym te matoły mają takie same prawa obywatelskie jak wszystcy inni. To możliwe pod warunkiem że myśl tym państwem kierująca nie będzie się wylęgała w ich głowach a będzie owocem naukowego podejscia jakie zapewnia na przykład socjologia (oczywiście ta bez odchyleń).
> Wyrównywanie szans powinno być celem systemu edukacyjnego.
A ja naiwnie myślałem że powinno nim być nauczanie (chćby czytania, pisania i arytmetyki). Njawyrażniej jednak ważniejsze są inne zadania, takie jak inżynieria społeczna (o czym dalej). Pewnie dzięki takiemu podejściu polska szkoła kształci (równo) analfabetów (co wynika choćby z badań OECD):
salq.blox.pl/2007/02/Czytelnictwo-w-Polsce-a-wtorny-analfabetyzm.html
www.oecd.org/dataoecd/24/21/39437980.pdf
>Wiemy to przynajmniej od czasu dużych badań przeprowadzonych przez Jamesa Colemana jeszcze w latach 60. w Stanach Zjednoczonych. Wpływ rówieśników działa dokładnie odwrotnie, niż ludzie sobie wyobrażają: to dzieci z gorszych środowisk najwięcej korzystają na chodzeniu do grupy dzieci z lepszych rodzin, a te ostatnie nie tracą, a jeśli - to niewiele.
Wynika z tego że palenia, przeklinania, używania alkoholu i narkotyków nie można się nauczyć w szkole (a tylko wynieść z domu). W szkole można natomiast się tego oduczyć jeśli zanajdzie się tam choć jedno dziecko które tego nie robi. Aż dziw bierze że po tylu dekadach obowiązkowej edukacji wciąż mamy takie problemy (skoro lepsze wzorce wypierają gorsze). W polsce, po 40 z górą latach efekt powinien być widoczny znakomicie ze względu na urawniłowkę edukacyjną w PRL. Jeśli już nie w czym innym to w poziomie czytelnicta Poska przewyższać kraje w których edukacja zamiast niwelować odzwieciedla różnice społeczne (tak, jak w USA czy UK). Z powyzych odnośników wyni9ka coś dokładnie przeciwnego. Dodam, że mieszkając w kilku krajach najlepszą biblotekę publiczną widziałem w niewielkim mkieście na Srodkowym Zachodzie USA (gdzie mieszkałem). Bibloteka była finansowana bezpośrednio z dobrowolnych datków mieszkańców (była więc, o zgrozo, niepaństwowa).
Oczywiście, tym gorzej dla faktów ...
>Więcej, moja - i dziecka - indywidualna korzyść jest nieproporcjonalnie mała do strat, jakie wyrządzam przy okazji innym, np. dzieciom z gorszych domów, które są pozbawione towarzystwa dzieci z lepszych środowisk. Wysyła się dzieci do lepszych szkół z przekonaniem, że to podniesie ich szanse życiowe, więcej się tam naucza. To błędne myślenie. Dziecko może skorzysta z wyższego poziomu nauczania, ale generalnie straci. Pozbawione będzie istotnego współcześnie kontaktu z różnorodnością. W swojej szkole spotka rówieśników z jednej grupy społecznej, w efekcie nie zdobędzie potrzebnych w dalszym życiu kompetencji społecznych. Koszty tego poniesiemy my wszyscy.
Wypadałoby zapytać czy Autor, jeśli sam nie kradnie i nie narkotyzuje się, stara się utrzymywać kontakty ze złodziejemi i narkomanami żeby dzięki tej róznicy szlifować swe kompetencje społeczne. Może chociaż spędza wakacja wktórejś z po pgr-owskich wszi? Jeśli to zbyt wiele to może przynajmniej wychodzi obalić flaszkę na ławce pod domem z lokalnym menelem by, przy okazji integracji zachęcic go własnym przykładem do korzystania z literatury. Watpie wto skoro Autor proponuje abz ciężar i konsekwencje wprowadzenia jego pomysłów na naprawę świata poniósł kto inny. W tym wypadku surowcem do produkcji dobra społecznego mają być dzieci. Na tej samej zasadzie sympatykiem komunizmu najepiej było być na zgniłym zachodzie. Ciekawe czy swoje dziecko Autor posłał do szkoły gdzie uczą się dzieci z gorszych rodzin ...
>Żeby odwrócić procesy segregacji w szkole, potrzeba politycznej decyzji.
Słusznie. Niech państwo zunifikuje wszystkich. Najprościej oczywiście wyrównać w dół.
> Szkoły społeczne i prywatne to niewielki problem, bo ich jest bardzo mało. Problemem jest segregacja w szkołach publicznych.
W jakimś stopniu pomogłoby trzymanie się rejonizacji - niezezwalanie na to, by rodzice omijali tę zasadę, wysyłając dzieci do lepszych gimnazjów. Dziś samorządy na to zezwalają. Można zlikwidować miejsca obsadzane konkursowo w lepszych gimnazjach - to często 20-30 proc.
To rzeczywiście skandal. Państwo w swej dobroci ustaliło treść i formę edukacji i pobiera przymusawą daninę (podatek) aby finansować równie tą przymusową usługę na której świadczenie ma (w praktyce) monopol. Jest to uzasadnione jako że kształtując w ten sposób byt kształtuje się również siadomość (w jedynie słusznym kierunku). Obywatele zaś zamiast poddać się zbiorowej mądrości mądrości Partii (pardon, państwa) usiłują (mimo wszystko) mieć jakiś wpływ na to co otrzymują za swe pieniądze. Czy nie wiedzą że wolnośc to uświadomiona konieczność?
> - Myśli pan, że nie wkurza rodziców z rodzin robotniczych, bo bywają na tyle świadomi, że ich dziecko zapisują do klasy F, która się składa z dzieci o najniższych wynikach z testu na koniec podstawówki?
Czyzby robotnicy także nie mieli ochoty by ich dzieci ćwiczyły "potrzebne kompetencje społeczne" i mieli na uwadze indywidualną (sic!) korzyść. Można to przpisać chyba tylko słabemu uświadomieniu ideowemu. Choć z drugiej strony problem się rozwiąże (przynajmniej w teorii) jeśli wszyscy będą mieli takie same (najgorsze) wyniki.
> Polacy uważają takie podziały za oczywiste - i to w coraz większym stopniu. To owoc III RP. W badaniach CBOS z połowy lat 90. około połowa ankietowanych mówiła, że dzieci inteligenckie mają większe szanse na zdobycie wyższego wykształcenia i pozycji społecznej niż dzieci robotnicze. Pod koniec tej dekady mówiło tak już 75 proc.
Ponad 40 lat pośiwęconcych na budowę społeczeństwa bezklasowego i promowanie robotników metodą wyrównywania reszty bez efektu? To niepojęte że mimo obowiązkowej i powszechnej edukacji ludzie wciąż ośmielają się wychowywać swe dzieci różnie. Oczywistą radą jest odebranie funkcji rodzicielskich wichrzycielskim (z natury) jednostkom i przekazanie ich państwu.
> Można też powstrzymywać - a z czasem odwracać - skutki konkurencji między szkołami. Dziś szkoły publiczne zaczynają ze sobą rywalizować tak, jakby były na rynku.
Nawet trzeba. Nie można przecież dopuścić by któreś okazywały się lepsze.
Podsumowując na przykładzie pana doktora socjologii widać że czytając wypadałoby odróżniać fakty od życzeń autorów. Dobrze byłoby tych pierwszych nie ignorować. Myśle, że nawet pobieżne zapozanie się z najnowszą historią własnego kraju mogłoby wyleczyć autora ze skutków ukąszenia Heglowskiego. Można także wybrać się do Korei Półnoscnej lub na Kubę (jednak warto się z tym pospieszyć bo i tam zanosi się na zmiany).