Dodaj do ulubionych

To bylo u Gombrowicza....

01.02.10, 18:52
A ja takoż z dobrowieczornymi rozchmurkami do was zachodzę ...
17.11.2008 22:19
~Krystek fabuloso
A ja takoż z dobrowieczornymi rozchmurkami do was zachodzę i dlatego powiadam.......

Rozchmurz tarczę oblicza
w skoku zmrożonym do przodu
bij się w pierś rozkwiloną
bij
płacz
szczęśliwość pierzasta nadchodzi
Obserwuj wątek
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 18:53
      Ejże, a jakże, takoż się pojawiam i swoje jeno ...
      18.11.2008 19:06
      ~Krystek fabuloso
      Ejże, a jakże, takoż się pojawiam i swoje jeno oznajmiam...i wcale nie sercoskrętnie...

      Nie będziemy kuśtykać po wykrotach
      niedokończonych słów
      serca rumakami pogonić
      w stajenkę przeznaczenia.....
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 18:54
      Ochotne i czołobitne, niskoposadzkowe pokłony biję w ...
      19.11.2008 22:43
      ~Krystek fabuloso
      Ochotne i czołobitne, niskoposadzkowe pokłony biję w podziwieniu słowami Braciszka mojego Krzysia ex fabula....

      Zęby w gniewie pochmurnym
      brzęczą w blaszance gardzieli
      nieludzko
      ponadsłowonie
      gdzie się podziałaś muzo wieści zapiekłych
      ..........cha, cha, cha...niepotrzebnaś.....
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 18:55
      Przepraszam i zaprzepraszam. Za jutra, być może mętlikiem ...
      20.11.2008 20:55
      ~Krystek fabuloso
      Przepraszam i zaprzepraszam. Za jutra, być może mętlikiem rozcząstkowane,
      takoże....i jako broń boże, abym krzywdzenia jakowegoś szukał....ja raczej
      badmannersowo i nietupiąco...acz kastanietowo.

      Szczękotają wrota podziemnych cierpień
      w czarnych cieniach zamierzchłości
      przynijdź
      wynijdź
      zasiądź na stolcu wszędobylczym
      nie krzycz
      trwaj zasłuchańczo
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 18:56
      Gdzieżbym zdania całe z wypowiedzi Krzysiowych przeklejać ...
      21.11.2008 17:51
      ~Krystek fabuloso
      Gdzieżbym zdania całe z wypowiedzi Krzysiowych przeklejać zechciał ? Ni
      cząstki.... Gdzieżbym, jakobym....praca takowa nie dla Krystka-lenia.
      Niedoczekaniowo....

      Rozpłożyć po świecie
      myśl girlandami przybraną, laurem a wstęgami plecioną
      zadławić zła upiorne wycie
      miękkim kędziorem dziecięcego włosia
      z grymasów obetrzeć oblicze

      .....a jako głowy przotaknięcie...ZWAŻAM Krzysiu
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 18:58

      Jużci słowem rozrzucić, myślą zamknąć usty zawczasu....a ...
      23.11.2008 19:49
      ~Krystek fabuloso
      Jużci słowem rozrzucić, myślą zamknąć usty zawczasu....a pora cicha.....
      ....jakże cicha....rozważań mrokliwych pełna.

      Cisza srebrzystością oddycha
      biały niedźwiedź czochra ziemię
      wyjąc pustką granatu nieba
      i nawałnica czarnego kruka
      równoleżnikową szarpie struną
      .........zmrożoną
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 18:58
      No tak, tak, tak...i co rzec kiedy rzeka ...
      24.11.2008 20:41
      ~Krystek fabuloso
      No tak, tak, tak...i co rzec kiedy rzeka płynie...............???

      Cudzołóztwem spojrzenia
      rozpruć księgi świętych mądrości
      zadeptać buciorem
      ćwiekami nabitym
      raz, dwa i jeszcze raz trzeci
      butwieje w ziemi litera prawa
      i dzieje toczy bakteria
      epidemią wsteczności
      ......................aż zabłyśnie gwiazda na horyzoncie
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 18:59
      Ojże Krzysiu...Niechby z woda za Pan Brat, co unosi....i ...
      25.11.2008 18:42
      ~Krystek fabuloso
      Ojże Krzysiu...Niechby z woda za Pan Brat, co unosi....i tratwę stabilną
      zbudować potrzeba.

      Rzeka.....rzeka kamieniami zamknięta
      w wirach samozagubiona.......................
      i odnaleziona
      w piaskowym zamku
      zabajkowionym
      wszechbędąco a nie wszechstecznie
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:00
      Rozkrzewiło się myśli wiele na Misogino, a tu smutne ...
      26.11.2008 19:50
      ~Krystek fabuloso
      Rozkrzewiło się myśli wiele na Misogino, a tu smutne wieści, a tu gorzkie, a tu
      bezsmakowe....jako ta ricotta jest; italiańska, lecz niezdatna polskie
      podniebienie wzruszyć, zadziwić....czysta obczyzna na języku...

      Ser, serowo..............białoricottowo
      maślankowo
      bez bazylii oddechu
      przaśne
      nie dla mnie, nie dla Ciebie
      może to ricotta salata
      no, ta też mi lata
      nie chcę, nie mogę, wyjątkowo wyrzucę
      i nad twarogiem rodzimym pieśń dziękczynna zamruczę

      .......i tako to z kolacyjnymi pozdrowieniami dobrosmakowymi Krystek wam się kłania
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:02
      "Bóg, chcąc ukarać ludzi... spełniałby ich modlitwy. ...
      27.11.2008 21:44
      ~Krystek fabuloso
      "Bóg, chcąc ukarać ludzi... spełniałby ich modlitwy. Każde." Brawo Krzysiu
      postokroćtysięcznie....a gdyby Wszechświat był nieskończony, noc byłaby
      jasna....a gdyby drzewa potrafiły mówić, podręczniki historii wyglądałyby
      inaczej ( albo drzewa zostałyby wycięte )....a gdyby każdy człowiek był
      geniuszem...kto byłby geniuszem ?

      Oczy wznosić w przestworza
      przed figura w prochu się potarzać
      w rytmie pokłonów piersiobitnych
      brzęku dodać skarbonce
      banknotem otrzeć winę z twarzy
      załatwione
      .......i znowu można o niebie marzyć

      .....albo po prostu spać snem sprawiedliwego
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:03
      Ejże, ojże, że też dzieje się tyle, gdy Krystek weekend ...
      30.11.2008 18:49
      ~Krystek fabuloso
      Ejże, ojże, że też dzieje się tyle, gdy Krystek weekend przespać postanawia...A
      obudziwszy się oczy przeciera od podumienia wielgachnego, ile to obrażalstwa na
      padole naszym mimo pieścidełek-duszokołysanek Braciszka mego Krzysia fabulego...
      Dlaczego "Dlaczego" kija-samobija
      nie
      zawezwiesz
      z ciemnego wieńca aorty
      z
      meaculpową sygnaturą
      śnieżna
      koronką ozdobią
      .........zniszczone, wypalone
      źródło prawego tętnienia

      wykolejony cień istnienia

      ......a i cienie w sinej dali poczasowao zanikają....albo się rozświetlają
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:04
      Ajajaj, ja powitaniowo i dobrowieczorno, pięta przy ...
      01.12.2008 19:46
      ~Krystek fabuloso
      Ajajaj, ja powitaniowo i dobrowieczorno, pięta przy pięcie, z pochyloną
      głową....nie z niewoli, a po dobrowoli....i właśnie w czoło się packam bom
      nigdy, nawet przy dziewiczym zjawieniu moim, słów nadobnie pozdrawiających nie
      czynił....przebaczcie, przebaczajcie, zapomnijcie.... Na tłumaczenie moje jedno
      znajduję, jako to fascynację bezdennobrzeżną Braciszkiem moim. Piątka
      Krzysiu!...albo i czwórkawink Piącha...albo i nadgarstek...wedle życzenia.


      A jako wiatry zimowe
      ogon
      bociani z oczu straciły
      i wachlarzem
      seledynu mamiąc

      zorza ku nam się czołga
      czas,
      czas na grzańca
      i czas pierwsza świeczkę
      zapalić

      ...........a ja gdzieś indziej idę się wyżalić
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:05

      Nonuże Mirusieńko, na to wychodzi, że w Krzysiowej sprawie ...
      02.12.2008 18:52
      ~Krystek fabuloso
      Nonuże Mirusieńko, na to wychodzi, że w Krzysiowej sprawie zauważasz, jakobym
      nastawienia był typu; " Gdzie ty Kaj, tam ja, Kaja ". Samcim w sobie i przed
      sobą, za mną nie wiem....kto się zgłosi - to wolę do Ciebie rzec...gdzie Ty
      Nimfo, tam ja, Nimfeusz....bez pałatki i grochu, z kijkiem jeno na bębenku
      tamtamującym...pieśń zawodzącotęskliwiczną

      eeeeeeeeeeeeeech, eeeeeeeeeeeeeeech
      i tak dalej
      czarę łez mi nalej
      nalej, nalej
      ni kropli nie ulej

      cennoszczęsnego nektaru
      gdyż takiego daru
      sercoszczerowo wyczekuję

      A innym, w szczególności tym ośmiokrotnie i bezustankowo roztupanym,
      krzysiastomiodnego wieczoru życzę.
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:07
      Noc całą, ciemnościami rozpościerzoną, przemyślenie jedno ...
      04.12.2008 09:58
      ~Krystek fabuloso
      Noc całą, ciemnościami rozpościerzoną, przemyślenie jedno za drugim w głowie mi
      bieżało; muszęże, niemuszęże..... mamże, niemamże na Misogino się jawić.
      Braciszek Krzyś tęskliwość sugeruje....a jednak, głębinowo wrodzona niepewność
      rozmytomgliście mnie nastraja...i żałośnie, jako że po szynobocznicy tu
      kroczę...i czyżbymże bezcelowo pobłądził ? Potwierdzenie...prezentem
      mikołajkowym życzenie miałbym.
      I w tymże momencie słowa własne wspominam do chłopaczka maleńkiego niegdyś
      skierowane.
      -Chłopaczku rozełkany krawężnikowosiedzący czegóż tak rozbeczeniem twoim uwagę
      moją zaczepiasz ?
      -Bo chcę być kochany !
      ....i tak to odpowiedź ona w uszach mi brzęczy, sennościowo w odwrotną stronę
      nakręca....a pytania zadać nie śmiem.

    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:07
      W ...
      05.12.2008 16:39
      ~Krystek fabuloso
      W warsztacie mózgu
      młotem bezprzytomnościowo wali i łomocze
      bo zakamarkam szukał
      mysiej dziury chociażby
      zacieśnione przestrzenie

      światłonieprzenikliwe
      ziąbem łazienkowej glazury
      nagłością zimnego prysznicu
      przeginają
      w mrok zwątpienia

      .............i to tyle natenczas smętaczy
      .............nadziejkowo...adieu nie mówię
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:08
      Dniem pomikołajczym pokłony składam, także i moje ...
      07.12.2008 11:27
      ~Krystek fabuloso
      Dniem pomikołajczym pokłony składam, także i moje dzieciństwo
      zlatsześćdziesiatych z nagła przypominając.....byłoże ono takie szczęśliwe i
      pośpiechowonierozbiegane jak Mirusi się jawi???....kiedy wspomnienia przez sito
      czasu zachmurzonego przesiane, kalejdoskopem rozsypanej tęczy przykurzone....
      Takie wspominajkowoniezapominajkowe myślenie strzępkowe jest....acz piękne, gdy
      nalatuje.

      Dziecięciem byłem niesfornym
      i światem przeogromnie rozwlekłym
      klockami fantazji bezszczeliniasto
      zabudowanym.
      Nieskończoność nieskończona była
      niczym pewnik
      klejącym palcem na piasku wypisany
      ...........i niesmiertelnoscia
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:09
      Rozporankowaniem świergotliwym dzień cały przeleciał, ...
      10.12.2008 18:29
      ~Krystek fabuloso
      Rozporankowaniem świergotliwym dzień cały przeleciał, teraz w zapachy
      przedbożonarodzeniowe ochotnie wstępuje....Krzysiu, racja i prawda to
      niebotyczna....róża pachniałaby tak samo, nawet gdyby ją kapustą zwano....

      Cynamonem dzień rozpachniony
      wanilia z kardamonem się kłoci

      laskowy orzech

      dymem naprażony
      śliwkę
      suszoną
      i gruszkę
      smakiem świątecznym
      bałamuci
      czas już
      nie tylko z piernika serce
      pokazać.
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:10

      Jakżeż wypowiedzieć i odpowiedzieć wydechem, zduszonego ...
      12.12.2008 19:23
      ~Krystek fabuloso
      Jakżeż wypowiedzieć i odpowiedzieć wydechem, zduszonego łzą piołunową,
      gardła....kiedy i myśli jeno zgłoskami jękliwymi poza czołem się burzą.
      Drogi rozstajne co krok się trafiają i słowa, rzeczywistość drące, co
      sekundę...w zwielokrotnieniu światowym, bezróżnicowo...w nedzy i szczodrze
      zasypanym dniu.
      .....i zbiegają się w centrum oboksiebieprzejścia na mgnienia i trwania.
      A skowyt i wycie przypomina skamienialym....szelest skrzydeł anioła.
    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:11
      Któraż to moc wiatrów, dojrzały dmuchawiec zimy na wsze ...
      18.12.2008 17:15
      ~Krystek fabuloso
      Któraż to moc wiatrów, dojrzały dmuchawiec zimy na wsze strony rozdmucha i
      szarotę codzienności diamentową bielą przypudruje, dzwoneczkiem ruszy i echem
      jego dźwięku pomiędzy przyjaciela, kochankę i wroga się wsączy...?
      I gdzie płoza sani szlak, światłem pochodni rozkolebany, zaniepokoi...?
      A siano talerz otuli i opłatka okruchy w sobie zagubi....?
      Kiedy powietrze rozdźwięczy i rozkolorowi się ogniem podniebnych iskier....?

      Gdzieżby słowa nawet mgnienie
      chwilą pobłądzenia
      wsparte
      zaistnieć zaprawdę zechciało......
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:12
        A ja do Was z dzwoneczków krysztalnych ...
        24.12.2008 15:03
        ~Krystek fabuloso
        A ja do Was z dzwoneczków krysztalnych potrząśnieniem....niechże zadźwiękają
        szczeroprzyjaźnie w czystej wieści rozsyłaniu...
        Dni świątecznych....żywicznie rozpachnionych, ciepłorozpromiennych i tęczowością
        wzajemnoprzyjaźni zasnutych...
        z serca całego życzę.

        A Krzysiowi, dodajno....rozperłowionych świetliście jutrzenek......
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:13
        A ja jeszcze i już posuwiściewalcowo na tenżeajakże wątek ...
        31.12.2008 08:22
        ~Krystek fabuloso

        A ja jeszcze i już posuwiściewalcowo na tenżeajakże wątek wskakuję
        w pożegnalnym roztkliwieniu starorocznym i życzeniach Nowodobrego....

        Zgrzebną szatę
        staromiesięcznego rozchełstania
        na ziem rzucam
        wystarczy rozpamiętywania
        krokiem już jednym
        poprzez zgrozę sztucznego ognia przestępuję
        i prawie wstępuję
        w czas nowości nienakreślonych
        ..... na zdrowie
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:14
        Siejstwo dobrego słowa wdeptane okutym butem w głąb ...
        07.01.2009 17:35
        ~Krystek fabuloso
        Siejstwo dobrego słowa wdeptane okutym butem
        w głąb czarnoziemu, w krzemożwiry....
        tak się dzieje dnia każdego
        ze wszystkim we wszystkim
        aż do momentu
        podskoku kiełka szczęściatego
        bladym zwycięstwem na świat przychodzącego
        z sensem bez sensu
        kto wie i powie
        kiedy i jak
        ja rzeknę....tak
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:15
        Za pługiem czasu różnorodność przejawów ...
        09.01.2009 21:46
        ~Krystek fabuloso
        Za pługiem czasu
        różnorodność przejawów
        zmrożoną oziminą
        w wieloznaczności strwożonej
        skamieniała.
        I oniemiała
        w bezdennym osłabieniu
        wyjątkowości nowopowstania
        .......ku jutrzence się chyląc....

        .......pozdrowienia dla Krzysia, Braciszka w nowopowstaniu niemowlęcego słowa
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:15
        .......a w herkulesowym stąpaniu wstrząsy ...
        11.01.2009 15:42
        ~Krystek fabuloso
        .......a w herkulesowym stąpaniu
        wstrząsy przeszłości
        pylą
        niebosiężnym kurzem zamierzchłości,
        kwiat jabłoni chyli głowę
        podłamana lilia klęka.
        Drży napięty łuk płatka,
        słabnie, cięciwa wiotczeje
        gdy wstęga Olimpu
        czoło przepasać zapragnie
        a w duszy Krystka
        Krystkówną powieje
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:17

        .....Pestki kamieniem gniecione bazaltem, ...
        13.01.2009 20:39
        ~Krystek fabuloso
        .....Pestki kamieniem gniecione
        bazaltem, granitem i skałą
        w proch starta łupina
        sokiem skrwawiona, rozwiana
        wszędobylczo
        dymnomgliście
        hamująco
        i wszechpokrywająco.
        A ziarno speczniale
        zalążkowonadziejnie
        w oczekiwaniu na łzę jutra
        przycichło...........
        pod dotykiem wskazującego palca
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:23
        ....a sen środkowonocny straszny miałem. Przestrzeń ...
        15.01.2009 21:28
        ~Krystek fabuloso
        ....a sen środkowonocny straszny miałem. Przestrzeń bezludna i bezbrzeżna,
        śniegiem, plamami antracytu zbrukanym, pokryta.
        Po niej sczezłocienie rozwałęsane...najpierw rozciągnięte w ohydzie brudnej
        igraszki, potem zastygłe w spiżowym półskoku i w wyczekiwaniu na coś, co tylko
        dalekim tchnieniem bolesności, przybycie zwiastowało.....

        .....i wiesz, Krzysiu - o pestkach pomyślałem......i zaraz tez lawinę ich
        ujrzałem, niczym ręka olbrzyma sypniętą....

        ......I jakże tak w półcieniu stać
        w kurzu dnia znojnego
        gdy przecie
        ćwierćkrok ku słońcu
        śmiech w kielichu tulipana
        i gdy zapomnienie
        spojrzeniem dziecka
        uniewinnione
        posady wywraca
        i odwiecznie w kiełku powraca...
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:24
        Nic to......nic to mógłbym powiedzieć i ...
        21.01.2009 19:09
        ~Krystek fabuloso
        Nic to......nic to
        mógłbym powiedzieć
        i słowa żadnego nigdy już nie rzec,
        a przecie kręcą się one
        w zawrotnym wirze
        podpora świata i współistnienia
        tu, stamtąd, donikąd, wszędy,
        klękam, powtarzam pełen zdumienia.....
        ......................wyszlochane nie
        wypłakane nigdy
        wykrzyczane nie będę
        wyszeptane być może
        .......może, może, może.....
        wyjęczana nadzieja......
        tak
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:24
        A jako Krzysiowe jutrzenki dziwnomoc nieoczekiwaną mają ...
        24.01.2009 19:42
        ~Krystek fabuloso
        A jako Krzysiowe jutrzenki dziwnomoc nieoczekiwaną mają i depresji ciemności,
        niczym piórkiem wiośnianego ptaka, błękitem zamalować są w stanie, przeto mgły
        ponure przede mną przecieram i brzasku na widnokręgu wyglądam.....

        Na szczyty wspinać się próbuje
        piętna swoje wśród gwiezdnych szlaków
        rozsypać
        rozwachlować chcę ,
        pola jałowe użyźnić
        pyłem motylego skrzydła
        i świętym zastępów
        garścią pełnokwietną
        z koszyka rzucić
        na wiatr słowem dźwiękliwy
        i pieśń zanucić
        nie z tego świata
        w ulotnym punkcie przesmyku
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:25
        Czyżby wraz z dniami coraz dłuższymi myślolodowce ...
        27.01.2009 19:24
        ~Krystek fabuloso
        Czyżby wraz z dniami coraz dłuższymi myślolodowce topniały, słońcem bladym nizane i nadzieją w grzechoczącej pestce się weselącą.....?
        Czy śpiewa ona muzykę wszechświata i tamtamując rytmem ech odwiecznych, w powielaniu się doskonali....?
        .....bo przecie każdy nowy element zdobyczą jest i odmianą całości...
        .....bo przecie -

        Ogień czy słowo prapoczątkiem wszystkiego,
        matrix pytania o jajokurę.
        Niskopokłon w bistrony
        a w gromniczną
        spojrzenie
        i zastanowienie,
        ile głębi tylko w płomieniu
        ile nieskończoności
        zamkniętej
        w tak nikłej możliwości...
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:26
        NIE MA MNIE...a może? Nie ma mnie....a przecie już ...
        06.02.2009 17:56
        ~Krystek fabuloso
        NIE MA MNIE...a może?
        Nie ma mnie....a przecie już niczym dziecię oczy zasłoniłem, a by lepiej
        zrozumieć....i wytrzymać nieobecność tu moją. Niezauważalność.
        A przecie.....
        ...od roku próbuje, różnopostaciowo, przez barierę samorzepkoskrobania,
        samozasiedzenia, do klubu się przedostać, żółwika otrzymać, albo nakaz w
        pajacyka klikanie odebrać.
        Czyż aktem rąk opuszczenia nie było w Krzysiowym italopowinowactwie się
        prezentować?
        A jakże....było!
        .....i co się wydarzyło?
        Odgięty skrawek lodowej pustyni i parę pestek rozgrzechotanych.
        I grosiki odliczone w dwa trzosiki.
        Gdzie mój trzosik, gdzie ptak....tylko lot jego nietoperzy został....i do
        przezimowania pieczara szarym echem tętniąca.
        A co świetlistego było, z echem onym się zlało.
        Adieu???...eee, tam...
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:27
        DO SORELLINY A bientot, powiedziała, a ...
        12.02.2009 18:26
        ~Krystek fabuloso
        DO SORELLINY

        A bientot, powiedziała,
        a potem jeszcze,
        ciągle w uśmiechach,
        lecz zadumana
        ręką pomachała...
        I kreśląc złotą smugę
        w roześmianym powietrzu,
        rześkim i słodkim
        w pieszczocie Jej Dłoni,
        zaistniała
        w rozszlochanej skrytości....

        Także i Krzysiowa ziemia obiecana wielce mnie zajmuje...
        .....bez mapy, gęsim piórem, niezręcznie zaostrzonym, zapisanej
        ....i bezdroża, w perłowo lśniących znakach, bezmanowcowo gładkie
        do źródła wiodące
        wszędobylskiej harfy od-do
        ...i w obejmującym wszystko oddechu zaspanego olbrzyma
        wieczności
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:27
        ..........Gdybym zechciał rozpalić ognisko wziąłbym ...
        14.02.2009 01:42
        ~Krystek fabuloso
        ..........Gdybym zechciał rozpalić ognisko
        wziąłbym stos bierwion pociętych żywiczną tętnicą,
        listowie, niewolące gorzką woń jesieni
        i szarugę zbutwiałego czasu.
        Spoglądałbym na kurczące się kształty
        żarem swoich sił wykrzywiane,
        romantycznopokraczne,
        smętnomagiczne,
        cieniowyzwalające,
        i w popiołach ułudnoulotnych się zatracające,
        w westchnieniu zagubione.
        ....Gdybym zechciał wieczny ogień rozniecić
        rozdmuchałbym tylko pierwszą iskrę zwykłej miłości....

        ............A podmuchać tę iskrę w każdy dzień można.... niekoniecznie walentynkowy
        chociaż dzisiaj może łatwiej
        ją dostrzec,
        czego wszystkim Wasz Krystek życzy
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:28
        Jakże specjalnowybraki ciepłosłownych wpisów co ...
        20.02.2009 17:03
        ~Krystek fabuloso
        Jakże specjalnowybraki ciepłosłownych wpisów co poniektórych za serce szarpie,
        jakby w słońcu, co tu grzeje, paru promieni zabrakło.
        Chciałoby się rzec...wielkieś mi uczyniła pustki tym zniknieniem swoim....a
        przecie dwutygodniówka synogarliczej Sorelliny jakośtakoś do wytrzymania jest,
        jako że horyzont powrotu, z każdym dniem, przybliża się tęczowym rozblaskiem.
        O Druhu moim, imiennie i słownie jednoznacznobliskim, słuch zaginał w głębokości
        dni piętnastu....policzone!
        Potrząsam przeto pestkową zawartością grzechotki i nie huk to przeogromny, i nie
        wezwanie bezgarbnego dzwonnika....szmerozachęt jeno rozkwilony...tako więc
        przybywaj, zatrzepocz kwiatem białej lilii...

        ....a gdzieś tam,
        w odwiecznych zamętach
        szmaragdowej toni,
        perłopław toczy swe dzieło
        z nadzieją
        świetlistej pieszczoty
        Jej szyi
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:30
        Zachwyty zimą widzę...tą białopuchową, szarość kryjącą i ...
        22.02.2009 16:33
        ~Krystek fabuloso
        Zachwyty zimą widzę...tą białopuchową, szarość kryjącą i jeszcze
        niedzielnotrwającą, chociaż cieplejsze podmuchy wojnę jej wypowiedziały.
        Nadziejny ten wiatr; zapowiedź nowego niesie i trwałość kołowrotu czasu...

        ...niczym kola drabiniastego wozu
        po wybojach terkocze,
        deszczowo, śniegowo, maziowo,
        i zamiera nabożnie
        w modlitewnym milczeniu
        i podziwieniu
        przed bariera nieśmiałozieloności...

        Już wiosna się skrada, drodzy Misoginianie....i wiatrom pierwsze pocałunki
        odciska...
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:45
        Zacytowałaś wczoraj, Sorellino, przedwojenne słowa ...
        24.02.2009 17:55
        ~Krystek fabuloso
        Zacytowałaś wczoraj, Sorellino, przedwojenne słowa kochanie każdemu dozwalające.
        Można, wolno, komu, trzeba....a jeżeli, to jak i kiedy? Ja powiem; zawsze, wszędzie i ponadczasowo.
        Czyż trzeba miłość rozdrabniać, dzielić niejako na podgatunki...do matki, ojczyzny, dziecka, ukochanej? Po cóż to - miłość jest jedna, niczym bezgłębny ocean, bezwyczerpalny i w cieniach swych tak zróżnicowany, że każdy z nich jawi się w wyjątkowości swojej jako niepowtarzalny.

        .....i w kwietnym święcie uczucia
        bezkrańcowych słów
        w pokłonie szczęścia złamanych,
        cichutko, bez tchu niemal
        wspominam
        rozrzucone na poduszce jasne włosy,
        spogladam
        na ciepły odcisk Twojej dłoni
        w faldach prześcieradła zawieruszony,
        i nic to,
        że to tylko senne marzenie...
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:46
        Kapryśny jesteś, Czytusiu.... ...chcesz brać, dać nie ...
        24.02.2009 18:38
        ~Krystek fabuloso
        Kapryśny jesteś, Czytusiu....

        ...chcesz brać,
        dać nie chcesz,
        usta w podkówkę wykrzywiasz,
        dąsy odprawiasz smile
        a tu, gdzie bywasz
        ......nie wypada

        Ze śmiechem to mówię i z oka przymrużeniem, chruścika doradzam i lepszego humoru.
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:48
        Łzy kochać, Sorellino....nie, to nie jest śmieszne. ...
        24.02.2009 19:23
        ~Krystek fabuloso
        Łzy kochać, Sorellino....nie, to nie jest śmieszne. Wychwytuję uczucia, które
        powodują, że je kochasz...a wszystkie kojarzą się....w pewnych słowach miękko
        się objawiają; tkliwość, tęsknota, rzewliwość, spojrzenie pełne tajemnic i
        zrozumienia, szczęście, wzniosła duma, zasłuchanie, słodkie roztrzepotanie
        serca, dreszcz wniebowzięcia....
        ...piękne takie łzy, słyszę ich szmer...prawdoludzki
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:49
        .......a gdy ziemia odezwała się jednoznacznie w ...
        25.02.2009 19:31
        ~Krystek fabuloso
        .......a gdy ziemia odezwała się
        jednoznacznie
        w ciężkomłotnej pra-sile
        życiodajnego żywiołu
        powtarzalności,
        w rytmie ku nieskończoności,
        a w ciepłych objęciach
        południowego tchnienia
        kaskady z gór spłynęły,
        .....wiosna dziać się poczęła

        Tak więc powiadam, że dzień dłużej już jaśnieje i porannym wariactwem ptasiego
        śpiewania się ogłasza (przedwczesna pobudka), ziemia pachnieć zaczyna
        rozpulchnieniem brzemiennym....i na wybuch czeka,
        ....czekanie?.....karabiny na bok, moje panie...jakiekolwiek by nie były
      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:50
        Gdzieś tam, kiedyś, a może wcale ...
        26.02.2009 18:07
        ~Krystek fabuloso
        Gdzieś tam, kiedyś, a może wcale niedawno, żył, w pewnej
        maleńkiej wiosce, Chłystek. Żył z dnia na dzień, normalnie i po ludzku, ciężko
        pracując, a w chwilach wolnych zbierał pył motylich skrzydeł. O zachodzie słońca
        posypywał nim leniwe powietrze i oczarowany migotliwym wirem drobinek otwierał
        się na tajemnice świata i, niczym w runicznych znakach, odczytywał jego
        odwieczne prawdy. Chciał się nimi dzielić, postanowił uczynić to w mieście za
        Górami Słów. Nie było to łatwe, gdyż mieszkańcy zdawali się nie zwracać uwagi na
        to, co mówił. Jakże miał tu żyć.... jak żebrak? I Chłystek, chcąc nie chcąc,
        zaczął rozmawiać językiem Mędrca. Nareszcie wszyscy go rozumieli, nawet
        uśmiechali się do niego. Mędrzec jednakże wybrał się na krótki urlop, nie
        zauważył więc, że Chłystek zaczął się w tym czasie zmieniać. Inaczej widział
        bogactwo miasta. Złoto i diamenty ornamentów przestały błyszczeć sztywnym
        światłem, nabrały raczej miękkości aksamitu i ciepła motylowego pyłu, a ten był
        dla niego jak najbardziej znajomy. Poczuł się jak w gnieździe i wiedział, że
        dopiero teraz może być znowu sobą. Oczywiście, Mędrzec powrócił któregoś dnia z
        urlopu. Spotkali się na samym środku, zalanej słońcem, ulicy.
        - Chłystku, - odezwał się Mędrzec, a głos jego, jak na Mędrca przystało, pełen
        był dostojeństwa i wszechwiedzy - ty jesteś nie ty !
        Radość odjęła Chłystkowi mowę, bo gdyby nie odjęła ogłosiłby całemu światu:
        Jestem sobą, jestem kimś, jestem zauważalny....bo jeżeli aż Mędrzec zastanawiał
        się nad moją tożsamością. Mógłbym powiedzieć, pozory mylą, Mistrzu, ale w
        gruncie rzeczy, czy ma to jakieś znaczenie ?
        I schylił Chłystek głowę, w potakiwaniu "niechżeCibędzie", i poszedł pić miód i
        wino na weselnej uczcie swojej duszy.
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:52

          Sorellino....gdyby litery potrafiły się kłaniać, leżałyby ...
          26.02.2009 21:59
          ~Krystek fabuloso
          Sorellino....gdyby litery potrafiły się kłaniać, leżałyby w tej chwili przed
          Tobą pokotem....smile
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:54
          A gdy podniebne stężenie błękitu ...
          28.02.2009 17:43
          ~Krystek fabuloso
          A gdy podniebne
          stężenie błękitu
          szarowiolin
          w gęgającym zwiastowaniu przecina,
          a pień brzozy
          podziemną silą wzbierze
          i sokiem zatętni,
          .....fala w strumieniu
          zaprzysiężeniem wiosennym szepocze

          A Chłystek siedzi na ławeczce, w cieniu kwitnącej akacji, w mieście Za Górami
          Słów i w bezgranicznym błogolenistwie miodami wykwintnymi się raczy...bo smakosz
          z niego, a jakże...

          Sorellino, bywaj bezgrypowo smile
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:57
          Jakże dni, przechodzące z jednej pory w drugą, niepewność ...
          02.03.2009 22:37
          ~Krystek fabuloso
          Jakże dni, przechodzące z jednej pory w drugą, niepewność i wahanie w człowieku
          wzmagają, oczekiwanie niecierpliwe....oby jak najprędzej

          Pod arkadami
          omszałych konarów
          przechodziłem nieobecnie
          ścigając ciszę
          i zapach wilgoci,
          z myślami sam na sam...

          Chorym zdrowia jak najwięcej, a naprawionym? komputerom błyskawicznego przelotu smile
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:57
          Kłaniam się witajnie...a czas płynie i miejmy nadzieję, że ...
          04.03.2009 20:24
          ~Krystek fabuloso
          Kłaniam się witajnie...a czas płynie i miejmy nadzieję, że niedogodności, takoż
          zdrowotne jak i ze złośliwości materii wynikające, łagodzi i wygładza

          .....a z życiem to jest, (Krzysiu)
          gdy wprzęgnięty
          wrzecionem czasu
          w bytoniebyty,
          wysmagany przeciwnościami,
          wtulony w bezpieczeństwo
          przytakiwania,
          klękania,
          ręki całowania,
          głowę podnosisz,
          otrząsasz potwora,
          a zmora
          rozbija się w akwamaryn...

          A gdy Chłystek siedział tak sobie na swojej ławeczce, miodem przednim i
          wszędobylskim zapachem akacjowego kwiecia zaczadzony , dojrzał na krańcach
          oceanu ławicę białych żagli rozłopotanych przeraźliwą bielą....i żaden z nich
          nie był samotny
          .....a słoneczny kamień czasu, pomrukiem ducha, we wszelakości dźwięczy
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:58
          Nie wgłębiam się ja w powody nieporozumień... Zwykle są to ...
          06.03.2009 00:01
          ~Krystek fabuloso
          Nie wgłębiam się ja w powody nieporozumień...
          Zwykle są to zniekształcone emocjami drobiazgi,
          ....a w obliczu przewalającej się przez świat lawiny nieszczęść, drobiazgi owe
          zabarwiają się bzdetośmiesznie...przepraszam, więcej nie będę, a w zamian
          gałązką palmową powieję, albo i oliwną, chociażem nie gołąb...

          .....bo i tenże
          wznosząc się ponad,
          bezcelowo powietrze przebija,
          skrzydłym kropidłem
          oliwną wieścią
          dzieli,
          namaszcza,
          i w niewinnej bieli
          wieńczy
          uśmiech dziecka ...

          A Chłystek uśmiech ten zobaczył.... i własne dzieciństwo, i już nie wiedział,
          czy to zapach akacji, czy też błogość wspomnienia w sen szczęśliwości go
          wkołysała....

          Dobrej nocy Misogino smile
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 19:59
          A gdy Chłystek oczy otworzył i resztki snu z powiek ...
          07.03.2009 18:50
          ~Krystek fabuloso
          A gdy Chłystek oczy otworzył i resztki snu z powiek swoich strącił, ujrzał
          gromadkę dzieci, zgodnie, zamek z piasku budujące...
          Śpiewały do taktu łopatek. Piasek skrzył się w słońcu, osypywał z obronnych
          murów, lecz pracowite ręce podpychały go do góry...aż do momentu, gdy przez
          przypadek, nieuwagę, niechcący, ot tak sobie, nie wiadomo dlaczego, nie wiadomo
          kto łokciem o strażnicę zawadził.
          I stanął świat na głowie, pieśń refren straciła, śmiech zamilkł na
          przedostatniej nucie...
          Chłystek uśmiechnął się i, miast refren podpowiedzieć, pomyślał tylko:
          "Co ma być, to będzie, muru kawałek runęło, przydadzą się cegiełki na budowę
          nowego teatru"
          ......i tęgi łyk miodu pociągnął smile

          ....jako że po burzy
          kiedyśtam słonce zaświeci
          i okruch czasu rozgrzeje,
          soplem lodu
          w cieplej fali zamiesza,
          zakręci
          w chęci...wspólnej drogi

          I do nikogo nie powiem - przyjdź, odejdź, nie chcę, znikaj....powiem
          tylko...witaj smile
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:00
          Kobiety są jak kwiaty...i jakie szczęście, że jest ich ...
          08.03.2009 11:17
          ~Krystek fabuloso
          Kobiety są jak kwiaty...i jakie szczęście, że jest ich tyle odmian - każda z
          nich, tylko na swój niepowtarzalny sposób urok własny rozsiewać może.
          I, miłe panie, tego uroku na Misogino jest wiele...dzięki Wam!
          Rozkwitajcie każdego dnia na nowo, jak to do tej pory czynicie
          Kochajcie i bądźcie szczęśliwe
          Bądźcie sobą

          I zapomniał się Chłystek w sennych marzeniach, i nawet miodu już nie
          pociągał....po co...marzenia i tak pełne były słodyczy smile
          ...przynajmniej tego dnia
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:01
          Dla Basi- dni baśniowych i pęk nadziejnych przebiśniegów ...
          10.03.2009 19:18
          ~Krystek fabuloso
          Dla Basi- dni baśniowych i pęk nadziejnych przebiśniegów smile

          Wstąpiłem, a jakże....serdeczność i różnorodność przyciąga, a przecież ciężko na
          tę tu podłogę się dostać, pomimo że wypolerowana onaż bardzo...a jeszcze
          trudniej ślad swój zostawić

          .....a gdy szkło rozbite
          kaleczy
          i ranę nieznośną
          w serce wtapia,
          skrzydłem nadziei
          wzbić się należy
          w świt
          przezawsze jasny

          ...A gdy, razu pewnego, zapytał Mędrzec Chłystka dlaczego płacze, odpowiedział
          mu tenże:
          "Tymi łzami uświęcam mój smutek"

          WU...nad pięknym słowem, do kogokolwiek, zawsze głowę skłonię.
          Te (Profesor Religa ), piękne były przejmująco.

          Szacunek i Cześć Jego Pamięci.
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:02
          A Mędrzec opuścił ręce, gdyż od dłuższego już czasu to, co ...
          13.03.2009 15:24
          ~Krystek fabuloso
          A Mędrzec opuścił ręce, gdyż od dłuższego już czasu to, co zamierzył, nie
          wychodziło tak jak niegdyś.
          Nie rezygnował jednak i z lamentowym westchnieniem powracał do dzieła.
          A Chłystek obserwował to, myśli kłębiły mu się w głowie, ale jak zwykle
          powstrzymywał się w słowie.
          Któregoś dnia nie wytrzymał.
          - Mistrzu - zapytał - czy nie lepiej zacząć dzieło od początku, gdy z różnych
          przyczyn, praca tylko nieznacznie posuwa się do przodu?
          - Raczej nie, albowiem w dziele tym pielęgnuję ideę - odpowiedział Mędrzec, a w
          głosie jego pobrzmiewała nieomylność twórcy - ona jest najważniejsza i nie może
          zaginąć.
          Chłystek zastanowił się głęboko, po czym odezwał się w te słowa:
          - Tak, Mistrzu, zgadzam się, ale czy nie uważasz, że w ten sposób stajesz się
          niewolnikiem formy i tym samym podcinasz skrzydła idei?

          Alutko52, ponad głowami rzucam ku Tobie porozumiewawcze spojrzenie...jesteś
          niczym owoc zdrowej jabłoni smile

          ...bo gdy wypuszczasz z objęć
          złoto gwiazdy
          na niebie,
          zdarzyć się może,
          iż pod twoją stopą
          rozsypie się
          diamentowy trzos...
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:04
          smile)))) A tak, prawdę mówiąc, w uśmiechach się zaplatałem, ...
          14.03.2009 15:32
          ~Krystek fabuloso
          smile)))) A tak, prawdę mówiąc, w uśmiechach się zaplatałem, po raz kolejny post
          Twój, Sorellino, odczytując, gdyż domysłów on, urokliwokobiecych, pełen i brwi
          pięknych zmarszczenie zastanawiające w nim wyczuwam.....Ku_felek, Krystek -
          znany, nieznany, niewidziany, czytany....a może?
          Nick jest tylko nickiem, a co za nim się kryje, jakie zamiary, dusza
          jaka...wyczuć szybko można,
          Ciepło w słowie wychwycić,
          Dziecięce zaciekawienie zauważyć,
          Grę słów prześledzić,
          Dobrej woli światło dostrzec
          ....i uśmiech spoza ekranu
          Wiem, wiem, na pięknych brwi zmarszczenie odpowiedzią to nie jest..ale niechby
          odtrutką tylko smile
          ...i być może, że jako inny czytany byłem - nie wiem, gdzie poza Misogino bywasz

          .....a perłopław
          nadal miękkie światło,
          w ciszy swego świata,
          splata
          w niewiedzy olśnienia,
          co będzie

          I uradował się Chłystek, bo dojrzał to, co sobie wyobraził.....a wiedział, że
          było to dobre.
          Pociągnął więc znowu miodnego napitku, rozsmakował się jak nastolatkowy
          niedźwiedź w barci....a dużo jego było, wystarczająco na dni pare smile.... i na
          sny małpoludomonolitowe w kosmicznych akordach roztańczone
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:05
          Chłystek przespał dzień cały ...a była to ...
          16.03.2009 19:26
          ~Krystek fabuloso
          Chłystek przespał dzień cały
          ...a była to niedziela...
          nie słyszał, nie wiedział,
          bo gdyby wiedział
          przyniósłby Hrabinie już wczoraj
          ten oto pęk
          paprotnego ziela

          A przecież czas, miejsce, sztywne od-do intencji, nie przyozdabia jej bardziej,
          aniżeli ona siebie samą kolorem swej szczerości.

          ...lecz postanowił Chłystek mniej w miodnych napitkach smakować, oczy szerzej
          otwierać
          - jako, że widok, czy to zdrowej jabłoni, czy żmudnej pracy perłopława ma
          to już do siebie, że frapujący jest wielce i ciężko czymś innym zastąpiony być może
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:06
          We Włoszech byłem parę razy, niekiedy tylko przejazdem, ...
          18.03.2009 19:04
          ~Krystek fabuloso

          We Włoszech byłem parę razy, niekiedy tylko przejazdem, ale zawsze fascynował
          mnie ten kraj w sposób szczególny. Pamiętam mój pierwszy pobyt w
          Rzymie....(eeech, ćwierć wieku minęło) i chwilę dziwną, gdy wędrówką zmęczony i
          prawie już przy końcu Via Appia Antica, na resztkach ruiny starożytnego grobowca
          zasiadłem. Pomimo późnej jesieni mocno prażyło słonce i błękit nieba oślepiał
          intensywnym nasyceniem koloru - niczym ten neapolitański, głośno w literaturze i
          filmach opiewany. Południe zaistniało szeroko, ze swoim spokojem i ciszą
          przeogromną, bez najmniejszego nawet akordu cykady, nawet bez wyobrażeń
          zamierzchłego chrzęstu oręża przechodzących tędy niegdyś legionów. Ale w pewnym
          momencie stało się. Niczym w kalejdoskopie ujrzałem mozaikę obrazów, strzępy
          filmów; od Spartakusa począwszy, poprzez Ben Hura, Quo Vadis, nawet głos pani S.
          Loren, echem, lekko chrapliwym, pośród uliczek Neapolu pobrzmiewający...i
          niezapomniana muzykę z Amarcordu. Są miejsca, w których duch czasu specyficznie
          jest obecny, wyobraźnię pobudza, okno otwiera i tunel miedzy wymiarami. Jak
          można opisać stan taki; trwania na uwięzi obrazu prawie wszystko
          obejmującego?...i przypomniałem sobie "Aleph" Jorge Borgesa. Tak, siedziałem na
          tym grobowcu niczym na krawędzi, niczym na granicy dwóch światów, niezdolny
          wykonać chociaż ruch najmniejszy, brutalny, gdyż kaleczący mydlaną bańkę. Ruch
          ten zrobił ktoś inny. Turysta tak jak i ja, też zmęczony i też w pogoni za tym,
          co w rzeczywistości dawno już przebrzmiało. Przyspieszył na mój widok kroku, on
          również chciał być sam, tylko z duchem czasu.
          Podobne odczucia miałem w Pompei, gdy spoglądając na wyjeżdżone rydwanami,
          głębokie koleiny uliczek, ugiąłem się pod jarzmem ciągle tu obecnego jęku
          tamtego świata, jeszcze z czasów, zanim na wieki okryły go popioły Wezuwiusza.
          Od tamtej, pierwszej podróży, zawsze gnało mnie coś w tamte strony, przyciągał
          niepowtarzalny, śródziemnomorski flair. Dlatego bardzo chętnie i z
          zainteresowaniem śledzę wpisy włoskich Misoginian - podtrzymują, ciągle od nowa,
          stabilność mojej mydlanej bańki.

          .....Oczami wyobraźni, dojrzał Chłystek struny czasu w warkocz zaplecione, niby
          osobno, a razem, zacieśnione w przyjściach, odejściach, przemijaniu i powrotach,
          z jednej głowy wychodzące i grzebieniem zdarzeń czesane. A wiedział Chłystek, że
          włosy, już od zawsze, symbolem sił i żywotności były. Westchnął więc z
          zadowoleniem, gdyż taki obraz wielki był w swoim znaczeniu.
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:07
          ....Przez dzień cały, wiatr podwiędłe kwiaty akacji ...
          20.03.2009 22:33
          ~Krystek fabuloso
          ....Przez dzień cały, wiatr podwiędłe kwiaty akacji rozwiewał - niczym płatki
          śniegu ulice zasypywały. Spoglądał Chłystek na to widowisko, słodkie powietrze
          wciągał...i w tym momencie nic mu do szczęścia nie brakowało.

          A właśnie rankiem wczesnym pisała alicia o nowej modzie zapachowej. I znowu
          powtarza się historia - szybki zarobek na czymś dla normalnego człowieka
          niewyobrażalnym...do następnego pomysłu, nieważne jakiego.
          Dzisiejszy świat przepełniony jest bodźcami. Każdego dnia zalewa nas lawina
          dźwięków, obrazów, wijemy się w studniach emocji bez dna. Próg wrażliwości
          zawyżony jest do absurdalnego poziomu. W takim świecie łatwo jest o wypaczenie,
          o przekroczenie granicy chociażby dobrego smaku..gdyż zatracają się wartości i
          coraz więcej ludzi żyje chwilą. Jakże pięknie, w obliczu takiej rzeczywistości,
          maluje nam się własne dzieciństwo ( zakładam, że większość z nas jest nieco
          starsza). Mamy jeszcze w pamięci zapach świeżo zaoranej ziemi i pierwszego,
          prawdziwie wiosennego deszczu, i maciejki o zmroku. Wiemy jak smakował pomidor
          prosto z krzaka, papierówka z drzewa sąsiada i słodycz koniczyny. Potrafimy
          rozpoznać głos kukułki, klekot bociana, a szczebiot ptaków witających poranek
          jest miły dla naszych uszu....Coś się zatraciło w naszym świecie. My jesteśmy
          tego świadomi, ale ci, którzy nigdy tego nie zaznali nie mają porównania,
          szukają, rzeźbią swoją rzeczywistość tak od naszej różną, nieswojską. Mają do
          tego prawo tak, ja i my mieliśmy....Tylko szkoda, że niekiedy taki nieładny ma
          ona zapach.smile
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:09
          ....A gdy Chłystek oczy nareszcie otworzył, resztki ...
          22.03.2009 22:12
          ~Krystek fabuloso
          ....A gdy Chłystek oczy nareszcie otworzył, resztki szczęśliwości z siebie
          otrząsając i z rozmarzenia głębokiego ku rzeczywistości powracając, rozglądać
          się począł z niedowierzaniem, gdyż świat wydał mu się inny. Niektóre szyldy,
          nazwy ulic oznajmiające, puste były, pustymi plamami ku niemu błyskały, w
          zdumienie i pomieszanie coraz większe wprawiając. Podniósł się Chłystek,
          niepewny, bo jak bez drogowskazu drogę właściwą znaleźć....
          I dojrzał rozedrgane ślady jasnych słów, nieuchwytne dla niewtajemniczonych i
          zaledwie ciężarem marzeń kierunek znaczące...i szedł pewnym krokiem coraz dalej,
          powracając do blasków tęczy.

          Nie wiem, co zdarzyło się piątkowej nocy, jedynie po reakcjach Waszych domyślać
          się mogę...i domysły moje są straszne. Puste, białe plamy można barwnie
          zapisać....starajmy się o to wszyscy smile
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:19
          Zanurzał się w ciemność nocy przemykając pod ...
          23.03.2009 21:20
          ~Krystek fabuloso
          Zanurzał się w ciemność nocy
          przemykając pod arkadami,
          pod ciężkimi butami
          rozsypywały się szorstko
          płaty opadłego tynku,
          ścigały go cienie
          własnej postaci
          drgające w dymie
          haustu papierosa,
          i nocne zmory,
          w echo kroków
          wtopione,
          splątały szarym węzłem
          zagubione
          w myśli obrazy...

          I nie tylko noc ciemna i obca, piętnem wyobraźni, osłabić może.
          Poprzez białe, złu wydarte, plamy, zawsze już szarość ponura przeświecać będzie.

          Ale dzień już dłuższy się dzieje i pestka grzechotać przestała - napęczniała,
          kawałek słońca w niewolę wziąć gotowa ...a krokusów już zatrzęsienie na łąkach.smile
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:20
          Ze stoków dalekich gór spływała ku dolinie jasność ...
          25.03.2009 22:06
          ~Krystek fabuloso
          Ze stoków dalekich gór spływała ku dolinie jasność poczętego dnia. Leniwa,
          przeróżowiona poblaskiem młodego słońca, majestatyczna i pieszczotliwa. Budziła
          świat odwiecznym rytmem powrotów i witana odgłosami różnorodności życia sunęła
          bezszelestnie ku swojemu początkowi...
          ....i tak jest, że koniec często jest początkiem
          ....że jedno z drugim się przeplata
          przenika
          w jednoczesnych marzeniach o tym co ma być
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:21
          Ranka, prawie każdego, zapewnia Alicia o swojej radości, ...
          26.03.2009 21:10
          ~Krystek fabuloso
          Ranka, prawie każdego, zapewnia Alicia o swojej radości, że Misogino jest, że
          może postawić krok swój świeży, na cichej jeszcze podłodze tego miejsca, czasami
          tylko skrzypliwej, zaspanej jeszcze, ale już zapraszającej.
          Czuję zawsze swojski zapach tej podłogi, szczególną emulsją zaufania
          polerowanej...i stąpam po niej ostrożnie, po śladach tych, którzy przede mną
          przeszli, niektórzy bezpowrotnie, ale piętno swoje na zawsze odcisnęli.

          I Jadzia dzieląca swoją szumną radość z koleżankami....tak więc pozdrowienia dla
          Nich także
          ....beztroskie akcenty ku_felka humoru...niczym bryza figlarnego wiatru

          ....I zastanowił się Chłystek głęboko, myślał o ogromnych zapasach miodnego
          napitku i spoglądając nań wiedział, że dopóki Źródło nie wyschnie, zawsze
          pocieszyć się nim mógł będzie i nie tylko on, ale każdy kto pić z niego potrafi.
          I wiedział, że Źródło wieczne było, bo moc w nim przetrwania była i właściwość
          wiecznego się przejawiania...
          A Mędrzec spojrzał ku Chłystkowi, kosturkiem w ziemię cicho puknął i głowę
          lekkim ruchem skłoniwszy odszedł powolnym krokiem we wspólny świat krewniaczy.

          A gdy motyl
          miód z brzegu szklanki
          spija
          i w tęczy skrzydeł umieszcza,
          sieje
          pył wieczności
          w źródle człowieczej
          wszystkomożebności...
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:22
          Zarzuca się Chłystkowi, że w alkoholizmwink łacno popaść ...
          28.03.2009 17:12
          ~Krystek fabuloso
          Zarzuca się Chłystkowi, że w alkoholizmwink łacno popaść może, jeżeli nadal
          miodnym napitkiem, z dotychczasową częstotliwością, delektować się będzie.
          Hmm...może to już rzeczywiście uzależnienie...ale jakże przyjemne i w tym
          wypadku zupełnie szkodliwości pozbawione.
          A co do cienkusza WU? Mocny on. I bezustannie, a miedzy innymi, do uzależnienia
          miodnego się przyczyniający
          ....co w rzeczy samej nic innego nie oznacza, jeno pokłon niski łącznie z
          zamiataniem podłogi czapkowym trzęsieniem.

          Dlatego też pozostał Chłystek na swojej ławeczce, w cieniu sypiącej kwiatem
          akacji....i zapachem słodkim kołysany, zapadł w popołudniową, sobotnią drzemkę.
          Miłego weekendu.smile smile
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:23
          Przeglądając wpisy misoginiańskie z dnia wczorajszego nad ...
          30.03.2009 17:31
          ~Krystek fabuloso
          Przeglądając wpisy misoginiańskie z dnia wczorajszego nad postem Mirki dłużej
          się zasiedziałem.
          Wzór na szczęście, szczęśliwość nasza w sztywne ramy wciśnięta!!! Cóż, to już
          prawie jak nieszczęście!
          Jakże inaczej słyszy się słowa: "szczęściara jestem"...bo telefon zadzwonił,
          strzęp ulubionej muzyki spokoju dzień cały nie daje, sąsiad się do mnie
          uśmiechnął, a ja do niego, katar lżejszy dzisiajsmile
          Na pierwszy rzut oka drobiazgi, a jednak, niczym paciorki na sznurku, w ciąg
          jeden się układają. I nieważne, długi on, czy krótki....ważne, że jest, że sobie
          to w ogóle uświadamiamy.

          ....A Chłystek spoglądał w mizerny płomyk kaganka. Ciemniało. Dźwięczność życia
          topniała w obejmującym go granacie nadchodzącej nocy. Pomiędzy konarami akacji
          smętolił swoją pieśń samotny komar. Cień, zwabionej światłem ćmy, pomykał wśród
          deszczu bezszelestnie opadającego kwiecia. Spokój był, głęboki, gwiazdami
          rozmigotany.
          Być może gdzieś daleko zaszczekał pies, może był to tylko zgrzyt kół spóźnionej
          furmanki, być może trzaśniecie drzwiami, albo odgłos dawno przebrzmiałego śmiechu.
          A gdy uronione przez liście krople wilgoci, ledwo widoczny już płomyk
          musnęły...zgasł i oddech swój dymny, ostatni, z wiatrem pomieszał...drgnął
          Chłystek, oczy przetarł.
          I jak myślicie, czy był szczęśliwy?

          I nie żal rozerwanego
          sznura korali
          nawet na kolanach
          z pochyleniem czoła
          nizać go
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:25
          Przeglądając wpisy misoginiańskie z dnia wczorajszego nad ...
          30.03.2009 17:31
          ~Krystek fabuloso
          Przeglądając wpisy misoginiańskie z dnia wczorajszego nad postem Mirki dłużej
          się zasiedziałem.
          Wzór na szczęście, szczęśliwość nasza w sztywne ramy wciśnięta!!! Cóż, to już
          prawie jak nieszczęście!
          Jakże inaczej słyszy się słowa: "szczęściara jestem"...bo telefon zadzwonił,
          strzęp ulubionej muzyki spokoju dzień cały nie daje, sąsiad się do mnie
          uśmiechnął, a ja do niego, katar lżejszy dzisiajsmile
          Na pierwszy rzut oka drobiazgi, a jednak, niczym paciorki na sznurku, w ciąg
          jeden się układają. I nieważne, długi on, czy krótki....ważne, że jest, że sobie
          to w ogóle uświadamiamy.

          ....A Chłystek spoglądał w mizerny płomyk kaganka. Ciemniało. Dźwięczność życia
          topniała w obejmującym go granacie nadchodzącej nocy. Pomiędzy konarami akacji
          smętolił swoją pieśń samotny komar. Cień, zwabionej światłem ćmy, pomykał wśród
          deszczu bezszelestnie opadającego kwiecia. Spokój był, głęboki, gwiazdami
          rozmigotany.
          Być może gdzieś daleko zaszczekał pies, może był to tylko zgrzyt kół spóźnionej
          furmanki, być może trzaśniecie drzwiami, albo odgłos dawno przebrzmiałego śmiechu.
          A gdy uronione przez liście krople wilgoci, ledwo widoczny już płomyk
          musnęły...zgasł i oddech swój dymny, ostatni, z wiatrem pomieszał...drgnął
          Chłystek, oczy przetarł.
          I jak myślicie, czy był szczęśliwy?

          I nie żal rozerwanego
          sznura korali
          nawet na kolanach
          z pochyleniem czoła
          nizać go
          ciągle od nowa...
        • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:28
          Odsunąłem talerz z niedojedzonym spaghetti. Na rdzawych ...
          31.03.2009 18:04
          ~Krystek fabuloso
          Odsunąłem talerz z niedojedzonym spaghetti. Na rdzawych resztkach pomidorowego
          sosu połyskiwały żółtawo oka tłuszczu. Na pewno wołowego, w tym lokalu
          oszczędzali na oliwie. To chyba przez ten tłuszcz straciłem apetyt...a może
          przez nieciekawe dźwięki płynące od strony kuchni. Przypominały odgłos wyżymania
          brudnych ścierek, woda pluskała ciężko i jakby lepko. Nikt tego nie słyszał
          oprócz mnie. I tak o tej porze przesiadywało tu niewielu klientów. Robotnik w
          poplamionym kombinezonie, w skupieniu i szybko, pałaszujący frytki, podczas gdy
          w stojącej obok szklance piwa, powoli, kurczyła się piana. Jakaś, zapatrzona w
          siebie, parka tuż obok drzwi. Ona z bałwochwalczym wyrazem uwielbienia w oczach,
          on z pewnym siebie uśmiechem podmiejskiego podrywacza. Pod ścianą, znany mi już,
          student konserwatorium muzycznego przerzucał pomięte kartki pełne bazgrołów nut
          i co chwilę zerkał w, sieczone gęstym śniegiem, okno. Już trzeci tydzień
          przychodził tu czekać, zawsze o tej samej porze, zawsze w tej samej,
          wyświechtanej kurtce i słuchawce w jednym uchu. Pewnie słuchał coś rytmicznego,
          gdyż chwilami poklepywał szybko kolano i cmoktał raptownie powietrze, aby zaraz
          potem powrócić do swoich nut i tęsknego wypatrywania. Obok prowadzących donikąd
          schodków, na nieprzyzwoicie wysiedzianym fotelu rozparła się teściowa
          właściciela. Kołysała się w półśnie pochrząkując gwałtownie, potężny biust
          falował chaotycznie. Jej syn, także okazałej postury, powolnym i znudzonym
          ruchem wycierał szklanki. Wszystko przenikał duszący zapach dymu z papierosów,
          od strony toalety powiewało chlorem.
          To był mój wieczór, jeden z wielu przed i jeden z tych, co miały jeszcze nastać.
          Robotnik zje swoje frytki, student nie doczeka się na dziewczynę, ani teraz, ani
          za miesiąc. Zakochana parka zakończy ten dzień dzikim seksem, pojutrze nie będą
          już nic o sobie wiedzieć. Będzie dobrze, jeżeli teściowa pójdzie wcześniej spać
          i nie zrobi, jak zwykle, awantury...
          Wstając od stołu szurałem mocno krzesłem. Chyba chciałem inaczej zaakcentować
          codzienność. Nic się nie stało, właściciel nadal nudził się przy szklankach.
          Odszedłem w swoją samotność zabierając ze sobą obraz porzuconej na obrusie,
          złamanej wykałaczki...

          ...A Chłystek pokiwał tylko głową...tylko na taki gest mógł się zdobyć
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:29
            Ale wnet uniósł Chłystek głowę, uszy ciekawie nastawił. Z ...
            02.04.2009 12:28
            ~Krystek fabuloso
            Ale wnet uniósł Chłystek głowę, uszy ciekawie nastawił.
            Z daleka odgłosy radosne dochodziły. Słyszał warkot bębenków i przeciągłe
            kwilenie piszczałek, rytmiczny brzęk tamburynu i wesołe przytupywanie.
            I wnet potem, gdy muzyka głośniejszą się stała, wysypał się na ulicę korowód
            odświętnie przybranych mieszkańców.
            Nie spieszyli się, mieli czas. I radość mieli w obliczach, a w stopach ochotę
            wielką do plasów wszelakich. Stukały w głośnych toastach, miodnym napitkiem
            napełnione puchary. Wiatr tarmosił lekkie i oślepiająco białe, lniane togi i
            zwiewał płatki róż z przystrojonych, kwietnymi wieńcami, głów.
            Weselisko to było...a może rocznica, świętowanie ważnego wydarzenia?
            I wiedział Chłystek. Ile istnień na ziemi tyle świętowań...każdy ma swój dzień.

            Ciężki wybór dawania;
            słowa, zapach kwiatu,
            dotyk pąka jabłoni
            czy klejnoty,
            porannej rosy kryształy,
            co w sobie tęczę
            wiosny rozsypały...

            Alicjo, wszystko, albo co chcesz smile smile...z najlepszymi życzeniami smile smile
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:30
            No tak, no tak...no tak. Stali całą gromadą niczym, ...
            04.04.2009 15:14
            ~Krystek fabuloso
            No tak, no tak...no tak.
            Stali całą gromadą niczym, ciasno zbite ze sobą, stadko owiec. I stali tak od
            dłuższego już czasu, popatrując na siebie bezradnie, z poszarzałymi twarzami,
            niezdolni do wykonania najmniejszego, celowego ruchu. W powietrzu unosił się
            gryzący swąd spalonych przewodów i było zimno. Tego chłodu nie odczuwali. Nie
            był ważny, nie miał znaczenia w obliczu nieopisanego. Nie czuli bezlitosnego
            wiatru kąsającego skórę sinymi śladami, ani ostrych, zmrożonych grud ziemi pod
            stopami i powtarzając bezustannie te same słowa nie rozpoznawali swoich
            twarzy.Spoglądali na dziki obraz przed sobą, spoglądali z uporem, w wytężonym
            skupieniu i bez zrozumienia. Całą grupką, jednocześnie, jakby pchnięci
            niewidzialną ręką, odsunęli się na bezpieczna odległość od wijącego się w
            szaleńczych podrygach, skrzącego kabla..aż do momentu, gdy plując fioletowym
            światłem zanurzył się z głośnym sykiem w na pół zamarzniętej kałuży. Najmłodszy
            chłopiec ożywił się nieco. Kierowany, mętnym zapewne, wspomnieniem położył palec
            na wydętych do dmuchania wargach, lecz zdobył się tylko na jękliwe, starcze
            westchnienie.
            Stali coraz bardziej skurczeni w sobie, mała grupka w obliczu przerastającej ją
            grozy zgliszcz i zaprzepaszczonego na zawsze szczęścia....
            Gwałtownie wykrzyczany lament, spazmatyczny i rozpaczliwy, rozbębnił spopielałą
            pustkę.

            W tym samym czasie, nawet mgnieniu oka, wszędzie, tysiące ludzi opłakiwało swoje
            tragedie.

            .....Spoglądał Chłystek na swój czysty świat. I wiedział, że nie tylko
            nieszczęście panem jest wszechrzeczy.
            W tam samym czasie, nawet mgnieniu oka, wszędzie, tysiące ludzi świętowało swoją
            radość.
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:31
            Spoglądał Chłystek ponad głowami szczęśliwców, hen do ...
            07.04.2009 19:26
            ~Krystek fabuloso
            Spoglądał Chłystek ponad głowami szczęśliwców, hen do krainy nieszczęścia.
            Zawodzenia słyszał, wzajemne oskarżenia, lamenty i okrzyki rozpaczy.
            Słyszał, głową kiwał, łza w oku ostrą solą piekła...współczucia był pełen i
            dlaczego pytań. A przecież wiedział, że ogromu cierpienia, żaden człowiek pojąć
            w pełni nie potrafi, dopóki nieszczęście jego samego nie dotknie, dopóki własne
            ciało rany głębokiej nie dozna, a ręka nie dotknie łez najbliższych.
            I na nic prawda, że gdzieś ktoś w radości tańczy, że dziecię się rodzi, że dwoje
            młodych miłość sobie wiekuistą przysięga, lekarz-cudotwórca, w karkołomnej
            operacji, gasnący płomyk nowym życiem rozdmuchuje, a gdzieś daleko biegacz pobił
            nowy rekord świata.
            Z radością i szczęściem nie trzeba się godzić...z nieszczęściem tak....może kiedyś
            ....w ciszy.
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:32
            Czas nadszedł, abym i ja lament przed białą ścianą ...
            12.04.2009 15:47
            ~Krystek fabuloso
            Czas nadszedł, abym i ja lament przed białą ścianą uskutecznił.
            Nie jest to Ściana Płaczu - gdzieżbym śmiał porównywać, ale przecie palce bolą
            od rzucania nań grochu.
            A czas skąpo u mnie wymierzony i niecierpliwość tym większa, gdy grochu kosz
            cały, a ściana dalej stoi niewzruszona...bezlitosna.
            Szczęściem wielkim, w dniu tak ważnym szczelinkę małą udostępniła - nadzieję mam
            wielką, że przedwcześnie ktoś jej nie zamuruje smile

            I smucić się nie trzeba
            kaprysami rzeczy,
            a podać w koszyku
            świętości dnia tego,
            ręka machnąć
            i w rozturlanym śmiechu
            skrzatopodgrzybnych
            bajek poszukać....

            Wesołych Świąt smile smile
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:33
            Z rosnącym zainteresowaniem przyglądali się poczynaniom ...
            14.04.2009 16:56
            ~Krystek fabuloso
            Z rosnącym zainteresowaniem przyglądali się poczynaniom Kucharza. Uchodził za
            najlepszego w swoim fachu. Oczywiście wizyta w jego miniaturowej restauracji
            kosztowała niebywale pieniądze, a termin godzinnego pobytu trzeba było
            rezerwować ponad rok wcześniej. Już od miesiąca spoglądali z utęsknieniem na,
            zakreśloną czerwonym mazakiem, datę w kalendarzu. Spoglądali na nią z uroczystym
            rozrzewnieniem, nabożeństwem prawie, gdyż to ona zapoczątkować miała przełom w
            ich szarym życiu.
            Siedzieli wiec wygodnie na wysokich stołkach z miękkimi oparciami, każde z nich
            w uroczystej pelerynie z ledwo widocznymi wycięciami na ręce...zupełnie jak para
            po przeciwnej stronie, a jednak z małą różnicą. Tamci mieli srebrne przepaski na
            głowach - pewnie zamówili droższe menu. Wiadomo, Najwyższa Sfera. Pomimo
            bojaźliwego szacunku dla pozycji, On skłonił w Ich kierunku głowę i wstrzymując
            oddech marzył, że mu odpowiedzą. Odpowiedzieli. Ostatkiem sił zapanował nad
            potokiem czołobitnych słów i tylko, z najwyższą godnością, przymknął potakująco
            powieki. Kolana mu dygotały pod długą peleryną, u swojego boku poczuł, buchające
            nagłym, przepoconym ciepłem, ramię. Ona także ledwo nad sobą panowała, ale
            miesiące treningu, przygotowań do stosownych reakcji na każdą, najbardziej
            niewiarygodną nawet sytuacje, robiły swoje. Nadal siedzieli spokojnie, z
            wyniosłą obojętnością, a przecież za szeroką, pancerną szybą zbierało się coraz
            więcej widzów. Do rozpoczęcia, do gongu brakowało zaledwie parę minut, a tutaj
            rozstrzygała się ich przyszłość.
            Nareszcie Kucharz zakończył Ceremonię Wstępną, okadzanie i mantry, po czym
            pokropił ich pokornie schylone głowy wodą z Biotopu Sugesty - to też miało swoją
            cenę, jako że był to jedyny wyświecony biotop w Kraju. Kobieta po
            przeciwnej stronie kichnęła znienacka.
            On nie zareagował najlżejszym nawet drgnięciem, pomimo że zachowanie jej, w tym
            otoczeniu, oznaczało punkty karne na Liście Grzechów Higienicznych i poważne
            konsekwencje...gdyby tylko nacisnął przycisk meldunkowy. Minutę potem, pierścień
            Mężczyzny błysnął Światłem Wdzięczności, a On wiedział już z całą pewnością, że
            oto otworzyła się przed nimi brama do Najwyższych Sfer i tym samym do
            przywilejów, tytułów funkcyjnych, sypiącego się bogactwa i inhalacji powietrzem
            z okresu prekambru...dwa razy do roku!
            Był tak zachwycony i, dzięki Bogu, tym zachwytem tak sparaliżowany, że bez
            zdziwienia przyjął z rąk Kucharza, wyśpiewaną przeraźliwym altem, potrawę...
            ......Rybie udka.
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:34
            Najważniejszą właściwością lotu, np. ptaka, jest to, że ...
            15.04.2009 18:12
            ~Krystek fabuloso

            Najważniejszą właściwością lotu, np. ptaka, jest to, że odbywa się w powietrzu,
            ponad naszymi głowami.
            I nie ma znaczenia na jakich wysokościach się odbywa, pozostaje lotem - nigdy
            ruchem naziemno pełzającym. Ileż marzeń człowieczych z lataniem się wiąże i
            jakże często słów pochodnych do wyrażania wzniosłości, niezwykłości używamy:
            lotny umysł, lotna myśl, wzlatywać na wysokości. Wszystko wiec, co ponad
            przeciętne, umiejscawiamy ponad naszymi głowami. Wszystko, co ponad przeciętne
            układamy na ołtarzu wysokości, aby w należnym uznaniu wznosić ku temuż oczy,
            przykładem się budować, a może też do niego wnosić...cegiełkę dokładać w budowie
            człowieczego wizerunku.
            I nie raz mur, w posadach mocno stojący, w Ścianę Płaczu się zamieni, nie raz
            szara patyna, uporczywa, przebić się nie dozwala, zniechęca, bojaźnią
            napawa....Aby w chwili, która już dawno zaistnieć miała, ale dopiero teraz i
            właśnie teraz w szerokiej świadomości się objawiła, buchnąć światłem odkrywczym
            i w poświecenia odważnym.
            ....bo w każdym locie nie tylko bezgraniczność, ale i nadzieja odwieczna się kryje

            A Chłystek aż po kolanach z uciechy się poklepał, a widząc w trawach wilgotny
            ślad ślimaka pomyślał, że jednak i w pełzaniu różnorodność się przejawia i jakże
            lotne myśli określić bez porównania z tymi, które się ślimaczą smile
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:35
            Poruszam się z wolna w pianie ...
            17.04.2009 22:04
            ~Krystek fabuloso
            Poruszam się z wolna
            w pianie
            zbitego na kwaśne jabłko
            dnia,
            w skundlonych chwilach
            padania na twarz,
            marionetkowej grze
            w dwa ognie.
            .....poruszam się z wolna
            gotowy do skoku
            nibydrapieżnika,
            jakże śmiesznie rozpaczliwego,
            bezpazurzastego
            i w ślepo...

            Nie każdy jednak dzień beznadzieją oddycha i po zachmurzonym jasny przychodzi. I
            gdyby Chłystek za Scarlett powtarzać lubił, powiedziałby jej słowa....
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 01.02.10, 20:36
            Tej nocy niespokojnie wyły psy. Rozpoczął stary, obolały ...
            20.04.2009 19:10
            ~Krystek fabuloso
            Tej nocy niespokojnie wyły psy. Rozpoczął stary, obolały od reumatyzmu, owczarek
            niemiecki, lecz jego krótkie szczekniecie zabrzmiało raczej jak ostrzeżenie.
            Natychmiast odpowiedziało mu parę skowytów wykończonych gwałtownym ujadaniem i
            trwało to, z małymi przerwami, aż do brzasku. Cisza zapadła raptownie, tak
            głęboka, że po paru minutach stała się wręcz przykra. Zdawało się, że nawet
            wiatr ustal, aby po pewnym czasie poruszyć niezdecydowanie gałązkami akacji.
            Sypnęły się skąpym deszczem resztki przywiędłych kwiatów, ale po raz pierwszy
            nie wplatały się we włosy Chłystka. Nie siedział tego ranka na swojej ławeczce.
            Pozostał dłużej w domu, ciągle w półśnie, gdyż większość nocy niespokojnie
            wsłuchiwał się w ciemność i prorocze wizje nie pozwalały zamknąć mu oczu. Nawet
            miodny napitek nie podziałał jak zwykle. I stało się, że kilka minut po
            wschodzie słońca rozległ się w miasteczku dźwięk Wroga. Był to odgłos złośliwie
            chaotyczny, ociekający szarością, napastliwy. Uniósł Chłystek głowę i wiedział,
            że także inni czoła śmiało odkryte w tym samym kierunku zwrócili. I cóż z tego,
            że odgłos Wroga tornadem szaleńczym skrzyżowania głównych ulic nękał, plewy
            jałowego ziarna nawiewał...mury stały i pękać nie zamierzały.
            Nie raz jeszcze ostry kamień weń uderzy i odbity bezradnie się potoczy, nie raz
            jeszcze rysa, tępym gwoździem nakłuta, sprzeciw wzbudzi....

            W porze sjesty zamilkło psie skomlenie.
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:09
            Myślę o Tobie niezaprzestannie, ...
            24.04.2009 11:00
            ~Krystek fabuloso
            Myślę o Tobie niezaprzestannie,
            porywczo.
            Rozpatruję wielostronnie
            każdą chwilę
            wydobytą z otchłani
            przemijania,
            gdzieś między nami,
            pomiędzy czasami
            pasm możliwości
            splątanych w uścisku
            przeznaczenia,
            okrutnego,
            bez duszy
            i bez przyszłości.
            Myślę jednak,
            wybieram klejnoty
            z echa dawnych głosów
            i ciągle wspominam
            ten wyjątkowy zapach
            kobiecych włosów...

            Rozrzewnił się Chłystek w tych wspomnieniach i odnalazł w nich płomień
            niezniszczalności.
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:10
            Z samego początku, aby nieporozumień nie było - można mnie ...
            26.04.2009 20:08
            ~Krystek fabuloso
            Z samego początku, aby nieporozumień nie było - można mnie uszczypnąć - ale się
            nie dam i szybko uszczypliwej dłoni klapsa przyłożyć mogęsmile
            Docętowe chmurki wysoko ponad głowami i dlatego nurzanie się w nich utrudnione
            wielce, chyba że deszczem opaść by zechciały, a ja parasol mam mocny, masywny i
            z tego gatunku, co to już w wielu wypadkach służył jako laska do odganiania
            kąśliwych kostkodoskakiwaczy...co nie znaczy żem listonosz...chociaż listy nosić
            wszystkim misoginiańskim paniom zaszczyt byłby dla mnie niebywały

            A jako, że jabłoń
            do kwietnego skoku się szykuje
            i wiosna
            żółtym pyłem
            zakamarki wypełnia,
            głaszczę nieodmiennie
            przędzę jedwabiu
            w lotnej myśli,
            i rozjaśniam
            pomrok samotności...

            ...innej już niż niegdyś bywało - z czego wniosek, że kawałek podłogi wielce
            znaczącym miejscem być może.
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:11
            Gdyby wzięła pod uwagę pozornie senny wiatr, który już od ...
            28.04.2009 13:26
            ~Krystek fabuloso
            Gdyby wzięła pod uwagę pozornie senny wiatr, który już od samego rana czołgał
            się po okolicy, ciepły i duszący niczym czad, przygotowana by była na to, co
            nastąpiło potem. Tuz po śniadaniu pobiegła do ogrodu podlewać kwiaty. Jeszcze
            żyły, pomimo że spękana ziemia łapczywie wchłaniała każdą kroplę wilgoci i nadal
            pozostawała sucha jak pieprz. Stała wiec nieruchomo, z wężem w dłoni, i
            bezmyślnie spoglądała na srebrzysty strumień wody, potem posuwała się
            automatycznie krok dalej, następny krok...do płotu, z powrotem. Powietrze
            zaczęło pachnieć wilgotną ziemią, ale tylko na moment, gdyż parę chwil później
            potężny upał zadusił i tę odrobinę świeżości. Zegar na dalekiej wieży zaczął
            powolnie wybijać godziny. Liczyła machinalnie. Dziewiąta. W trakcie zwijania
            węża myślała, że musi pojechać do miasteczka. Należało uzupełnić zapasy w
            lodówce i Eryk napomknął wieczorem, że ma gdzieś obiad i kolację, a na to konto
            chce lody, wyłącznie lody. Malinowe. Innych nie uznawał. Zastanawiała się
            właśnie czy płacić kartą, w portmonetce miała trochę drobniaków i jakiś mały
            banknot, a ze względu na upały, sklepikarz bezczelnie żądał wygórowanych cen za
            niemal wszystko...układała w głowie plan podlewania warzywniaka i kolejność
            zakupów, i treść maila, z którym już od tygodni zwlekała. Doszła też do wniosku,
            że nowa torebka jak najbardziej pasuje do wydeptanych już trochę sandałów. Były
            wygodne i tylko w nich czuła się bezpiecznie prowadzać samochód.
            I w tym samym momencie, jeszcze zanim doszedł jej uszu huk pękającej pinii,
            ujrzała kłęby dymu, koszmarnie rozdygotane w drgającym od gorąca powietrzu. Tyle
            już razy słyszała porady burmistrza na wypadek pożaru lasu, teraz nie pamiętała
            żadnej. Jedyne co czuła, to lodowate stróżki potu obficie płynące po plecach i
            dziwne mrowienie w palcach. I wielkie zdziwienie, że jednak się stało, i coraz
            większą wściekłość na Eryka, który bełkocząc coś niezrozumiałego, kręcił się
            bezsensownie obok taczki, a w pewnej chwili, wywracając oczami, zwymiotował
            prosto na jej ulubiony krzak pnących róż. Wstrząsnęło nią z obrzydzenia. Czegoś
            takiego mogla się spodziewać, nigdy nie było z niego pożytku. Wstrzymała się,
            aby go nie zdzielić wężem po głowie i warcząc jak zły pies kazała mu wsiadać do
            samochodu. Wykonując jej rozkaz uśmiechał się z ulgą, szczęśliwy, że ktoś podjął
            za niego decyzję.
            Rozejrzała się dookoła. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie i jedyna droga
            musiała, w międzyczasie, być już nieprzejezdna.
            Szkoda, że nie wzięła pod uwagę porannych zwiastunów katastrofy, straciłaby
            tylko dom.
            Teraz trzeba było walczyć o siebie...
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:13
            A gdy majowe brzaski w słodkim rozpanoszeniu ...
            03.05.2009 21:58
            ~Krystek fabuloso
            A gdy majowe brzaski
            w słodkim rozpanoszeniu
            szmaragdowy półmrok kniei
            rozgarnęły,
            rozkedzierzawiać paprocie się poczęły.
            Alabaster konwaliowych dzwonków,
            pocałunkiem słońca muśnięty,
            rozperlił woskową duszę
            i poranna głuszę zapełnił
            darem upojnego pachnidła.
            Wierzba,
            w wiotkich pląsach roztańczona,
            jeziorne fale wygładza
            i nie płacze, smutków nie sieje ,
            bo gdy z majowym wiatrem
            świat się na nowo odradza,
            uśmiech sam się pojawia

            I śnił to Chłystek, i marzył o tym aż do zmroku, aż do momentu, gdy chłodniejszy
            wiaterek przypomniał, głuchym strzykaniem, niezbyt już młode kości. Pomyślał, że
            być może okłady z Zajęczej Skórki coś na tę dolegliwość pomóc by zdołały, lecz
            zdecydował, że o wiele przyjemniej przytulic się będzie do ciepłego kociaka wink wink
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:14
            Przestał śnić 23 czerwca. Pamiętał dokładnie tę datę, tym ...
            10.05.2009 20:00
            ~Krystek fabuloso
            Przestał śnić 23 czerwca. Pamiętał dokładnie tę datę, tym bardziej, że tego
            dnia, z głośnym hukiem, zawaliła się stara szopa Macieja. Co prawda
            przepowiedział, że stanie się to z jego domem, a przyczyną będzie podwójne
            uderzenia pioruna, nie mniej od prawdy dzieliło go tylko banalne 20 metrów i w
            związku z tym większość sąsiadów spoglądała na niego z lękliwą czcią. Poczałkowo
            odczuwał coś w rodzaju zadowolenia, przyjmował przyjacielskie poklepywania po
            plecach i zakrapiane kolacje, zaciekawionych jego przepowiedniami, samotnych
            wdów. Żadną nie był zainteresowany, nie potrafił, wolał żyć wspomnieniami o
            Magdalenie. I dlatego potrzebował swoich snów.
            Odeszła przed laty, tak samo cicho, jak przyszła, aby po paru miesiącach
            wypowiedzieć nieśmiałe "tak" i złączyć się z nim na zawsze. Nie dotrzymała
            słowa, a raczej los, w swojej bezwzględnej niesprawiedliwości, uderzył w
            najmniej spodziewanym momencie, a karetka pogotowia przybyła zbyt późno.
            W początkowym otępieniu spędzał całe godziny wpatrując się bezmyślnie w otwartą
            szafę z jej garderobą i wdychał, z każdym dniem słabszy, zapach perfum. W
            łazience, jej kosmetyki pokrywały sie coraz grubszą warstwą kurzu, nie ruszył
            ich jednak nawet o milimetr. Tylko raz, w odruchu desperacji, wyrzucił do kosza
            sypiące się z pękniętego opakowania, waciki i długo nie mógł się uspokoić, gdyż
            wydawało się jemu, że popełnił czyn haniebny. Parę miesięcy pozostawił na łóżku,
            obok swojej, jej poduszkę i w momentach złudzenia starał się wychwycić kołyszący
            nią oddech, aby nad ranem budzić się wtulony w chłód mokrej od łez poszewki.
            Przeraził się, gdy któregoś dnia zapomniał kształt jej uśmiechu, miękki ton
            głosu, gdy wolała go przez okno...kochanie. Zamazały się ślady palców na starym
            wazonie z Murano, zapach perfum stal się niewyczuwalny, a jej ulubiona
            filiżanka, nieopatrznie strącona ze stołu, rozsypała się w setki ostrych
            okruchów. Skaleczył się, ból trochę go otrzeźwił, ale też zabrał ostatnie
            wspomnienie dotyku jej dłoni.
            I wtedy pojawiły się sny. Wyraziste, piękne, stały się najbardziej realną
            częścią jego życia. W nich był naprawdę sobą. przychodził wieczorem do domu,
            pospiesznie łykał, przyniesioną w papierowej torebce, kolacje i skracając do
            minimum wieczorną toaletę rzucał się z niecierpliwością na łózko...i czekał.
            Zwykle przychodziła do niego w aureoli łagodnego światła, zawsze w tej samej,
            zwiewnej, pastelowej sukience, spoglądała mu z nieśmiała zalotnością w oczy, po
            czym, ruchem pełnym wsparcia, ujmowała jego dłoń i rozpoczynali wędrówkę przed
            siebie, całą noc. Otaczało ich nieskazitelne piękno, nie zwracał na nie uwagi.
            Widział tylko ją. I upajał się bezustannie jej tanecznym krokiem, cichym,
            kojącym głosem, uśmiechem tak łagodnym i świetlistym, że widząc go zapominał ze
            wzruszenia oddychać. Był bezgranicznie szczęśliwy i nigdy nie pomyślał, że to
            także może się kiedyś skończyć.
            Przestał śnic 23 czerwca, Magdalena zniknęła.
            Miesiąc po zawaleniu się szopy Macieja zrozumiał, że sny nie powrócą i po raz
            pierwszy od dłuższego czasu spojrzał w lustro. Nawet uśmiechnął się lekko do tej
            obcej twarzy straszącej obwisłymi powiekami i posiwiałą, na oślep przyciętą,
            brodę. Uśmiechnął się jeszcze raz i, wsłuchując się jak urzeczony w krótki
            skowyt własnego szlochu, szarpnął klucz apteczki.
            Dopiero, gdy był już na skarpie wstrzyknął sobie podwójna dawkę. Tu było ich
            ulubione miejsce. To tu, po upojnej, lipcowej nocy, marzyli o przyszłości
            wspólnego dziecka, którego jednak nigdy się nie doczekali. Szeptali życzenia
            spadającym gwiazdom, spoglądali na odpływające wraz z falami wianki....co rok, w
            każdą Noc Świętojańską. Tej nocy siedział na zrębie skarpy sam, nieopisanie
            zmęczony. I gdy w złudnym majaku pojawiła się nareszcie postać Magdaleny, po raz
            pierwszy nie zwrócił uwagi na jej pomocną dłoń...Odepchnął ją

            Chłystek zastanowił się krótko, a chwilę potem pogroził mi żartobliwie palcem
            -Ej Krystku, Krystku, jeżeli nadal będziesz pisał takie rzeczy, to jeszcze ktoś
            pomyśli, że chandryczysz, albo że lubisz pleść niestworzone rzeczy. smile smile smile
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:15
            Ja jestem Danek, oooo, największy samochwała i najmilszy ...
            14.05.2009 19:26
            ~Krystek fabuloso
            Ja jestem Danek, oooo,
            największy samochwała
            i najmilszy smok...

            ....śpiewali rówieśnicy z mojego dzieciństwa.
            Oczywiście, nikt z nich Dankiem nie był, a tym bardziej smokiem, ale w tym
            momencie, dla zabawy, przybierali to imię tak, jak my tutaj przybraliśmy nicki.
            Nie znam nikogo z Was, z żadnym z Was nie zamieniłem prywatnie słowa i od nikogo
            nie wymagam ujawnienia prawdziwego imienia.
            Cóż to dać może, czegóż więcej się o Was dowiem?
            A ja? Mógłbym także zaśpiewać...

            Ja jestem Chłystek, oooo,
            najmilszy Chłystek
            i dziwaczny Krystek
            ojojojoj...

            Powiem jedno. Na tym wątku pojawiam się od początku i jedynie pod nickiem
            Krystek fabuloso, ale gdybym go nawet zmienił, pozostałbym tylko i wyłącznie
            sobą smile smile
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:16
            Wolnym krokiem posunął się Czarownik ku środkowi areny. ...
            15.05.2009 17:13
            ~Krystek fabuloso
            Wolnym krokiem posunął się Czarownik ku środkowi areny. Poprawił złociście
            rozgwieżdżone, granatowe niebo swoich szat, po czym, uroczyście chrząkając,
            uniósł ponad głowę czarna różdżkę, pokaźnych rozmiarów.
            Widownia wstrzymała oddech. Tylko staruszka w pierwszym rzędzie chichotała
            nerwowo i powiewała, nie wiadomo dlaczego, białą chusteczką.
            -Abrakadabra - zagrzmiał głos Czarownika - Abrakadabra i Simsalabim, i Raz, dwa,
            trzy !!!
            I w tym samym momencie zamienił się w goryla. Zamiast różdżką wywijał sporą
            gałęzią i wyraźnie celowa bananem w staruszkę.
            Na arenę wpadł lew. Rozejrzał się groźnie wietrząc krew, już miał skoczyć w
            kierunku wyznaczonym lotem skórki banana, gdy w połowie drogi opadł miękko na
            ziemię i przebierając szybko łapkami szerzył zęby w króliczym grymasie.
            -Abrakadabra - skandował goryl głosem Czarodzieja..jak gdyby nigdy nic
            -Simsalabim - zaryczał królik i aż przysiadł, wystraszony jego lwim tonem.
            -Raz, dwa, trzyyyyyyyyyy - kwiczało prosię wzbijając się przy ostatnim słowie w
            powietrze i zawodząc śpiewnie do wtóru swych skrzydełek komara.
            Widownia wpadła w panikę. Niektórzy spoglądali ze strachem na swoich sąsiadów w
            bolesnym oczekiwaniu na...kły, pazury, uśmiech nimfy, zeza, twarz modelki albo
            mordercy...w wyczekiwaniu na kogoś innego.
            -Abrakadabraaaaaaaaaaaaaaaaa - wrzasnął goryl
            ......i było tak, jak było smile smile
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:17
            Szyny. Szyny kolejowe. Rytmiczny stukot metalowych kół. ...
            16.05.2009 21:15
            ~Krystek fabuloso
            Szyny. Szyny kolejowe. Rytmiczny stukot metalowych kół. Ostry zapach oleju,
            ciepłej rdzy, panoszącej się na trasie kocanki i rozkładających się od lat
            ludzkich wydzielin. Stukają koła, zgrzytają na zakrętach, niosą i splatają ze
            sobą ostatnie jęki losu tego, co położył się na torach. Z własnego wyboru?
            Dlaczego? I tego, popchniętego siłą rozbestwienia duszy. I tego, miękko
            przyduszonego alkoholową pomroką. Tego, co się potknął, co w nocnym
            zobojętnieniu samochodem najechał znaki drogowe pomijając. I tych, niczym snopy
            bezwładne, rozrzuconych w grozie katastrofy.
            Tylko ten, co spojrzał wie, co się w nim samym dzieje.
            Tak Krzysiu powiedział.
            Przed laty, początkującym studentem będąc, słuchałem opowieści naocznego
            świadka. Lata siedemdziesiąte. Wielka katastrofa. Pociąg, poprzez noc
            rozespanych pasażerów niosący. Parę sekund, przechodzącego ludzkie pojęcie,
            przerażenia....i rozlewająca się w setkach jęków boleść.
            Pomoc przyszła dopiero po dwóch godzinach. Zbyt późno, aby ratować wielu
            czepiających się rozpaczliwie krawędzi życia, tamować krew, ratować przed
            uduszeniem, odebrać dziecko przedwcześnie rodzone przez kobietę ze zmiażdżonymi
            nogami....Tego wszystkiego dokonała moja koleżanka. Potłuczona, zakrwawiona,
            czołgała się wśród nieszczęsnych, opatrywała rany podartą na strzępy odzieżą i z
            groźnie zmarszczonym czołem stawiała opór śmierci. Parę razy zemdlała z bólu.
            Znaleziono ja tak, zaciskającą palcami, buchającą krwią, ranę ostatniego,
            uratowanego przez nią człowieka.
            Spóźnieni ratownicy otrzymali medale za wzorcową akcję. O niej nikt nie pomyślał.
            Pamiętam, zbieraliśmy podpisy prosząc władzę o oficjalne uznanie jej zasług.
            Długi czas chodziła ze śladami katastrofy na twarzy, utykała po zdjęciu gipsu.
            Za całą, pieniężną nagrodę, którą po miesiącach otrzymała kupiła sobie modne
            kozaczki. Nigdy ich nie założyła.

            Na zawsze zapamiętałem wyraz jej oczu, gdy opowiadała o tamtej nocy....Krzysiu,
            Ty wiesz....
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:18
            Przerwę w pisaniu zrobiłem, gdyż absorbowały mnie ostatnio ...
            20.05.2009 14:24
            ~Krystek fabuloso
            Przerwę w pisaniu zrobiłem, gdyż absorbowały mnie ostatnio pozawątkowe sprawy.
            Towarzyszyłem osobie zaprzyjaźnionej w być może ostatnich odwiedzinach.

            Miesiące wiosny i lata są czasem szczególnym. Wakacje, urlopy - każdy na to
            czeka, i czuje tak naprawdę, że żyje. Wszystko naokoło tętni życiem,
            entuzjazmem, radością i tylko to chcemy widzieć.
            Jednakże jest jeszcze to obok, to, czego na co dzień nie spostrzegamy, bo do
            życia prawie już nie należy, a jest już tylko jego krawędzią. Myślę o ludziach
            chorych, bez możliwości powrotu i uwięzionych w swoich wyniszczonych,
            cierpiących ciałach. Pieśnie pisała o takich ludziach dr. Elisabeth
            Kuebler-Ross, słynna badaczka stanów śmierci klinicznej. Porównywała ludzką
            duszę do pięknego motyla uwięzionego w kokonie. W momencie, gdy kokon jest
            zniszczony, niezdolny do utrzymania w sobie życia, motyl uwalnia się i odlatuje
            ku światłu. Nie zawsze nam służy kokon do późnej starości. Często bardzo krótko,
            jak w przypadku umierających dzieci i wtedy odczuwamy to jako wyjątkową
            niesprawiedliwość. Jednakże opiekę i troskę należy ofiarować każdemu, bez
            względu na wiek i czas jaki pozostał.
            Niektórzy mają to szczęście, że ten ostatni etap życia mogą spędzić w domu,
            wśród bliskich. Inni, z różnych powodów, nie mogą tego doświadczyć, ale czasami
            maja szczęście i stają się mieszkańcami dobrze prowadzonego hospicjum. Z
            rozmysłem użyłem słowa mieszkaniec, a nie pacjent. W tym ostatnim kryje się
            nadzieja zdrowia - mieszkańcy hospicjum już jej nie mają. Tu jest ich ostatnie
            mieszkanie. Tu czekają na tę ostatnią, największą przeprowadzkę...w nieznane
            Wszystko, co jest nam nieznane budzi niepokój, lęk, aż do momentu poznania,
            przystosowania się.Tego, co następuje po życiu poznać nie można i dlatego
            wszyscy lękamy się śmierci. Boimy się tego wyrazu, boimy się wszystkiego, co
            jest z nim związane, a przede wszystkim boimy się przyznać przed samym sobą, że
            i nas to w końcu czeka. Ciebie i mnie - wszystkich ! Z jedną różnicą. My nie
            wiemy kiedy, oni wiedzą, że są już blisko.
            To, że nie wiemy kiedy jest błogosławieństwem - pozwala nam skupić się na życiu,
            a jednocześnie (i to jest smutne) zapomnieć, że są jeszcze ci inni. Ci, którzy
            przechodzą przez wszystkie możliwe etapy strachu, cierpienia i beznadziei,
            często opuszczenia. Ci, dla których ta odrobina miłości, przekazana chociażby
            skinieniem głowy, uśmiechem, prostym dotykiem ręki, nabiera znaczenia
            niewyobrażalnego dla tych, którzy nie wiedzą kiedy.
            A przecież każdy z nas może przyczynić się do tego, aby motyl spokojnie
            rozprostował skrzydła..do ostatniego lotu...

            ...Dlaczego to wszystko pisze?
            Są ludzie, dla których nic nie jest ważne poza sianiem nienawiści
            ...i zaślepienie ich nie pozwala im rozwinąć się w człowieka
            A przecież, nie wiadomo czy starczy im czasu...gdy się opamiętają.
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:19
            Już po raz czwarty w tym miesiącu zakwitły akacje i po raz ...
            23.05.2009 18:56
            ~Krystek fabuloso
            Już po raz czwarty w tym miesiącu zakwitły akacje i po raz czwarty w tym
            miesiącu uświadomił sobie Chłystek, że jego miejsce na ławeczce jest, w swojej
            wyjątkowości, jedyne na świecie. Co prawda, Mędrzec, jak to wśród mędrców bywa,
            wybrał się w świat na poszukiwanie być może nowego i niekoniecznie niezwykłego,
            i czasem nagłe burze szarpały zawzięcie liśćmi akacji, jakby wypłoszyć go
            chciały, to jednak starał się, w miarę możliwości, na swojej ławeczce
            posiedzieć. Wysiedziane miejsca są wygodne i tylko na nich udaje się snuć marzenia.
            ...........gdy tymczasem

            Obojętny dotyk
            z przyzwyczajenia,
            rozszemrane myśli
            krzykiem kończy,
            gdy rozhuśtana kładka
            pozaprzestrzennie łączy
            zastałe zdarzenia...

            Dlatego ponad formę treść, dobrą intencją przepełnioną, przedkładam. smile smile
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:21
            Burknął coś niezrozumiałego i krojąc zawzięcie ...
            24.05.2009 19:58
            ~Krystek fabuloso
            Burknął coś niezrozumiałego i krojąc zawzięcie przypalonego schaboszczaka starał
            się każdym ruchem pokazać jak bardzo urażony jest wynikiem jej kulinarnych zmagań.
            - Wykonywałam parę czynności jednocześnie - rozpoczęła tonem usprawiedliwienia -
            właśnie ładowałam pralkę.
            Wzruszył ramionami. Pił piwo rozwlekłymi łykami, powoli. Musiał jeszcze poczytać
            gazetę i nie zależało mu na rozmowie. Męcząc ostatnie kęsy, przeczekała
            cierpliwie te pól godziny, lecz widząc jak podczas składania stron sięga po
            pilota, umyślnie upuściła widelec. Spojrzał na nią półprzytomnym wzrokiem i
            jednak zdecydował się coś powiedzieć.
            - Dzisiaj przyjdę później.
            - Acha...?
            - Po pracy mamy małe posiedzenie.
            - Acha...?
            - Konkurencja chce nam dać w tyłek, musimy opracować strategię.
            Uśmiechnęła się prawie z litością. Był tak bardzo przewidywalny w swoich małych
            i dużych kłamstwach i śmieszny z tym swoim zaufaniem w jej domniemaną
            łatwowierność. Nigdy się nie domyślił, że z paroma jego byłymi kochankami miała
            świetny kontakt i naśmiewała się wraz z nimi z jego nieudolnych prób
            udowadniania własnej męskości. Był tak bardzo zadufany w sobie, przekonany o
            własnej atrakcyjności, nieomylności i sprycie, a jednocześnie tak łatwy do
            manipulowania. Właśnie dzisiaj nadszedł czas podjęcia decyzji zakupu nowych
            mebli. Parę miesięcy wcześniej sprzeciwił się temu.
            - Acha, to znaczy, że będziesz bardzo zmęczony. Prawie się z tego cieszę. Sam
            wiesz jak bardzo nie lubię tego nowego pawilonu. Przełożymy termin na kiedyś tam.
            - Jaki termin? - zapytał szorstko
            - No widzisz, masz taki nawał pracy, że zapomniałeś. Uważam, co prawda, że twój
            pomysł kupna nowego kompletu wypoczynkowego jest jak najbardziej w porządku, ale
            moim zdaniem, niekoniecznie musimy to zrobić już jutro. Nasz stary wytrzyma
            jeszcze ze dwa lata.
            - Zapamiętaj! - rozkazał jej prawie - Zapamiętaj. Nie mam zamiaru rozmyślać w
            nieskończoność o meblach. Kupujemy i będzie z głowy.
            - Ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo! - odparowała gniewnym tonem, wiedząc, że
            w ten sposób czyni decyzję zakupu nieodwołalną
          • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:22
            Błądziłem, szukałem Cię w strumieniu ...
            28.05.2009 21:46
            ~Krystek fabuloso
            Błądziłem, szukałem Cię

            w strumieniu błękitnego powietrza,

            wypatrywałem Twojego śladu

            w locie białego ptaka

            i w sennym rozkołysaniu

            nasłuchiwałem tysiąckrotnego rozperlenia

            echa Twego głosu.

            Nadeszłaś miękkim zjawiskiem,

            prawie nierealnym.

            Schyliłem głowę....

            i byłaś.

            Poczułem na Twej skórze

            oddech nocy

            przesiąkniętej jaśminem.

            Poruszył się Chłystek na swojej ławeczce, wąsa podkręcił i młode lata wspomniał.
            Tak wtedy, jak i teraz miesiąc majowy uchodził za szczególnie miłości sprzyjający.
            • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:24
              Kto to jest Wilhelmina? Znam ja od lat, mówię do niej ...
              02.06.2009 15:40
              ~Krystek fabuloso
              Kto to jest Wilhelmina? Znam ja od lat, mówię do niej zdrobniale Wilma, gdyż od
              czasu "Jaskiniowców" tylko na taka formę swojego imienia reaguje. Potrząsa wtedy
              głową, zezując lekko w bok, ku górze, pokaźny podbródek kolebie się jakby
              radośnie, a jej mała postać kurczy się dziwnie, niczym w przygotowaniu do
              nagłego wybuchu śmiechu. Zamiast tego okręca się kilka razy na pięcie, krzywi w
              niesamowitym grymasie twarz i rzuca w moim kierunku parę, niezrozumiałych dla
              niewtajemniczonych, w połowie połkniętych słów. Zastanawiam się co powiedziała,
              niekiedy zadaję krótkie pytanie, aby zrozumieć do końca. Chciała tylko oznajmić,
              że dostała od znajomej najnowszy katalog jednej z bardziej znanych perfumerii -
              Wilma interesuje się kosmetykami, fascynują ją niezwykłe zapachy, wyszukane
              kształty buteleczek i niespotykane kombinacje kolorów. Lubi tańczyć. Porusza się
              z komicznym, acz urokliwym wdziękiem, obciążonego dużym i nieco obwisłym
              brzuszkiem, bączka. Jej wyjątkowo małe stopy zdają się nie dotykać ziemi, a gdy
              już zmęczy się półgodzinnym wykręcaniem piruetów, biegnie trochę chwiejnym
              krokiem w kierunku stołu, chwyta oburącz wielką szklankę, wypełnioną koniecznie
              czerwonym sokiem, i pije długimi łykami, smakuje, oblizuje wargi bezkształtnym,
              śliskim, zbyt dużym językiem. Cały czas ma zamknięte oczy, rozpamiętuje każdy
              łyk, daje sobie czas na przyjecie koloru, aromatu i zapewne jeszcze czegoś, o
              czym nie mam pojęcia.Jeszcze pomlaskując i wypychając wargi otwiera małe,
              niebieskoszare oczka, jasne rzęsy drgają dziwnym trzepotem. Wilma jest
              zadowolona. Odstawia szklankę ostrożnym, pełnym namaszczenia ruchem i zezuje w
              kierunku plastikowego dzbanka. Wiem, że wypiła dosyć, udaje, że nie widzę
              łakomstwa w jej spojrzeniu, lecz czekam co powie. Szybki bełkot informuje mnie,
              że jedna szklanka to stanowczo za mało. Nalewam drugą, a Wilma pochyla w uznaniu
              swój szeroki kark i śmieje się prawie bezgłośnie i w tym momencie czuje się
              chyba prawdziwie szczęśliwa. Tak mnie się wydaje. Tak naprawdę nigdy nie wiem do
              końca co czuje i myśli, w jaki sposób jej myśli się toczą, jak odbiera i ocenia
              słowa i zachowanie innych ludzi. Potrafi być jednak szczęśliwa i często reaguje
              płaczem na zbyt gwałtowny ruch, lub brak zainteresowania jej osobą. Zamyka się
              wtedy w ciemnym pokoju i tylko przy świetle malutkiej lampki tnie nożyczkami
              kolorowe papierki. Jak pamiętam zawsze tak robiła, ale nigdy nie powiedziała
              dlaczego. Czasami podchodzi do mnie znienacka od tyłu i przytula się gwałtownie,
              przez moment czuję na udach jej ciepły, miękki brzuch. Jeszcze trochę połasi
              się, popuka małym palcem po moich plecach i odchodzi pospiesznym, kolebiącym się
              krokiem, ale po chwili wraca i z daleka pokazuje mi nowo namalowaną mandalę.
              Wilma ma zespół Downa.
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:26
                I stało się, że światło płonącej świecy po ...
                04.06.2009 13:33
                ~Krystek fabuloso
                I stało się,

                że światło płonącej świecy

                po zakamarki wypełniło

                czy aby tylko to pomieszczenie?

                I uświadomiło

                ....kamieniem oślepłemu?

                Kto widzi

                i tak zobaczy.

                Kto tylko siebie widzi

                i w niewoli granicie

                od cudu twarz odwraca,

                nigdy

                w nikim nie znajdzie

                iskry ludzkiego bycia.

                Może trochę to gorzko zabrzmiało, może beznadziejnie....inaczej niż w opowieści
                Mirki, ale Chłystek zbyt długo smucić się nie potrafi i szybko na lepsze wersy
                wzrok swój kieruje.

                Zapytałam dziecko niosące świeczkę:
                - Skąd pochodzi to światło?
                Chłopczyk natychmiast ją zdmuchnął.
                - Powiedz mi, dokąd teraz odeszło - odparł. - Wtedy ja powiem ci, skąd pochodzi.
                — Jonathan Carroll
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:27
                ...I powiem Ci, Basiu, że Wilma posiada parę torebek i ...
                04.06.2009 14:19
                ~Krystek fabuloso
                ...I powiem Ci, Basiu, że Wilma posiada parę torebek i plecaków. Zawsze
                dopasowane do ubioru. I zawsze bardzo pękate, gdyż lubi ze sobą nosić wszystkie
                swoje skarby. Zwykle nie może nigdzie zdążyć na czas, ponieważ przeładunek trwa
                zbyt długo....Ale wiem, że pozwoliłaby Hani obejrzeć wszystko, co posiada smile
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:29
                Od wczoraj znowu noszę przy sobie talizman z czasów ...
                09.06.2009 23:26
                ~Krystek fabuloso
                Od wczoraj znowu noszę przy sobie talizman z czasów młodości. Zawsze był dla
                mnie bardzo ważny, więc nie rozumiem, jak to się stało, że któregoś dnia
                zawieruszył się bezpowrotnie. Tak mnie się wydawało. Spóźnione, wiosenne
                porządki wyniosły go na światło dzienne, wypadł nie wiadomo skąd i potoczył się
                pod moje nogi z dziwnie wesołym dźwiękiem. Stara dwuzłotówka przebita chyba
                igłą...sztuki tej dokonał mój dziadek i pamiętam do dziś, jak gromadka mężczyzn,
                nie zwracając uwagi na pętającego się pośród nich szkraba, podawała monetę z
                ręki do ręki, a okrzyki zdumienia i niedowierzania stawały się coraz
                głośniejsze. Tego samego wieczoru spotkało mnie wyjątkowe wyróżnienie. Dziadek
                posadził mnie na kolana i owiewając moją głowę ciężkim, od domowego wina,
                oddechem, zawiesił na mojej szyi dwuzłotówkę nanizaną na czerwoną nitkę. Duma i
                szczęście nie pozwoliły mi powiedzieć; dziękuję. Spoglądałem tylko w mądre
                stalowoszare oczy, patrzące, w owym momencie, gdzieś w dal, w jakieś wymiary, do
                których tylko nieliczni mieli dostęp. Dziadek był marzycielem. Potrafił
                godzinami opowiadać niezwykłe historie i dyskutować ze mną, przedszkolakiem, o
                kosmosie, powstaniu świata, ziołach, o krewnych wymordowanych w Katyniu i
                najlepszej przynęcie na leszcza. Niekiedy, podczas rozmowy, zatrzymywał się w
                pól słowa. Odczekiwałem tradycyjne dziesięć minut i cicho odchodziłem do swoich
                spraw, trochę zawiedziony, ale zawsze pewny, że czeka mnie jeszcze niejedna,
                interesująca opowieść. Były ich jeszcze setki i wszystkie pamiętam jakbym je
                słyszał wczoraj. Pod wpływem tych rozmów podjąłem decyzję, że zostanę księdzem,
                bo był nim najlepszy przyjaciel dziadka; kościsty, lekko przygarbiony, o
                surowych rysach twarzy, poprzez które często przebijał się uśmiech dziecka. Inni
                chłopcy chcieli koniecznie zostać żołnierzami, ale mnie odstraszały opowieści
                mojego ojca. Bardzo narzekał na codzienne tarzanie się w błocie, złośliwe pająki
                robiące wielkie kupy na dopiero co wymytych łyżkach i na śniadania, gdzie każdy
                dostawał suchą kromkę chleba i mały kawałek kiełbasy. Ojciec, aby taką kromkę w
                ogóle zjeść, kładł na niej ten kawałek kiełbasy i popychał go nosem i mając
                przed sobą tak zachęcający widok, gryzł chleb, aby w końcu wynagrodzić siebie
                tym ostatnim, smakowitym kęsem. O nie, coś takiego zupełnie mi nie odpowiadało,
                dziadek miał ciekawsze wspomnienia, on i jego przyjaciel proboszcz. Nie tylko
                wspomnienia. Któregoś dnia odkryłem, że łączyło ich także zamiłowanie do muzyki.
                Pamiętam ten dzień, w którym po raz pierwszy, samodzielnie, otworzyłem ciężkie
                drzwi kościoła. Zaskrzypiały przeciągle, a potem huknęły za mną, i znalazłem się
                w innym świecie. Pustą salę wypełniał zapach kadzidła, chłodnej wilgoci i
                potężny grzmot organów. Stałem zafascynowany, chyba drżałem z wrażenia, a może
                były to wibracje muzyki, która poruszyła mną dogłębnie. Moja obecność została
                jednak zauważona. Gwałtowne szurniecie krzesłem i nad balustradą pojawiła się
                srebrzysta czupryna, szare oczy spoglądały na mnie z miękką czułością. Wiem,
                byłem tym ukochanym wnukiem, ale te oczy widziały we mnie coś jeszcze, jakieś
                pokrewieństwo, zupełnie niezależne od więzów krwi. Zagrał specjalnie dla mnie
                Ave Maria i postarał się nie zauważyć łez spływających po moich policzkach.
                Nie zostałem muzykiem.
                Jednakże życie moje tak się potoczyło, że ostatni raz miałem okazję rozmawiać z
                dziadkiem tuż po studiach....potem już nigdy. Nigdy też nie odczuwałem potrzeby,
                aby odwiedzić jego grób, którego nigdy sobie nie życzył. Bryła zimnego marmuru
                była mi obca, nie zachęcała do dyskusji nad nieskończonością wszechświata, a te
                prowadziłem z nim nadal podczas samotnych, górskich wędrówek i w cichych
                momentach tuż przed zaśnięciem.
                Ostatnio byłem tam jednak, zapaliłem świeczkę....grób jest zadbany. Kuzyn, który
                ma nad nim pieczę twierdzi, że tak trzeba, nie potrafi jednak powiedzieć kim
                dziadek był.
                Obracam w palcach dwuzłotówkę, jest ciepła....i słyszę gwar tamtego
                wieczoru....i Ave Maria.
                Uśmiecham się....
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:31
                - Jestem Czerwony Kapturek i zbieram datki na ...
                11.06.2009 14:40
                ~Krystek fabuloso
                - Jestem Czerwony Kapturek i zbieram datki na ochronę innych wilków -
                powiedział Czerwony Kapturek spoglądając na mnie wyczekująco sprytnymi oczkami -
                Da pan co?
                W pierwszej chwili nie wiedziałem co odpowiedzieć. Za nią stał wielki, szary
                wilk, kręcił zawzięcie wyleniałym ogonem i rzeczywiście spoglądał na mnie
                wilkiem. Zrobiło mi się nieswojo. Jeszcze nigdy nie rozmawiałem z Czerwonym
                Kapturkiem, ani też nie stałem twarzą w pysk z wilkiem. Poklepałem się po udzie
                chcąc pokazać, że nic nie mam i jestem tylko podrzędnym obywatelem czekającym na
                wypłatę, na nieszczęście w kieszeni coś zabrzęczało. Wilk nastawił szybko uszy,
                a wilgotny nos przysunął się niebezpiecznie blisko do mojej nogi.
                - Dobry piesek - powiedziałem bez przekonania i chyba miałem durnowaty wyraz
                twarzy, gdyż Czerwony Kapturek
                uśmiechnął się bezczelnie i nachalnym ruchem wyciągnął w moim kierunku skarpetę.
                Była pocerowana i nie pierwszej świeżości, ale wyraźnie coś już w niej było.
                Udając zainteresowanie dotknąłem ją szybko wskazującym palcem.
                - No i jak wam leci, dużo nazbierałaś?
                - Eeeeeee, leci, ale bez niego nie poradziłabym sobie. Nad nim wszyscy się litują.
                Nie wiem jak to się stało, ale w tym samym momencie wilk wcisnął się miedzy mnie
                a drzwi tarasując drogę ewentualnej ucieczki. Mimowolnie zadrżałem widząc jakiś
                krwisty strzep zwisający z jego lewego, pokrytego żółtą patyną, kła....ale
                Czerwony Kapturek był spostrzegawczy. Potrząsnął niecierpliwie skarpetą.
                - Nie potrzebuje pan się bać. Kiedyś był agresywny i zjadał każdą babcię jaką
                napotkał...ale moja była ostatnia - dodała groźnie - połamał sobie na niej
                zęby....teraz tylko szarpać pazurami potrafi, ale i to nie zawsze.
                Zerknąłem na krwawy strzep, na długie, ostre i upaprane błotem pazury, na
                wlepiony we mnie, głodny wzrok i jakoś nie byłem przekonany o potulności tego
                stworzenia.
                - A dlaczego mówisz; inne wilki? - zapytałem z głupia frant
                Czerwony Kapturek wyraźnie się zdenerwował.
                - No chyba nie myśli pan, że będę zbierała pieniądze na wilki polityczne? One i
                tak biorą wszystko na co maja ochotę, a tata mówi, że jak im się nie uda w
                najbliższym czasie nałożyć kagańców, to wszystko rozszarpią.
                Roześmiałem się gwałtownie, a wilk natychmiast zamienił się w łagodnego psa i
                zaczął mi wtórować radosnym skowytem. Śmiałem się wsypując w skarpetę całą
                zawartość mojej kieszeni i śmiałem się widząc, jak Czerwony Kapturek, z
                porozumiewawczym spojrzeniem, wyciągnął spomiędzy kłów strzępy czerwonej wełny.

                To Chłystek opowiedział mi tę historyjkę. Podejrzewam, że jest to jego wkład w
                opanowanie rozprzestrzeniającej się gorączki powyborczejsmile))

                Do ogólnych życzeń imieninowych Alutki, dodaję od siebie żółtą różę wink))
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:31
                Ha, bajkowy dzisiaj dzień...oby więcej takich smile smile smile
                11.06.2009 16:02
                ~Krystek fabuloso
                Ha, bajkowy dzisiaj dzień...oby więcej takich smile smile smile
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:32
                Ach, te wiewiórki, taaaaaaką tajemnicę zdradziły. Pewnie ...
                14.06.2009 09:14
                ~Krystek fabuloso
                Ach, te wiewiórki, taaaaaaką tajemnicę zdradziły. Pewnie ukrytych orzeszków z
                poprzedniego sezonu poszukiwały i wykopały coś innego.
                Dziękuję Alutko z całego serca.....a jednak jesteś, jak niegdyś napisałem, jako
                ten zdrowy kwiat jabłonismile

                Ale nie zapominajmy, że w dniu tym, przede wszystkim urodziny swe obchodzi Jorge
                Louis Borges (obchodziłby) i...Steffi Graf smile smile smile smile smile

                Spokojnego dnia, Misogino.
            • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:33
              Cóż powiedzieć, gdy urok i moc kierowanych do mnie życzeń, ...
              14.06.2009 22:17
              ~Krystek fabuloso
              Cóż powiedzieć, gdy urok i moc kierowanych do mnie życzeń, niemowę ze mnie
              prawie czyni, albo niepiśmiennegowink
              Ale co mi tam, nie ugnę się pod ciężarem pięknych słów....wszystkie przyjmuje!!!
              O !!!
              ...i z całego serca, z wdzięcznością DZIĘKUJĘ
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:34
                Czasami wędrował Chłystek po okolicy i zwykle trafiał na ...
                15.06.2009 10:57
                ~Krystek fabuloso
                Czasami wędrował Chłystek po okolicy i zwykle trafiał na dziwne miasteczka
                zagubione wśród pagórków i lasów, jednakże doskonale widoczne w całej okazałości
                i błyszczące świeżą bielą domostw, gdy zbliżał się do nich na odpowiednią
                odległość. Mury owych miast zadziwiały zygzakowatą, acz łagodną formą wykończeń,
                a potężne, szeroko rozwarte bramy zapraszały każdego wędrowca. Parę razy dał się
                i Chłystek zaprosić i zawsze powracał do siebie z przekonaniem, że poznał Nowe.
                Tym razem, usłyszawszy potrójny zew długich trąb, wszedł poza mury i wmieszał
                się pomiędzy grupki świątecznie przybranych ludzi. Wszyscy zmierzali w kierunku
                Placu Wydarzeń, aby przysłuchiwać się, biorącym odział w konkursie, poetom.
                Każdy z nich kłaniał się najpierw wytwornie wszem i wobec, a następnie,
                podkreślając mimiką twarzy treść utworów, recytował je z wprawą zawodowego
                aktora, po czym czekał, z rozłożonymi jak do lotu rękoma, na reakcje publiki.
                Jak się Chłystek zorientował, podstawą oceny było natężenie oklasków mierzone
                przez niewielkie urządzenie biegające po scenie na krótkich, jakby psich
                nóżkach, oraz ilość i jakość pokłonów słuchaczy.. Wraz z ostatnim słowem
                wiersza, bijący brawo tłum pochylał się zgodnie; już od dwóch i pól pokłonu
                przeciętnej uniżoności zaczynały się oceny dobre, powyżej siedmiu, doskonale.
                Przyglądał się Chłystek zjawisku z coraz większym zdziwieniem i śmiał się po
                cichu z nadętych min najbardziej oklaskiwanych i smętnych westchnień tych,
                zaledwie ćwiercią pokłonu nagrodzonych. Lecz jakież było jego zdumienie, gdy do
                następnej, poza konkurencyjnej części występów przystąpiło zaledwie trzech
                wykonawców. Ci wygłosili najpiękniejsze poezje świata i zeszli w ciszy ze sceny,
                w tej części programu niewskazane były oklaski. Chłystek zatrzymał jednego z
                nich, wysokiego młodzieńca o kryształowym spojrzeniu i nawet nie potrzebował
                zadawać nurtującego go pytania, gdyż odpowiedź przyszła natychmiast - Nie możemy
                wymagać oklasków za to, co robimy z własnej, nieprzymuszonej woli. Dopiero
                możliwość dzielenia się tym, co tworzymy, nadaje jemu sens i dlatego jesteśmy
                dłużnikami naszych słuchaczy, a nie odwrotnie.
                Zastanowił się Chłystek głęboko nad tymi słowami i wydały mu się dobre. Spojrzał
                jeszcze raz na młodzieńca i pomyślał, że na świecie sporo jest jednak takich
                Którzy Idą Śladem Mędrca.
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:35
                I Have a Dream - powiedział niegdyś Martin Luther King i ...
                20.06.2009 09:54
                ~Krystek fabuloso
                I Have a Dream - powiedział niegdyś Martin Luther King i od tego dnia, słowa te,
                milionokrotnie powtarzane, wzbudzały w niejednym i choćby na nikłą chwilę,
                poczucie wielkiego. Tyle patosu, tyle siły manifestowało się w tym prostym
                oświadczeniu, że nawet najbardziej niepozorny unosił głowę ponad swoje
                wewnętrzne stłamszenie i czuł się człowiekiem. Prawdziwym. Zdolnym do czynów
                niezwykłych, albo tylko do tego jednego, ale za to wstrząsającego posadami
                świata. Jednakże, czy każdy z nas musi tymi posadami potrząsnąć, aby być kimś,
                aby zostawić ślad w dziele człowieka? Jeżeli w ogóle dziełem to nazwać można,
                albowiem prawdziwe są słowa, iż historia ludzkiej cywilizacji jest właściwie
                historią wojny. Lecz obok, znaczonego orężem, biegu czasu, toczy się równolegle
                pasmo oczekiwań bycia człowiekiem. Bez niego nie powstałyby hospicja,
                organizacje lekarzy bez granic ani ludzka dusza. Nie czarowałby nas do dziś
                uśmiech Giocondy, pierwszy pocałunek i poświecenie Małej Syrenki. I nie
                bylibyśmy zdolni do wzruszeń...wczoraj widziałem na ulicy plączącą kobietę...ze
                szczęścia - bo przypadkowo spotkała od lat niewidziana osobę. Naprawdę
                niewidzianą, gdyż kobieta była niewidoma. Zachowałem ten widok, był piękny. I
                też mam marzenia. Aby w życiu każdego z nas znalazło się jak najwięcej miejsca
                właśnie na wzruszenia.

                A gdyby marzenia
                roztrzepać
                i spuścić deszczem na ziemię
                w zalężną glebę tworzenia,
                patrz,
                tęcza długim szalem
                otula
                nasze ręce.
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:52
                Muzyka grała jeszcze bardzo głośno, ale cala impreza ...
                24.06.2009 19:41
                ~Krystek fabuloso
                Muzyka grała jeszcze bardzo głośno, ale cala impreza zbliżała się ku końcowi.
                Małe grupki ludzi powoli opuszczały już sale, paru zaciekłych palaczy, stojąc w
                swoim kącie, dmuchało na siebie kłębami dymu, szurały niezgrabnie odsuwane
                krzesła, a czasem brzęk tłuczonego szkła przerywał na moment rytm tańczących
                postaci. Niektórzy rzeczywiście tańczyli, z bezmyślnym uśmiechem przylepionym do
                twarzy, lecz z tak zadziwiającym wyczuciem muzyki, jakby nic innego nie robili
                od najwcześniejszych, dziecięcych lat. Jakich zdolności trzeba, aby balansując z
                pełną filiżanką kawy nie uronić z niej ani kropli, albo lawirując płynnie
                pomiędzy krzesłami, nie dotknąć żadnego z nich, pomimo chorego biodra i
                obciążającego drugą nogę ortopedycznego buta. Zapędziłam moją trzódkę do
                płacenia rachunków. Stali, kurczowo ściskając swoje portmonetki, każde z nich,
                po kolei, wysypywało niezdarnym ruchem parę monet na wilgotną nieco tacę.
                Barmanka głośno odliczała należność unosząc każdy grosz do góry, skreślała imię
                z listy...następna portmonetka.
                Odwróciłam się gwałtownie czując na plecach delikatne dotkniecie. Z
                zapraszającym gestem rozłożonych rąk stał przede mną Piotr; mały, niepozorny
                człowieczek. Zawsze siedział gdzieś w kąciku, niezauważalny, gdyż szarością
                ubrania i twarzy zlewał się ze ścianą. Poza paroma, dotyczącymi bezpośredniej
                codzienności wyrazami, nigdy nie wypowiedział nic więcej, nie uśmiechał się....i
                jeszcze nigdy nie zaprosił nikogo do tańca. Dałam się poprowadzić w
                pięciominutowym obrocie wyłącznie w prawą stronę, starałam się opanować zawrót
                głowy i dziękczynny niemal śmiech, gdyż zdarzenie to miało dla mnie wartość
                prawie cudu. Widziałam zaskoczone spojrzenia współpracowników i okrągłe ze
                zdziwienia oczy Wilmy dopijającej pospiesznie swoja colę.

                idę
                ona stoi
                jasna
                uśmiecha się
                nie wiem
                tańczę, tańczę
                muzyka gra
                dobrze, inaczej
                nie wiem
                tańczę...już idę

                Wraz z ostatnim akordem muzyki opuścił ręce, odwrócił się bez słowa, pochylony i
                z ciągle kamiennym wyrazem twarzy podążył drobnym krokiem za swoją grupą, ku
                wyjściu. Jeszcze zanim odszedł zdołałam spojrzeć mu w oczy i wydaje mnie się, że
                gdzieś na ich dnie zauważyłam ślad dawno zapomnianego nibyuśmiechu.
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:54

                Wędrował właściwie od zawsze. ...
                01.07.2009 12:32
                ~Krystek fabuloso
                Wędrował właściwie od zawsze. Najpierw poprzez
                beztroskie lata dzieciństwa i młodości, a potem dorosłego życia wypełnionego
                ciężka pracą i jeszcze cięższym zadaniem...gromadzenia pieniędzy. Powielał
                właściwie spadek po przedwcześnie zmarłym ojcu i nawet nie miał czasu zauważyć
                swoich siwiejących włosów, dwóch przelotnych małżeństw i odejścia ostatniej
                kochanki. Nie pamiętał już jej imienia, chociaż ciągle jeszcze rozpoznawał
                zapach jej perfum na przypadkowych kobietach. Przez pewien czas także sekretarka
                ich używała - może to ona właśnie była jego kochanką. Nie dociekał, nie
                interesowało go to, nie interesowało go nic, poza notowaniami giełd i
                bankructwami firm. Aż do momentu, gdy znalazł kupon lotto. Papierek frunął,
                obracany lekkim wiatrem i dosłownie przylepił mu się do buta. W pierwszej chwili
                chciał go strzepnac, ale że w jego mniemaniu były to w jakiś sposób ulokowane
                pieniądze, podniósł go i sprawdził datę losowania - była aktualna. Nie myślał o
                nim przez następne dwa tygodnie i zdziwiony, odkrył go w kieszeni marynarki.
                Właśnie siedział przed komputerem, wiec od niechcenia zajrzał na właściwą stronę
                i sprawdził liczby. Zesztywniał. Spoglądał osłupiałym wzrokiem w ekran i nie
                potrafił zrozumieć do końca, dlaczego ten świstek-przybłęda dawał mu jako
                wygraną, najwyższą jak do tej pory kumulację. Suma była dziewięciocyfrowa,
                ogromna nawet dla niego, pomimo że posiadał więcej. Dlaczego on?. Dlaczego nie
                jakiś biedak, nędzarz w łachmanach, lub samotnie wychowująca matka. Coś tutaj
                się nie zgadzało. Siedział nieruchomo i chyba po raz pierwszy w życiu i wbrew
                temu, co trzymał w dłoni, nie myślał o pieniądzach. Pod przymkniętymi powiekami
                migały mu szybko i uporczywie obrazy z dzieciństwa; kucyk, którego bał się
                dosiąść, stół pochlapany znienawidzonym szpinakiem, indiański pióropusz, z
                którego wypadło najpiękniejsze, zielone pióro i porcelanowa, ciężka od monet,
                świnka. Potłukł ją w swoje ósme urodziny i zdziwił się, że za taki ciężar, tak
                niewiele mógł kupić. Przypomniał też sobie matkę, o której pokojówka szeptała,
                że wyrwała się ze złotej klatki, ale potem zaginęła wraz z przygodnym
                kochankiem, gdzieś w głębinach brazylijskiej dżungli.. Zamiast twarzy ojca
                zobaczył beżową plamę, ale tak widział ją zawsze, pomimo prześladujących go na
                każdym piętrze, ponad dymensjonalnych portretów założyciela firmy. Przypomnial
                sobie jednak, ze z rozkazu tego czlowieka musial plukac dwa zakrwawione
                banknoty, ktorymi wytarl, rozbity na krawedzi piaskownicy, nos. Przypomniał
                sobie jednak, że z rozkazu tego człowieka musiał płukać dwa zakrwawione
                banknoty, którymi wytarł, rozbity na krawędzi piaskownicy, nos. Chyba właśnie
                wtedy zrozumiał wartość pieniądza. Nie ważny był ból i ciągle jeszcze kapiąca
                krew, liczyła się ilość zer na papierze....a te musiały być dobrze widoczne.
                Usiadł na przydrożnym kamieniu i wyprostował zbolałe nogi. Było już późne
                popołudnie, a on szedł od samego świtu, mając nadziej się, że tego dnia dojdzie
                do celu. Poszperał w plecaku, wyciągnął butelkę wody mineralnej i popijając
                małymi łykami, rozejrzał się. Droga była zakurzona i wyboista, rozgrzana
                słońcem, w powietrzu unosił się zapach ziół. Spośród kępki suchych badyli
                spoglądała na niego ciekawymi oczkami mała jaszczurka, uśmiechnął się do niej.
                Widnokrąg rozmazywał się mgliście, jak to zwykle bywa nad morzem, a powiew
                wiatru niósł ze sobą smak soli, a więc cel był już niedaleko. Odetchnął głęboko
                i pomyślał o kuponie lotto, który tak zmienił jego życie, wskazał nowy kierunek
                wędrówki. Nie był naiwnym typu; rozdać ubogim i podążyć za mistrzem i nadal
                posiadał ogromny majątek, ale tym razem wiedział, co z nim robić. Tam, nad
                morzem powstawał piękny ośrodek wypoczynkowy dla upośledzonych dzieci, szedł aby
                dopilnować porządku...i spłukać pył z siwych włosów.

                MIRCE...spóźnione wszystkiego najlepszegosmile

                PS.Donoszę, że Wilma wyrwała się samodzielnie na spacer i zafundowała sobie trzy
                kawałki tortu. Jest łakoma, przy jej brzuszku zupełnie wystarczałyby dwa i pól.

              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:55
                Rozglądam się, szukam śladów ...
                03.07.2009 11:25
                ~Krystek fabuloso
                Rozglądam się,
                szukam śladów
                prawdziwego bycia
                i często widzę
                pokryte bruzdami
                kamienne czoła
                ulepione
                ze spopielonego życia.
                Widzę dumne karki,
                wykrzywione twarze
                i złością demona
                dusze spętane.
                Rozglądam się,
                słyszę dźwięki
                niewidocznej harfy
                i uginam kolano
                w zachwycie,
                gdy widzę,
                jak niebo
                ziemię całuje.

                Życzę wszystkim Misoginianom, aby jak najczęściej te pocałunki dostrzegali.smile
                smilesmile
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:57
                Jest cisza co krzyczeć może, dzwonem ...
                04.07.2009 09:44
                ~Krystek fabuloso
                Jest cisza co krzyczeć może,
                dzwonem krysztalnym
                szczęścia łkanie roznosi
                ....i łza się toczy.
                Bezbolesnym objęciem
                miażdżysz światy,
                myślą w galaktyki wzlatujesz,
                kochasz
                możesz
                jesteś
                czujesz
                po prostu wariujesz...
                A cisza krzyczy
                i duszę wchłania,
                zaprasza w pląsy
                wokół źródła poznania.

                Czy to tak? smile smile smile
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 01:59
                Zawsze śniły się jemu tylko twarze. Przesuwały się przed ...
                07.07.2009 17:22
                ~Krystek fabuloso
                Zawsze śniły się jemu tylko twarze. Przesuwały się przed nim długim szeregiem,
                całą noc, bez końca. Zapamiętywał każdą z nich, pomimo że niektóre różniły się
                zaledwie nikłą zmarszczką obok oka, albo innym ułożeniem kącika ust. To były
                jego twarze. Za każdym razem, gdy zamykał wieczorem oczy, odczuwał coś na
                podobieństwo dumy....i zaciekawienia, jakie tym razem będą. Te, które otaczały
                go w codzienności; na ulicy, na ekranie czy w gazecie, dawno już nie miały dla
                niego takiego znaczenia, jak te ze snów. Znał je wszystkie na pamięć, w
                najmniejszych szczegółach i nie lubił ich za to, że z każdym dniem tak strasznie
                się zmieniały. Widział dokładnie pogłębiające się zwiastuny przyszłych bruzd,
                brak jednej rzęsy i pięciu włosów na skroni, w tym dwóch siwych, miejsce na
                brodzie, gdzie za tydzień pojawi się wyprysk i ostatni, jedyny pyłek pudru,
                który mimo wielokrotnego mycia, ciągle jeszcze tkwił w załamaniu brwi. Nigdy
                specjalnie się nie przyglądał, wszystko to widział natychmiast, gdy tylko
                przelotnie spojrzał na twarz. Poza tym właściwie na nic nie zwracał uwagi i
                poruszał się w swoim świecie praktycznie po omacku. Potykał się nie widząc
                przeszkód, obijał o ściany i po wieloletnim treningu ciągle jeszcze miał
                trudności z trafieniem do łazienki, chociaż całkowicie zdawał sobie sprawę
                dlaczego chce do niej dotrzeć. Beznamiętnie jadł podsuwany tuż pod nos pokarm,
                zmuszony odwiecznym odruchem zaczynał żuć w momencie, gdy tylko wyczuwał dotyk
                na dolnej wardze. Nie czuł jednak ani zapachu, ani smaku, uświadamiał sobie
                tylko, że w miarę przełykania znikało dziwne, nieprzyjemne wrażenie, gdzieś
                poniżej twarzy. Gdzie?...dokładnie nie wiedział, wszystko, co nie było twarzą
                było niedookreślone. Nie miał pojęcia, że istniało coś takiego jak zimno i
                ciepło, nigdy się nie pocił, nie marzł i dlatego zmiana pidżamy na codzienne
                ubranie była dla niego czynnością niepojętą i bez sensu. Często snuł się
                bezmyślnie po swoim pokoju, tylko w kalesonach, aby po godzinie błądzenia stanąć
                w oknie i znieruchomieć w obserwacji twarzy sunących chaotycznie po chodniku po
                przeciwnej stronie ulicy. Krzyczały do niego milionami dawno wypowiedzianych,
                niezrozumiałych słów, myślami, które dopiero co się rodziły i tymi, które nigdy
                nie miały zamiaru się ujawnić. Uśmiechały się do niego wspomnieniem radości od
                dzieciństwa do wieku dojrzałego, a także tym jeszcze w łonie matki i
                późniejszym, wyuczonym, wyrachowanym i pojawiającym się jak na zawołanie.
                Czasami odczuwał lęk widząc na wielu z nich z trudem ukrywany strach przed
                śmiercią, ale nie rozumiał dlaczego tak się dzieje. Wolał zapamiętywać,
                gromadzić, cieszyć się ilością. Nigdy jednak nie wyróżnił żadnej z nich. Były
                twarzami i każda była inna.
                W obszernej sali huczała głośna muzyka. Siedział nieruchomo w swoim kącie.
                Przypadkowo spojrzał w bok i zobaczył twarz. Takiej nie widział nigdy. Była
                jasna, a wszystkie przyszłe myśli i słowa skupiły się na niej w jednym uśmiechu
                bez skazy. Zbliżył się do niej pchany niezrozumiałym odruchem by mieć tylko ją
                jedną naokoło siebie, ze wszystkich stron.
                ......a Wilma obserwowała tańczącą parę
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:01
                Nutello, cieszę się, że nareszcie się zdecydowałaś stanąć ...
                08.07.2009 20:40
                ~Krystek fabuloso
                Nutello, cieszę się, że nareszcie się zdecydowałaś stanąć obok mnie na kawałku
                misoginianskiej podłogi. Solidna to podłoga z najwyższej jakości dębu
                czarodziejskiej Kniei. Miejsca na niej dostatek...dla wszystkich.
                Tylko nie kuś mnie, jak wiesz zbytnio słodkościom ulegać jestem skłonny.smile smile smile

                Bardzo długo nie wiedziałem co to jest nutella i dopiero w ...
                09.07.2009 13:53
                ~Krystek fabuloso
                Bardzo długo nie wiedziałem co to jest nutella i dopiero w dojrzałym wieku byłem
                w stanie skojarzeniowo powiązać wydarzenia z dalekiej przeszłości. Chodziłem
                wtedy może do trzeciej klasy i dumą napawała mnie wyprawa do oddalonej o parę
                kilometrów nadgranicznej wioski, gdzie właśnie z wielką pompą oddano do użytku
                międzynarodowy dworzec kolejowy. Jechaliśmy własnym samochodem; przechodzoną,
                jasnoniebieską skodą, a było to czwarte, prywatne auto w mieście. Z tego powodu
                bylem wyróżniany w grupie kolegów, gdyż każdy z nich liczył, że za moim
                wstawiennictwem będzie miał być może okazję nadusić klakson albo nawet usiąść na
                parę sekund za kierownica. Machałem ręką do wszystkich mijanych ludzi, lecz w
                końcu znieruchomiałem zdumiony widokiem, olbrzymiego w moim mniemaniu, budynku
                stacji. Był półmrok, lampy zapalały się jedną za drugą, właśnie zatrzymywał się
                z głośnym zgrzytem pociąg trasy Berlin coś tam. Chodziliśmy schodami w górę i w
                dół, oglądaliśmy perony, ale ukoronowaniem wszystkiego była herbata w dworcowej
                restauracji, po raz pierwszy w życiu zobaczyłem, że wycieka ona z maczanych we
                wrzątku woreczków. Przy sąsiednim stoliku usadowiła się belgijska rodzina,
                troje, zaledwie trochę starsze ode mnie, dzieci pokrzykiwały coś niezrozumiale.
                Pamiętam, że spoglądałem na nie jak na małpki w cyrku. Rodzice jedli serdelki z
                musztardą, a one zwykłe bułki, na które pokruszyły nadziewane batoniki. Nie
                mogło mi to pomieścić się w głowie. Jak to, bułka z czekoladowym batonikiem? Co
                za dziwni ludzie! Ojciec śmiał się z wyższością i oznajmił głośno, gdyż
                wiedział, że i tak nie zrozumieją co mówi, że ludzie ze zgniłego zachodu dawno
                już powariowali, a poza tym są biedni i skąpią swoim dzieciom dobrego jedzenia,
                nie to, co on, on kupi nam także serdelki, a batoniki dostaniemy na deser.
                Spoglądałem ze współczuciem na małych Belgów, pewnie nawet bali się powiedzieć,
                że chcieliby coś lepszego, nie mieli wystarczająco pieniędzy, nie to co my,
                posiadacze niebieskiej skody.
                Dopiero na studiach dowiedziałem się o nutelli czegoś bliższego. Koleżanka
                spędziła na wakacjach dwa miesiące u krewnych w Paryżu i przez ten cały czas nie
                potrafiła sobie odmówić codziennej porcji bagietki suto smarowanej nutellą.
                Twierdziła, że nie mogla się od tego grzechu powstrzymać. Grzech był bardzo
                widoczny, przytyła dziesięć kilogramów.
                Czym wiec właściwie jest nutella? Wszyscy wiemy. Może lepiej zapytać, co ona nam
                daje.
                Słodycz, zadowolenie, przyjemny smak, złagodzenie stresu, ale także wyrzuty
                sumienia...te ostatnie miewam często smile smile smile

                jak powiedział buongustaio......mniam, mniam

                Słodkiego dnia, Misoginosmile smile smile
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:02
                Masz rację olivierze, spontaniczność jest ważna, tak ...
                12.07.2009 11:40
                ~Krystek fabuloso
                Masz rację olivierze, spontaniczność jest ważna, tak więc......


                Byłaś tam,
                w czterech wiatrach zagubiona,
                w poświacie księżyca,
                tak jak ja
                odurzona
                zapachem rozcieplonego siana
                i goryczą krwawnika,
                zacienionym uśmiechem,
                zwiastunem dotyku
                na spierzchniętej skórze,
                tańcem gwiazd na niebie,
                i w bliskości siebie
                bez końca szeptanym słowem
                wieczności...
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:04
                Miałem wczoraj okazję wypicia popołudniowej kawy z ...
                17.07.2009 10:27
                ~Krystek fabuloso
                Miałem wczoraj okazję wypicia popołudniowej kawy z długoletnią, dobrą znajomą.
                Wymieniliśmy nowości z naszych światów. Moja rozmówczyni, z godnością nosząca
                wielki, obarczony wielosetletnią tradycją, tytuł rodowy, raczyła mnie dowcipnymi
                opowiastkami, które ciężko byłoby znaleźć w zwykłych plotkarskich annałach. Pod
                koniec wizyty pokazała mi książkę, którą ze względu na tragiczny przypadek w
                rodzinie, czytała właśnie po raz drugi celem pokrzepienia serca. Przejrzałem
                przelotnie, "Król Baudouin, tajemnica jego życia" kardynała Suenensa, wydana już
                w 1995 roku i wyraźnie po to, aby podkreślić wyjątkowość kandydata na
                błogosławionego. Zbiór cytatów, krótkich historyjek z życia króla, tendencyjne,
                raczej nudne, ale wzrok mój zatrzymał się na krótkim zdaniu - "Dla niego,
                sumienie miało wartość absolutną". Dziwne, ale myślałem o tych słowach cały czas
                idąc do domu. Czym jest właściwie sumienie, o którym tak często się mówi.
                Sumienie pozwala odróżnić dobro od zła i odróżnia nas od zwierząt, które ponoć
                jego nie posiadają.
                A co jest z wyrzutami sumienia? Posiadam je często, chociaż po zastanowieniu
                dochodzę do wniosku, że niepotrzebnie zajmuję się drobiazgami, niepotrzebnie
                nadaję moim emocjom zabarwienie własnej winy.
                I może będziecie się śmiać, ale otwierając drzwi mieszkania doszedłem do
                dziwacznej konkluzji....wyrzutów sumienia nie posiadają źli ludzie, gdyż nigdy
                nie poczuwają się do winy.
                Spojrzałem do internetu i wyszukałem przyjemny moim oczom cytat, i mam nadzieje,
                wiem, że nie tylko Sonię zaliczyć można do takich osób.
                "Osoba z silnym sumieniem nie wiele dba o siebie, ale jest wrażliwa na to co
                dotyczy innych ludzi. Taka osoba ma tendencje do współczucia i w postępowaniu
                jest ostrożna, żeby nie urazić, albo nie skrzywdzić nikogo".
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:05
                Właśnie wróciłem z tygodniowego urlopu, nie mojego. Ten ...
                26.07.2009 14:01
                ~Krystek fabuloso
                Właśnie wróciłem z tygodniowego urlopu, nie mojego. Ten tydzień należał do Wilmy
                i innych. Właściwie nie miałem ochoty na dodatkowe obciążenie, ale jakże ciężko
                jest odmówić, gdy miesiącami ścigają kogoś bezradne spojrzenia i pełne zaufania
                zapewnienia, że "bez ciebie nic dobrego się nie dzieje". Byłem więc, od rana do
                nocy na nogach, prawie na bezdechu, a dzisiaj, po dziesięciogodzinnym odespaniu
                intensywnych dnie ciągle jeszcze w nich obecny, gdyż moje urlopowe wrażenia są
                tak różne od tych zwyczajnych. Kto może zdać relację z niepowtarzalnego momentu,
                gdy poczciwy, misiowaty Gutek, zachęcony wyjątkowo przyjazną atmosferą i
                podwójną porcją frytek, z własnej woli i po raz pierwszy w życiu, zaśpiewał
                publicznie; Figaro, Figarooooooo. Zaskoczeni bywalcy restauracji osłupieli
                początkowo, a potem nagrodzili go gromkimi oklaskami, a przechodzący kelner
                butelką fanty. Ileż szczęścia widniało w oczach Tereski, która bez ochronnego
                hełmu, ale za to w kamizelce ratunkowej, mogla poruszać się lekko w basenie, w
                tym momencie bez strachu, że następny grand mal naznaczy kolejną raną jej
                pokrytą bliznami głowę. Jeszcze teraz słyszę niepohamowany płacz Basi, gdy na
                godzinę przed powrotem zrozumiała, że za parę godzin zobaczy mamę i będzie mogła
                się do niej przytulić. Ze wzruszenia nie mogła powstrzymać łez, obok takich łez
                nie sposób przejść obojętnie, ściskają serce swym nieskończonym pięknem.
                Oczywiście nie obyło się też bez śmiechu i w takich przypadkach Wilma jest
                niedościgniona. A jako że smaczne jedzenie stanowi dla niej wartość najwyższą (
                niestety, znowu przytyła ), często toczyła się na ten temat rozmowa, i jak to
                często bywa, w połączeniu z innymi, bardziej skomplikowanymi tematami. Tak więc,
                zupełnie niezamierzenie, dowiedziałem się co będzie robić moja ulubienica po
                śmierci, w innym, pięknym i idealnym świecie. Życie wieczne znaczy dla niej
                tyle, co nieustanna uczta, gdzie menu stanowi wyłącznie kurczak z rożna i
                lody...bez przerwy i na zawsze. Wyraziłem nadzieję, że po jakichś stu latach na
                pewno jej to się znudzi. Spojrzała na mnie z politowaniem i tak ogromnym
                rozbawieniem, że nic innego mi nie pozostaje, jak totalna akceptacja tej odmiany
                raju. Mam tylko nadzieję, że kiedyś tam, w nieskończoności, uda mi się wywinąć
                od zaproszenia do stołu Wilmy...jestem wegetarianinem.

                Wesołej niedzieli, Misogino smile smile smile

                A dzisiejszym solenizantkom najpiękniejsze bukiety herbacianych róż smile
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:06
                Przez wiele miesięcy poszukiwał Chłystek odpowiedniego ...
                31.07.2009 12:13
                ~Krystek fabuloso
                Przez wiele miesięcy poszukiwał Chłystek odpowiedniego motywu. Nie było to
                poszukiwanie celowe, po prostu wiedział, że kiedy nań trafi, natychmiast go
                rozpozna. Dlatego we wszystkich swoich wędrówkach, najwięcej miejsca w jego
                plecaku zajmowały wszelakie pędzle z najbardziej delikatnego, naturalnego
                włosia, farby, niekiedy godzinami mieszane według niezastąpionych przepisów z
                dziada pradziada, a także rulon tajemniczo spreparowanego płótna. Właściwie
                szukanie polegało na rozglądaniu się i czekaniu.
                Pewnego dnia, schodząc z trasy wiodącej pomiędzy rozsypującymi się szczytami
                wapiennych, niskich gór, z trudem utrzymując równowagę na osuwających się,
                zwietrzałych kamieniach i węsząc już w powietrzu, szarpane gwałtownymi falami,
                algi, dojrzał motyw. Małą wioskę rybacka, niczym jaskółcze gniazdo przylepioną
                do nadbrzeżnej skały. Niewielkie domy błyszczały w słońcu oślepiającą bielą
                tynków i krzykliwym błękitem framug, gorące powietrze pełne były dźwięków cykad
                i zapachu, kołysanych wiatrem, rozkwieconych krzewów, tylko czasami zaszczekał
                pies, zaskrzypiała zamykana okiennica. Szmaragdowe, postrzępione białą pianą,
                fale, poruszały się w majestatycznym prarytmie bezkresnego oceanu i liżąc
                żółtobiały piasek wybrzeża zatracały się gdzieś w mrocznej głębinie.
                Chłystek, nie wiedząc kiedy, zaczął malować, niecierpliwie odrzucił sepię i
                siennę, nawet nie spojrzał na ciemny ugier, pod jego pędzlem, miękkimi plamami,
                rozprzestrzenił się akwamaryn i rozzłocony mieszanina okry i cynkowej bieli,
                karmin. Malował jak urzeczony, całą duszą zatopiony w motywie, gdyż nie był to
                tylko zwykły wycinek rzeczywistości. Widok opowiadał historię życia, opowiadał o
                przygodach rybaka i złotej rybki, o delfinie-sierotce, perłopławie od lat
                toczącym w sobie klejnot, o płaczu matki wypatrującej zaginionego syna, wiankach
                puszczanych na wodzie i srebrzystym śmiechu, budującej z wilgotnego piasku
                zamek, dziewczynce.
                Wszystko to zobaczył Chłystek i wyczul w tym nieskończone piękno.
                A piękna nie sposób ując w sztywne ramy, ani nasycić go żałobnym kolorem.

                Wilma zerknęła na obraz. W jej oczach błyszczało coś na podobieństwa
                zachwytu...a może prawdziwy zachwyt? Kto wie? Spogląda podobnie, gdy je lody.
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:07
                Jak znam Chłystka, Klaro, nie myśli on, czy cokolwiek ...
                31.07.2009 14:05
                ~Krystek fabuloso
                > Nie wiedział Chłystek,że ta "oślepiająca biel tynków i
                > krzykliwy błękit framug",to dla turystów panie,dla
                > turystów.
                > Za dziada pradziada inaczej bywało...

                Jak znam Chłystka, Klaro, nie myśli on, czy cokolwiek zostało wykonane pod kogoś
                ( o ile ), a raczej zafascynowało go odbicie oślepiającej bieli tynków w
                nieskazitelnym półświetle perły...taką tajemnicę zauważa on natychmiast i tylko
                taka jest dla niego wartością smile)) smile)) smile))

                Jasnego dnia smile))
              • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:09
                Już w wieku lat kilku była wyjątkowo nadwrażliwym ...
                03.08.2009 13:22
                ~Krystek fabuloso
                Już w wieku lat kilku była wyjątkowo nadwrażliwym dzieckiem. Podczas gdy
                rówieśniczki, głośnym nawoływaniem, zabawą w berka i pełnym zapału stawianiem
                babek z piasku regulowały nadmiar dziecięcej energii, ona stała często gdzieś
                obok, zapatrzona w wirujący w powietrzu pył motylich skrzydeł lub rozchylające
                się ku słońcu płatki nemezji, zasłuchana w szelest traw i niewidoczną, niesioną
                przez wiatr aż zza piątej strony świata, tajemnicę. A gdy tak stała, zapatrzona
                w niewidzialne, zasłuchana w niedosłyszalne, rozpościerała powoli ręce w
                mimowolnym geście powitania, a szeroko rozwarte oczy nabierały coraz to bardziej
                blasku bezcennego szmaragdu. Ten gest i to spojrzenie pozostały w niej na
                zawsze, może trochę już dziwne u dorastającej dziewczyny, a potem kobiety, ale
                niezbędne dla pozostania sobą. Dzięki temu potrafiła określić, skomplikowane
                niekiedy, kształty zapachów, wyczuć dotyk myśli na skórze i zobaczyć,
                rozszczepione pryzmatem czystego dźwięku, kolory w muzyce. Żyła w niejako dwóch
                światach; realnym, pełnym twardych rzeczywistości i nieprzewidywalnych zdarzeń,
                i bajkowym, ciepłym, miękkim i przewidywalnym - w obu potrafiła się doskonale
                znaleźć. Oczywiście, ten bajkowy, był jej o wiele milszy. Uciekała weń szukając
                odpoczynku, wytchnienia od codzienności i zawsze wracała z nową energią do życia
                i ładunkiem nowonarodzonych marzeń. Symbol marzeń stanowiły, tylko dla niej
                widzialne, mieniące się tęczą łuski Złotej Rybki. Było ich mnóstwo. Niektóre
                bladły z czasem i odlatywały w najdalsze zakamarki kolorowych snów, aby po
                latach zjawić się niespodziewanie i ze zdwojoną siłą....i łzy roztkliwienia
                wywołać, smętny uśmiech, ale i wiarę w czystość dziecięcych myśli, ich moc i
                piękno Impresji.
                Czy wiele z tych marzeń zrealizowała? Nieważne....gdyż bogactwem jest już same
                ich posiadanie.
                • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:12
                  W ostatnich tygodniach trapiły Chłystka dziwne sny. Budził ...
                  07.08.2009 11:09
                  ~Krystek fabuloso
                  W ostatnich tygodniach trapiły Chłystka dziwne sny. Budził się w nocy i
                  nasłuchiwał w skupieniu, gdyż nie był do końca pewien, czy tajemnicze dźwięki
                  nie mają swojego źródła w rzeczywistości. Powracały jednak ze zdwojoną siłą, gdy
                  tylko zamykał oczy. Raz było to ujadanie sfory burych psów, a raczej ich dziwnie
                  napuszonych cieni. Goniły go uparcie poprzez łąki i ostre, niczym ryżowa
                  szczotka, ścierniska ogolonych pól. Uciekał zadyszany, ostatkiem sił
                  przeskakiwał wzburzone potoki i wyraźnie wyczuwał złośliwą chłostę gałęzi na
                  rozpalonej twarzy. Innym razem, olbrzymie bębny dudniły zawzięcie, przerywane
                  tylko chwilami pojedynczym jękiem-buczeniem, w jaskrawe wzory malowanych,
                  deejeriedoo. Najdziwniejszy jednak był sen, w którym widział siebie jako
                  kobietę, smukłą, opaloną blondynkę w kusych, białych spodenkach i osuwającej się
                  z ramion bluzce. Dziewczyna jechała na oklep na wypasionej, kołyszącej bokami,
                  krowie, tuż za nią podążało nie mniej wypasione cielę. Ciche, przezrocze jak
                  diament powietrze przerywane tylko pełnym szczęścia chrząkaniem i posapywaniem
                  zwierząt zdawało się zapowiadać coś niezwykłego. I stało się, że w najmniej
                  oczekiwanym momencie, posypał się z błękitu nieba deszcz czerwonych,
                  hibiskusowych kwiatów. Dziewczyna wytrzepywała je sennym ruchem z luźno
                  opadających na plecy, jasnych loków, krowy dreptały spokojnie, zadowolone, a
                  zapach deszczu wypełnił cały świat. Chłystek wytrzymał wycie psów i groźny
                  warkot bębnów, ale bycie kobietą zaniepokoiło go ponad miarę. Zawsze czuł się
                  mężczyzną i nie ulegało wątpliwości, że wszyscy Mieszkańcy Miasta jako takiego
                  go odbierali. Nie czekając więc na następne, senne niespodzianki wybrał się na
                  rozmowę do okolicznego pustelnika Półpałka-Zapałka. Tenże, już od lat
                  pięćdziesięciu i z racji niewielkiego wzrostu, mieszkał w opuszczonej przez sowy
                  dziupli i w czasach Niedoboru Ognia wsławił się tym, że potrafił z niebywałym
                  sprytem rozpalić ognisko przy pomocy ostatniej polówki zapałki, czym zapewnił
                  swoim towarzyszom ciepłą strawę na dni kilka. Chłystek zastał go zawieszonego
                  lewą nogą na wyrastającej tuż obok dziupli, sękatej gałęzi, i pochrapującego w
                  takt melodii popołudniowej sjesty. Półpałek-Zapałek wysłuchał uważnie jego
                  opowiadań, zamyślił się głęboko, po czym ogłosił uroczystym, szeleszczącym głosem
                  - Nie ma dymu bez ognia.
                  No tak, użył najbardziej znanych sobie słów, ale odpowiedź Chłystka nie
                  zadowalała, więc czekał, trochę już niecierpliwie, na ciąg dalszy.
                  - To są dobre sny - orzekł pustelnik po dłuższej przerwie, a jego maleńkie oczka
                  błyszczały rozbawieniem - Coś zakłóca spokój twojej duszy i słyszysz to w snach
                  jako wycie i dudnienie, ale Rozum sam podsunął ci rozwiązanie...spokój. Spokój
                  jest cenny i piękny, dlatego ta dziewczyna.
                  Tu nie wytrzymał Półpałek-Zapałek i zaskrzypiał przeciągłym śmiechem
                  - Radzę tobie jednak, przyjacielu, uważać na te krowy. Niech nie jedzą kwiatów
                  hibiskusa, w następnym śnie możesz się...pośliznąć.
                • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:12
                  Wielka przyjemnością jest dla mnie zakończyć dzień miłą ...
                  11.08.2009 21:09
                  ~Krystek fabuloso
                  Wielka przyjemnością jest dla mnie zakończyć dzień miłą lekturą
                  Misogino...niczym schłodzone piwo po upalnym dniu, dobrze gazowana woda po
                  kilkugodzinnym marszu i wyszukany deser po obiedzie gastronomicznego mistrza.
                  Dziękuję.
                  Nutello, opowieści z Wyspy Marzeń skłaniają do ....marzeń smile

                  Jeżeli słowo
                  podniebną fanfarą
                  chmury rozedrze,
                  potokiem migotliwym
                  opadnie,
                  góry poruszy,
                  bazalt pokruszy i roztopi sopel
                  ......znak poczyń
                  i złotą literą
                  zapisz wielkość chwili
                • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:16
                  Pewnego dnia odkrył Chłystek tajemnicę, która do tej pory, ...
                  15.08.2009 19:23
                  ~Krystek fabuloso
                  Pewnego dnia odkrył Chłystek tajemnicę, która do tej pory, albo nie rzuciła mu
                  się w oczy, gdyż nie była warta jego uwagi, albo, z powodu jego przyjaznego
                  usposobienia, nie stanowiła dla niego problemu. Zaczął trochę szperać w
                  pożółkłych annałach i z coraz większym zdumieniem odkrywał zagubione ślady
                  przeszłości. Okazało się, że Miasto, w którym swojego czasu odnalazł, jakby
                  tylko dla niego stworzoną i czekającą nań ławeczkę pod akacją, podzieliło się na
                  trzy części. Dwie z nich odpłynęły w przeciwne strony i trochę w bok. Powyże i
                  Nizinne leżały nad brzegiem tej samej rzeczki, ale jak same nazwy wskazywały,
                  jedna miejscowość wyżej, w połowie pagórka, druga w dolinie. Obie w dalszym
                  ciągu błyszczały światłem Miasta będącego ich kolebką, lecz uważny Chłystek
                  dojrzał w nim dziwne zygzaki, a takie powstają tylko poprzez odbicie w Krzywym
                  Zwierciadle....i swoistą Wieżę Babel budują i hieroglifami przewrotnymi sypią,
                  przewrotnymi, gdyż zmiennymi niczym kalejdoskop, gdzie różowe w czerń
                  przechodzi, a szare diamentem niespodziewanie zaiskrzy. I doczytał się Chłystek
                  w annałach jak to nalewka z piołunu, w ilościach znaczących do rzeczki wlewana i
                  wodami w dolinę niesiona, cierpką goryczą napitki mieszkańców Nizinnego
                  zaprawia, a dymy palonych na popiół kości do gry i pod postacią gęstej chmury w
                  niebo lecące, zmuszały tych z Powyża do uszczelniania okien. Było to
                  niezrozumiałe i zastanawiające, gdyż zdawało się wynikać z dziecięcej
                  nieporadności, ale jakież było zdziwienie Chłystka gdy zauważył, że comiesięczna
                  (wg obowiązującej ustawy doliny) zamiana położenia obu miejscowości nie
                  przynosiła nic nowego. Mieszkańcy Powyża, tym razem w dolinie, dymili ile
                  wlezie, a Nizinniacy, zamiast podziwiać okolicę z wysokości pagórka, tracili
                  czas na zrywanie wyjątkowo dorodnego i soczystego piołunu. Było to śmieszne, a
                  jednocześnie tak zatrważające, że w pierwszej chwili postanowił Chłystek wybrać
                  się na poszukiwanie owego Krzywego Zwierciadła, zakopać je głęboko w ciężkiej
                  ziemi, albo stłuc na drobne kawałeczki, ale że wszelkie działania
                  niszczycielskie były mu nad wyraz obce...pochylił jeno głowę nad ludzką słabością.

                  A że mimo wszystko wiarę w człowieka posiadał niezachwianą, wiec postanowił
                  poczekać...

                  Bo jako trzmiel
                  w niecierpliwym warkocie
                  gwałtem skrzydeł
                  kwiat trąci,
                  rozpyli poświatę
                  niespodziewanej poezji.
                • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:19
                  Od czasu, gdy wydawca zaproponował mi udział w ...
                  21.08.2009 12:43
                  ~Krystek fabuloso
                  Od czasu, gdy wydawca zaproponował mi udział w szczególnego rodzaju pracy
                  zbiorowej, prawie nie opuszczałem biblioteki, aczkolwiek wczytywanie się w
                  treści niezwykłych materiałów sprawiało ogromną przyjemność. Dowiedziałem się
                  między innymi dlaczego, przebiegający drogą, czarny kot jest zwiastunem
                  nieszczęścia, skąd się wzięło powiedzenie "kruk krukowi oka nie wykole", o kim
                  mówi się, iż jest silny jak niedźwiedź, chytry jak lis, papuguje, albo funta
                  kłaków jest nie wart. Gubiłem się już w notatkach, różnorodność opowiastek
                  oszałamiała, ale mimo wszystko czułem niedosyt, wyraźnie czegoś jeszcze
                  brakowało. Myśl ta trapiła mnie do momentu, gdy któregoś dnia, jak zwykle
                  przemierzając moją codzienną trasę, potknąłem się niespodziewanie i próbując
                  zachować równowagę rzuciłem przypadkowe spojrzenie na witrynę malutkiego
                  sklepiku. Mógłbym przysiąc, że jeszcze dnia poprzedniego wcale go tutaj nie
                  było, a jednak oznajmiał się powykręcanym napisem, tak dziwnym, że w pierwszej
                  chwili poczytałem go za egipskie hieroglify; Antykwariat, dr.Honoriusz i...
                  Spółka przekreślona była niezdarnym pociągnięciem, łuszczącej się już, czerwonej
                  farby olejnej. Zszedłem ostrożnie w dół, pięć omszałych schodków chwiało się
                  podejrzanie pod moimi stopami, drzwi zajęczały, a zawieszony ponad nimi dzwonek
                  wydał z siebie odgłos do złudzenia przypominający chrząkanie. Wytężyłem wzrok,
                  gdyż półmrok pomieszczenia, w porównaniu z wiosennym blaskiem ulicy zdawał się
                  być ciemnością. Dopiero po kilkunastu sekundach przekonałem się, że antykwariat
                  nie różnił się wielkością od przeciętnej komórki i z taką też się kojarzył. Aż
                  pod sufit, na uginających się półkach i w chybotliwym nieładzie, piętrzyły się
                  książki różnej maści i wielkości, niektóre ze smętnie, na paru pożółkłych
                  nitkach, zwisającymi grzbietami, zakurzone, ze zniekształcającymi tytuły,
                  zaciekami wilgoci. Dziwna mieszanina zapachu stęchlizny, zimnej, studziennej
                  wody, starego kleju, odgrzewanej kawy i syropu na kaszel, wywołała w mojej
                  pamięci zatarte wspomnienia z dzieciństwa, gdy którejś zimy, na strychu domu
                  moich dziadków, otworzyłem kilka zapomnianych kufrów z przedwojennymi
                  czasopismami. Postąpiłem krok do przodu po miękkiej, zmurszałej podłodze,
                  bezgłośnie, wstrzymując oddech, zdziwiony, że nikt nie odpowiedział na moje
                  wymamrotane powitanie. Coś poruszyło się w kącie między regałem, a rozsypującą
                  się piramidą książek, pociągnęło nosem, w półmroku dojrzałem właściciela.
                  Wciśnięta między niekształtne poduszki fotela, skurczona postać wysuszonego
                  starca w tabaczkowym, aksamitnym, zapewne starszym niż on sam, kubraku. Sękatą
                  dłonią odgarnął z czoła mgłę siwych włosów, spod krzaczastych brwi, w bezradnym
                  uśmiechu dziecka, spoglądały na mnie chabrowe oczy. Wyciągnął wielką, kraciastą
                  chustkę, przetarł okulary i wskazując swoje królestwo zapytał, a raczej
                  stwierdził zadziwiająco młodym głosem.
                  -Szukasz czegoś wyjątkowego.
                  Nie wiem dlaczego, ale zaskoczył mnie tymi słowami. Zacząłem opowiadać coś bez
                  sensu, chaotycznie, jego lekko kpiący uśmiech onieśmielał mnie coraz bardziej,
                  czułem się jak niedouczony student na egzaminie. W końcu wyznałem jakich
                  materiałów poszukuję.Spojrzał na mnie z wielkim ożywieniem.
                  -Taaak, ciekawe, mnie zawsze najbardziej interesował kozioł ofiarny, czy
                  zamierzasz i o nim coś napisać?
                  Nie czekał na moją odpowiedź.
                  -Chyba wiesz, że kozioł ofiarny musiał być niegdyś stworzeniem bez skazy.
                  Niektóre ludy nawet teraz zwracają uwagę na idealny kształt rogów, lśniącą
                  sierść, niedopuszczalne jest aby miał zeza. Niestety, w naszej kulturze, kozioł
                  ofiarny stał się marną kreaturą, worem bokserskim, wielbłądem dźwigającym obce
                  grzechy, popychadłem, i pomimo że jest nieszczęśnikiem, większość nim gardzi.
                  Nastawiłem uszu, gdyż miałem wrażenie, że zapowiada się ciekawy wykład, ale
                  staruszek, jak gdyby nigdy nic, zmienił ton głosu na płaczliwo-jękliwy.
                  -Lecz biada, po stokroć biada, gdy kozioł ofiarny stanie się czarną owcą.
                  Przemyśl to - dorzucił z mocą i momentalnie zapadł w głęboki sen.
                  Zdumiony, i upewniwszy się, że oddycha, opuściłem antykwariat na palcach.
                  Następnego dnia, prowokując niezliczoną ilość potknięć, starałem się go
                  odnaleźć...bezskutecznie.
                • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:20
                  Nigdy przedtem nie ...
                  23.08.2009 12:06
                  ~Krystek fabuloso
                  Nigdy przedtem nie był w stanie wyobrazić sobie, że ciemność może być tak czarna i przerażająca. Bał się jej. Bał się jej bardziej niż czegokolwiek w życiu. Śmieszne....w życiu! O ile jeszcze je miał. Na razie wiedział tylko, że jest. Jak? Gdzie? Dlaczego? Coś huczało dziwnym rytmem, coraz potężniej. Uporczywie. Otaczało go ze wszystkich stron, zdawało się potrząsać całym jego ciałem. Ciało! Rytm rozszalał się nagle drobnym, chaotycznym pukaniem....i nie do wytrzymania w momencie, gdy zrozumiał, że słyszy własne serce. Wstrzymał oddech, chciał się wsłuchać, rozpoznać, umiejscowić.....Niemożliwe! Spokojnie. Uspokój się, idioto, już lepiej, już dobrze. Oczy! Mam chyba otwarte..nie wiem...o Boże....nie wiem. I to dudnienie...to nie we mnie! Niemożliwe! Tak nie wali ludzkie serce, to gdzieś obok. Gdzie!? Żeby chociaż iskierka, choć trochę światła...bach, bach, bach. Bach! Wołanie z daleka. Skąd? Poczuł niezmierne wzruszenie, wręcz paraliżującą wdzięczność, że gdzieś coś jest, jakiś inny dźwięk oprócz tego duszącego dudnienia.....I w tym momencie zobaczył czerwoną plamę. Zbliżała się z przerażającą szybkością, roztrzepotana szaleńczym pulsem. Chciał uciekać, zamknąć oczy....nie wiedział, czy je ma . Plama zmieniła barwę rozszczepiając się nagle w srebrzyście rozedrgane smugi, pomykające w zawrotnym tempie donikąd. Był oszołomiony, opanowały go, niemożliwe do umiejscowienia, mdłości.
                  Adasiu, Adasiuuuu....dawno zapomniany głos, pełen trwogi i czułości, był tuż, tuż i nie do końca, gdyż w tej samej sekundzie przytłumiła go istna kakofonia nieprawdopodobnych dźwięków; krzyki i szepty, śmiech i kwilenie dziecka, ujadanie psa, niepohamowany, pełen straszliwej rozpaczy szloch, przejmujący jęk cierpienia i idiotyczny bełkot pijackiej kłótni. Chyba oszalał! Boże...spomiędzy zamglonego światła jednej ze smug wyłoniła się, wymachująca laską, skurczona postać starca, twarz wykrzywiona makabrycznym grymasem, strasząca żółtobrązową resztką zębów....gdzieś już ją widział . Gdzie? Kiedy!? Nie mógł sobie przypomnieć zafascynowany nowym obrazem...samego siebie...miał wtedy osiem lat, pierwszy prawdziwy garnitur, Pierwsza Komunia, wielki tort, którym musiał się ze wszystkimi podzielić, pomimo że był to jego dzień....teraz frunął ku niemu na kryształowym talerzu, wspaniały, nienaruszony, niezapomniany różowy krem...a tuż za nim, mrużąc oczy, z tym swoim niepowtarzalnym uśmiechem i stukając obcasami, Anna....nigdy potem nikogo tak nie kochał. Nie odchodź, Anno. Zostań! Nie chcesz!...Widział wszystko na raz i z osobna, był obok i wśród wszystkiego....jednocześnie; jechał na drabiniastym wozie pełnym wonnego siana, deptał, pełen bezsilnej rozpaczy, odznaczenie za ratowanie kolegi...bezskuteczne, czuł pod stopami rozgrzany piasek tunezyjskiej plaży, wyjtąkowy smak pierwszego pocałunku, przypalał schabowego na patelni... a tu - dzwoni telefon...acha, Jacek się urodził....no, gdzie ta koszula, do diabła, spóźnię się do pracy....Nie odchodź, Anno, proszę. Wyciągnął rękę, aby odnaleźć, zatrzymać jej cień, gdzieś pomiędzy ośnieżonymi szczytami gór i przeraźliwie miauczącym, rudym kotem. Bach, bach, bach! Wyciągnął rękę....rzeczywiście ją wyciągnął....czuł ją i był to ból nie do opisania, i wiedział, że dzikie, nieludzkie wycie, które w tym samym momencie usłyszał, to jego własny głos. Boże! Wiem, wiem wszystko, to już koniec, nigdy mnie tu nie znajdą....za głęboko! Muszę!...chociaż trochę światła...nie mogę odejść w ciemność, zawsze się jej bałem!... Miał w kieszeni zapalniczkę. Wydłubał ją z lepkiej, jeszcze pulsującej miazgi swojej własnej nogi, oszalały z bólu, półprzytomny...Szybko, szybko...dłużej nie wytrzymam....metan...co tam...byle szybciej....muszę nacisnąć!
                  Nawet nie zdążył zobaczyć światła.....
                • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:24
                  Czy koniecznie trzeba zabierać zdanie w sprawie ...
                  26.08.2009 13:27
                  ~Krystek fabuloso
                  Czy koniecznie trzeba zabierać zdanie w sprawie nieporozumień miedzy paroma
                  osobami?
                  Nieporozumień, które nie każdemu objawiają się z taką samą siłą?
                  A może doświadczenie pewnych osób skłania ich raczej, aby popatrzeć na wszystko
                  z przymrużeniem oka?

                  Chłystek, siedząc na swojej ławeczce, pociągnął spory łyk miodnego napitku,
                  ziewnął szeroko i oparłszy się o pień akacji, wsłuchał się w szelest opadającego
                  kwiecia i kwilenie, śmigających po błękicie nieba, jaskółek.
                  Spokój był wokół i spokój był w jego duszy.
                  I dobrze mu w tym było smile
                  ....tym bardziej, że udało mu się tego dnia dorwać do słoika z przednimi,
                  kiszonymi ogórkami...a takich nie miał okazji próbować już od lat kilku smile

                  Konfidencjuszu - Na pewno doczekasz się następnego postu Nutelli. Znam ja
                  dobrze, jest to osoba wyjątkowo
                  pracowita i skłonna dzielić się dobrym ze wszystkimismile
                  Nie wiem natomiast czy pojawi się AL, dlatego pozwolę
                  sobie wkleić jeden z jej wierszy,
                  który z niemałym trudem udało mi się wyszperać z czeluści
                  internetu

                  Rześki świt mnie woła ,
                  cykanie zegara,
                  jeszcze słyszę w sobie
                  nikły blues kochania,
                  jeszcze szept rozmyty,
                  pocałunków ślady
                  i dotyk na skórze...
                  ach, ja już się budzę.
                  Szukam twego ciepła
                  wszędzie, gdzie być może,
                  w faldach prześcieradła,
                  w breloku na stole,
                  w niedopitej kawie,
                  wilgoci ręcznika,
                  rzuconej koszuli....
                  twoja nieobecność
                  tak bardzo mnie boli.
                  I rękę wyciągam
                  w pogoni cienia,
                  i błądzę w tęsknocie
                  twojego imienia.

                  AL
                • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:25
                  Trzymasz kurczowo wędrujący piasek ...
                  30.08.2009 17:37
                  ~Krystek fabuloso

                  Trzymasz kurczowo
                  wędrujący piasek wydm
                  i ułudne cienie
                  szaroburych słów.
                  Spójrz,
                  ogniem nowego
                  widnokrąg się płoni,
                  nadzieją naznacza
                  świtanie,
                  bezwzględność ciosu,
                  nieskończoność pocałunku
                  w litanii słów zaklętego wieczoru,
                  bezbrzeżność dziecięcego uśmiechu
                  i zagasłą żałobę
                  niewolniczej łzy.
                  Spójrz, rozpoznaj
                  ....i zaistniej wszędzie

                  Takie to słowa odnalazł Chłystek....na pergaminie spisane, cierniem do drzewa
                  jego podakacyjnej ławeczki przykute.
                  Przeczytał je raz i drugi...potem raz jeszcze. I prawdę powiedziawszy, nie
                  potrafił sobie wyobrazić, że myśli te do niego były kierowane - jako że nosił je
                  w sobie już od zawsze.smile

                  Może były to porady dla przypadkowych przechodniów, aby im uświadomić, że spacer
                  po tęczy tylko wtedy jest piękny, gdy jeszcze przed pierwszym krokiem zrzuci się
                  z siebie kamienny garb smile
                • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:29
                  Lubie zachodzić do pustych kościołów. Zasiadam gdzieś z ...
                  31.08.2009 22:01
                  ~Krystek fabuloso
                  Lubie zachodzić do pustych kościołów. Zasiadam gdzieś z boku, niewidoczny w
                  półmroku, zamykam oczy i wsłuchuję się...nie tylko w dźwięki. Dzisiaj jednak
                  było ich sporo. Chór w ukraińskim kościele powtarzał, zda się w nieskończonym
                  pomruku, gregoriańskie pieśni, wibrowało powietrze, kurz w nim zawarty i
                  wypolerowane starością ławki.

                  Hospody pomyłujtie...Hospody pomyyyyyyyyłujtie
                  huczały glosy

                  Hospody pomyłujtie...Hospody pomyyyyyyyyłujtie.

                  Nie wiem dlaczego, ale dźwięk tych słów wręcz przeniósł mnie w inne wymiary. Być
                  może dlatego właśnie lubię puste kościoły, gdzie szczególne echo pozwala
                  pozbierać myśli i spojrzeć inaczej na sprawy dziejące się poza ich ciężkimi
                  drzwiami.
                  Zasiadłem przed komputerem, przeczytałem, gregoriański pomruk ciągle w uszach
                  brzmiący...ale już na na inną melodię i w słowie inny...
                • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:31
                  Sobota była niezwykłym dniem dla Roberta, musiał podjąć ...
                  07.09.2009 19:09
                  ~Krystek fabuloso
                  Sobota była niezwykłym dniem dla Roberta, musiał podjąć ważną decyzję, a
                  podejmowanie decyzji przychodzi mu wyjątkowo opornie. Może wydać to się komuś
                  śmieszne, ale w mieszkaniu, już od zawsze, znikały łyżeczki. Były czasy, gdy
                  kupowano ich po dziesięć miesięcznie, a nawet więcej, po najwyżej dwóch
                  tygodniach przepadały bez śladu. Podczas ciężkiej i niezręcznej dyskusji
                  postanowiliśmy, że każdy zostanie dumnym właścicielem swojego prywatnego,
                  osobistego, rozpoznawalnego, pięknego zestawu sztućców. Sprawę czasami tylko
                  znikających talerzy chwilowo pozostawiliśmy w zawieszeniu. Już samo poszukiwanie
                  odpowiedniego sklepu było dla Roberta wyprawą w nieznane i wzbudziło gwałtowną
                  niechęć. "Do takich pomieszczeń, ciasnych, bez przewiewu, po co to i na co, a
                  tak w ogóle to bez potrzeby, i dlaczego teraz...to on wchodzić nie ma zamiaru".
                  Parokrotnie chciał wracać, ale że nie posiada zmysłu orientacji, kończyło się to
                  na parokrotnym okręceniu na pięcie, parokrotnym pociągnięciem nosem i
                  parokrotnym powtórzeniu ho, ho, ho - po czym szedł dalej człapiąc potulnie
                  czerwonymi butami. Asortyment paru sklepów nie przypadł mu do gustu, przechodził
                  obojętnie obok wystawowych okien, aby w pewnym momencie, z natchnionym wyrazem
                  twarzy, wkroczyć do najdroższego. Całe szczęście, że na promocyjnym stoliku
                  leżały, kusząco błyszczące polerowanym metalem, pojedyncze egzemplarze.
                  Przystępna cena, doskonały, nierdzewny materiał, efektowny kształt i wybór
                  okazał się zupełnie łatwy. Jedynie co do noża mieliśmy odmienne zdanie. Razem z
                  pozostałymi sztućcami tworzył komplet, lecz Robert uznał, że wcale go nie
                  potrzebuje, w ogóle nie lubi noży, a w razie czego może pożyczyć od kolegi. Po
                  półgodzinnym roztrząsaniu problemu zgodził się go nareszcie kupić, ale w tym
                  samym momencie opuściła go też dotychczasowa "koncentracja", rozejrzał się
                  dookoła i z miną zdecydowanego na najdroższy i najbardziej szalony zakup,
                  rozpoczął wędrówkę pomiędzy elegancko podświetlonymi witrynami, tuż za nim
                  podążała strwożona ekspedientka. Początkowo starała się podpowiedzieć jemu jego
                  własne życzenia, ale widząc brak reakcji, śledziła tylko z coraz większym
                  przerażeniem jego niezdarne ręce przesuwające drogie szkła po to tylko, aby
                  dotknąć jakaś wyjątkowo błyszczącą łyżkę lub ciekawy, acz kruchy bibelot.
                  Pobrzękiwał przy tym pękiem wielkich kluczy, mamrotał coraz głośniej:
                  "Interesujące, ciekawe, widziałem takie w katalogu, i te słoiczki, tak,
                  słoiczki??, szkoda, że nie mają czerwonych nakrętek, szklanki muszą stać równo,
                  w równym rządku, solniczka trochę z boku, hmm, potrzebuję taką, i cukierniczkę
                  też, kto by to powiedział, a dzień dosyć chłodny, powietrze świeże, kurze trzeba
                  przetrzeć, widać pod światło, hmm, hmm, to takie niehigieniczne, nooo trzeba się
                  zastanowić nad ptakami". Ekspedientka, widząc moje uspokajające spojrzenie,
                  cofnęła się nieco, lecz jej, jakby przylepiony do twarzy, uśmiech stał się
                  jeszcze bardziej bezradny. Ta wędrówka miedzy witrynami była nużąca także i dla
                  mnie, ale Robert zawsze musi zakończyć to, co rozpoczął, wszelkie próby
                  odwrócenia uwagi są bezskuteczne. A jednak zdarzają się. Odezwała się komórka.
                  To Wilma domagała się naszego powrotu twierdząc, że jej włosy bardzo już za mną
                  tęsknią, a poza tym muszę koniecznie zobaczyć, jak zupełnie sama pójdzie do
                  parku po przeciwnej stronie ulicy. Robert przechylił nieco głowę, złożył wargi
                  jak do pocałunku i błądząc wzrokiem gdzieś po suficie zaśmiał się swoim; ho, ho,
                  ho, yhy. Był to znak, że możemy wracać. Szedł obok mnie ściskając w jednej ręce
                  torebkę ze sztućcami, drugą potrząsał pękiem kluczy, zadowolony, zasłuchany w
                  człapiący dźwięk swoich czerwonych butów i z uśmiechem dziecka zapatrzony w
                  swój, niedostępny innym, świat autysty.
                • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:32
                  Jak przewidywałem, świeżo zakupione sztućce Roberta ...
                  11.09.2009 12:54
                  ~Krystek fabuloso
                  Jak przewidywałem, świeżo zakupione sztućce Roberta podzieliły los jego innych
                  skarbów. Przechowuje je w wysokim słoiczku ustawionym na nocnym stoliku i to w
                  taki sposób, że pierwsze spojrzenie, tuż po przebudzeniu, pada na ich
                  wypolerowany metal. Nie wiem jak długo będzie się nimi cieszył. Być może już w
                  następnym miesiącu znikną w hałdzie jego zbiorów, gdzieś pomiędzy oknem a
                  jedyną, wąską i w miarę pustą ścieżyną w jego pokoju.....jakoś musi się
                  przedrzeć do łazienki.
                  W dalszym ciągu miesza swoja poranną kawę wykrzywionym widelcem i narzeka na
                  znikające łyżeczki....

                  smile
                  • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:35
                    Czy ktoś z Was oglądał film "Rocky Horror Picture Show"? ...
                    14.09.2009 16:24
                    ~Krystek fabuloso
                    Czy ktoś z Was oglądał film "Rocky Horror Picture Show"? Albo musical, na żywo?
                    Widziałem jedno i drugie, już bardzo dawno, ale żadne nie wzbudziło we mnie
                    takich emocji, jak zaledwie cztery fragmenty koronujące wspaniały, sobotni
                    festyn. Od pierwszego momentu atmosfera była wyjątkowa; dowcipne, krótkie
                    przemówienia (tylko to, co ma znaczenie, nic ponad to), kolorowy, fantastycznie
                    zróżnicowany bufet (Wilma pozostała jednak wierna swoim ulubionym potrawom i
                    dopiero po spożyciu potrójnej porcji kurczaka tudzież dwóch sporych kawałków
                    pizzy z tuńczykiem, mogła już spokojnie zasiąść nad sześcioma kulkami
                    czekoladowych, w malinowym sosie pływających,lodów), podgrzewający ducha zabawy,
                    wyśmienity zespól rockowo-folklorystyczny i bajeczne fajerwerki. Naokoło
                    słyszałem radosne przytupywania, pełne zachwytu siorbanie coca-coli, fanty i
                    cappuccino, zawzięte chrupanie różnosmakowych chipsów i pikantnych orzeszków,
                    czasami zaskrzypiał wózek inwalidzki, ale jakby inaczej...wesoło, chwilami ktoś
                    wyjątkowo odważny wskakiwał na scenę i wykrzykiwał z dumą parę nierytmicznych,
                    nieskładnych dźwięków. Robiło się coraz głośniej, powoli zaczynała się "praca w
                    podgrupach", lecz w tym samym momencie operator przyciemnił światła, jedynie
                    długi balkon na jednej ze ścian tonął w seledynowo-fosforycznych blaskach. Na
                    tego rodzaju scenę wyskoczył Dr.Frank N.Furter, wysoki, szczupły, w czarnych
                    siatkowych pończochach i krótkiej, obszytej cekinami, spódniczce. Na widok jego
                    "uwodzicielskich" ruchów i przesadnie krwistego makijażu publiczność zawyła z
                    uciechy. Radość wzrosła jeszcze, gdy minutę potem dołączyły do jego tańca trzy
                    następne osoby, w tym niezaprzeczalna gwiazda wieczoru - Michał, kolega Wilmy,
                    mały człowieczek z fryzurą a la Kryszak. Jednakże nie tylko tym się wyróżniał.
                    Ubrany w obcisłe pantalonki-biodrówki, nad którymi chwiał się
                    rozłożysto-wypukły, nagi brzuch, minikamizelkę i frak o spływających aż do pięt
                    połach, ruszał się w takt muzyki tak niezwykle, z tak nieprawdopodobnym
                    wdziękiem, a jednocześnie tak komicznie, że po twarzach widzów popłynęły łzy. A
                    on, jakby jeszcze tego było mało, wykonał brawurowy taniec brzucha, po czym
                    gestem co najmniej Fredy Quina, rzucił w rozwrzeszczany tłum kamizeleczkę i
                    wyrwany z pępka, pozłocisty kolczyk. Wiwatom nie było końca, i nawet ja sam
                    zdumiałem się dzikimi dźwiękami, o które nigdy przedtem nie podejrzewałem mojego
                    gardła. Nie dane nam było ochłonąć. Z cienia wyskoczył zespól bębniarzy. O yeh,
                    o yeh...widzowie rozkołysali się w jednym, wspólnym, wszystko łączącym
                    prarytmie. Gdzieś za moimi plecami usłyszałem rozradowane ho, ho, ho, yhy.
                    Robert śmiał się głośno, jak zwykle częściowo w swoim świecie, jak zwykle
                    spoglądając na coś powyżej sufitu, powyżej nieba i świata. Był szczęśliwy.
                    Takich wspaniałości na pewno się nie spodziewał....wszyscy bębniarze ubrani byli
                    na czerwono.
                  • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:37
                    Bardzo, bardzo dawno temu, gdy sporo niemowląt miało ...
                    23.09.2009 08:34
                    ~Krystek fabuloso
                    Bardzo, bardzo dawno temu, gdy sporo niemowląt miało zwyczaj przychodzić na
                    świat w czepku, a przynajmniej jedno na sto tysięcy ze złotą łyżeczką w buzi,
                    nikt się nie dziwił, że opuszczone przez sowy dziuple, zajmowane były
                    natychmiast przez emerytowane wiedźmy, a plemię wodnika podtrzymywało wiekową
                    tradycję i przeganiając mrozy przeraźliwym dźwiękiem wierzbowych fujarek,
                    wywoływało wiosenne roztopy. Świat był wtedy jeszcze w powijakach i prosty jak
                    drut, porządek dnia dyktowało słońce, rozkazy ojców i pianie koguta, i nikt
                    nawet nie podejrzewał, że mogłoby to kiedykolwiek ulec zmianie. Aż do tego
                    szczególnego dnia, gdy Sobierad przemoczył nogi podczas wyjątkowo obfitych
                    roztopów, dostał katar i pomiędzy kolejnymi, potężnymi jak z miecha kichami,
                    doznał olśnienia."Do diaska" - zawołał sam do siebie - zbuduje to coś!"
                    Oczywiście nie powiedzial co, ponieważ dla tego czegoś nie istniała jeszcze
                    nazwa. Dopiero po kilku dniach pracy w pocie czoła, rąbania, przycinania i
                    walenia młotem, stanął naprzeciw swojego dzieła i opierając się ciężko na
                    drzewcu topora wykrzyczał uroczyście na bory i lasy: "Ta rzecz ma w sobie coś!"
                    Po chwili namysłu odrzucił "rzecz" i "w sobie coś" i ogłosił tonem odkrywcy;
                    "ta-ma, tama!" I stało się, że za przyczyną jego wynalazku, wiosenne roztopy
                    przesunęły się na pole sąsiada Swarlika, który jak przystało na właściciela
                    takiego imienia natychmiast rozpoczął swary. Bardzo skuteczne, gdyż poparła go
                    cała osada, nie mówiąc o plemieniu wodnika, które od tej pory zakłócało noce nie
                    tylko grą na fujarkach, ale i wyjątkowo nieapetycznymi dźwiękami, ubijanego
                    drewnianymi kijankami, błota. Sobierad okazał się okropnym uparciuchem, nie
                    ustępował i pilnował swojej tamy z narażeniem życia, nie ugiął się pod
                    abrakadabrami emerytowanych wiedźm, ani przed atakiem latających ryb i śmiał się
                    głośno z mających wyprowadzić go na manowce błędnych ogników. Być może opadłby w
                    końcu z sił, być może poddałby się wdziękom zalotnych rusałek....gdyby nie
                    rzepa. Zmarniała na wszystkich okolicznych polach, a widmo głodu nachalnie
                    zajrzało w oczy sąsiadów. Tylko na jego ziemiach wybujała niebywale, tak wielka,
                    że nikt ze śmiertelników czegoś takiego nigdy nie widział. Jako pierwszy zaczął
                    go poklepywać po plecach Swarlik, a wynagrodzony kopczykiem dorodnej rzepy,
                    poprzysiągł mu braterstwo krwi na wieki i rękę najmłodszej córki, na co Sobierad
                    jednak nie przystał, gdyż jak wieść niosła mówiła przez sen i z racji zeza
                    spoglądała nie wiadomo gdzie. Nie potrzebował też już pilnować swojej tamy,
                    robili to za niego inni, nawet z większym narażeniem życia niż on sam i z
                    większym zacietrzewieniem.
                    A po rzepę ustawiała się coraz dłuższa kolejka. Nikt nie chciał zrezygnować z
                    jej zalet, właściwości dawania zdrowia, siły przetrwania i smaku. I każdy dawał
                    za to co miał najcenniejszego. Piwnica Sobierada pękała w szwach. Czego tam nie
                    było; dzidy z najtwardszego drzewa, topory z najprzedniejszego krzemienia, jaja
                    przepiórek, gliniane dzbany pełne topionego sadła, suszona ryba, pęki rzemieni i
                    lisich ogonów, zdarzały się nawet suchary z importu z pobliskiej Kniei. Sobierad
                    stał się sławny i bardzo bogaty, wszyscy byli na jego usługach, wykonywali każdy
                    rozkaz. W ten to sposób, przy pomocy innych, wykurzył z lasu wiedźmy, które
                    pozbawione wygodnych dziupli marniały powoli w przytułku dla czarownic, gdzieś
                    za siódmą górą. Ciężkiego losu doznało także plemię wodnika. Początkowo zdumione
                    obrotem sprawy, później coraz to bardziej ciche, słabe, odzielenione... aż
                    pozostał po nich tylko dźwięk w wierzbowych fujarkach.
                    A w pokoleniu Sobierada zaczęły się rodzić dzieci ze złotą łyżeczką w buzi i tak
                    trwa po dzień dzisiejszy.
                    Ponoć Paris Hilton prawie się taką łyżeczką podczas porodu udławiła.

                    Chłystek natomiast, zakrztusił się ze śmiechu...czasami, ot tak sobie bajdurzył.
                    I postanowił wybrać się na długi spacer po Lesie, aby być może usłyszeć kojący
                    szmer Zawijaska smile
                  • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:37
                    Uwierz, snem nędzarza odliczałem noce, ...
                    25.09.2009 10:26
                    ~Krystek fabuloso
                    Uwierz,
                    snem nędzarza
                    odliczałem noce,
                    trwałem w samotności
                    bliźniaczych godzin
                    i niewoli złudnych wartości,
                    bezwolny, zagubiony w sobie,
                    proch z prochu,
                    i już bez światłości,
                    aż do cudu
                    tej upojnej chwili,
                    gdy wieczność ujrzałem
                    w dotyku białej lilii,
                    i gdy miłość
                    w nieskończoności pocałunku
                    się zapomniała
                    i wygrała
                    życie.....

                    Spokojnych dni wrześniowych i najdziejnych myśli....wszystkim smile smile smile
                  • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:39
                    Witaj Nutello...po przerwie, która wiekiem prawie się ...
                    04.10.2009 08:55
                    ~Krystek fabuloso
                    Witaj Nutello...po przerwie, która wiekiem prawie się okazała wink
                    I nie wiem, czymże bardziej się delektować; słodkością Twego imienia, czy
                    brawurowo tłumaczonym słowem...

                    Melasa, miód akacjowy,
                    nutella,
                    batonik czekoladowy,
                    kruche ciasteczko,
                    orzeszek,
                    pralinka,
                    słodka landrynka,
                    ach....jak ja to lubię.....smile

                    .....to tak, aby trochę zabawnie byłosmile smile
                    Niedzielne pozdrowienia dla wszystkich smile
                  • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:40
                    Obierał jabłko małym, ostrym nożykiem i z zapartym ...
                    07.10.2009 11:42
                    ~Krystek fabuloso
                    Obierał jabłko małym, ostrym nożykiem i z zapartym oddechem śledził coraz
                    dłuższą, miękkimi splotami układającą się na talerzu, strużynkę. Była wiotka i
                    tak niewiarygodnie cienka, że w każdym, następnym ułamku sekundy mogła się
                    zerwać, chociażby pod wpływem własnego, nijakiego ciężaru, nie mówiąc o
                    najmniejszym, nieopacznym ruchu. Nie pękała jednak, wydłużała się, prawie
                    niewidoczna, półprzejrzysta i radowała jego oczy swoją subtelnością pajęczej
                    nici. Musiał jednak przyznać, że tego dnia wyjątkowo dobrze mu się pracowało, a
                    i jabłka były niezwykłe; nie za duże, nie za małe, przyjemnie leżały w jego
                    ciepłej, lekko wilgotnej dłoni, żółtorumiane i wypolerowane do błysku - takie
                    lubił najbardziej. Nieważny był smak i zapach, i tak nie potrafiłby nic na ten
                    temat powiedzieć, liczyły się tylko właściwości skórki. Musiała być średnio
                    miękka, elastyczna i nie za gruba, tylko wtedy mógł ją ciąć na wypracowaną od
                    lat szerokość. Wiedział też w międzyczasie, że wiele zależało od pory roku.
                    Najlepsza była późna jesień, najgorsza wiosna - wtedy cierpiał; oczy łzawiły z
                    natężenia, bolał napięty kark i nadgarstek, monstrualnie puchły, nieustannie
                    nagryzane do krwi, wargi, a gorycz antyseptycznej maści doprowadzała go do
                    mdłości. Krążył po pokoju niespokojnym truchtem uwięzionego zwierzęcia, kurczowo
                    ściskał w spoconej dłoni swój mały nożyk i był najzwyczajniej w świecie
                    wściekły, tak wściekły, że chwilami padał na podłogę i walił w nią z całych sił
                    nogami, jego ciężkie, ortopedyczne buty huczały w dzikim rytmie na parkiecie.
                    Podnosił się jednak, skulony i przyczajony doskakiwał do jabłka i docinał
                    skórkę niezauważalnym dla nikogo ruchem. Tak jednak było wiosną, a teraz jesień
                    za oknem sypała żółtym liściem, czego zresztą nie zauważał, i jabłka zachęcały
                    swoimi właściwościami do wydajnej, idealnej pracy. Ogarnął go jakiś bliżej
                    niedookreślony stan podniecenia, instynktownie wyczuwał, że w tym dniu może się
                    wyjątkowo wykazać, strużynka nie mieściła się już na talerzu, a przecież na
                    jabłku pozostało jeszcze sporo do obierania. Zmrużył oczy i prawie na bezdechu
                    sięgnął po lupę, gdyż w tak wyjątkowym momencie musiał sprawdzić, czy nie
                    popełnił błędu i czy dalej może pracować we właściwym sobie tempie. Zamarł z
                    przerażenia. Szkło powiększające nie kłamało. Na skórce, milimetr dalej,
                    bezlitośnie kpiło z niego maleńkie wklęśniecie, czegoś takiego nie sposób było
                    ominąć...
                    Osłupiały, odłożył nożyk na bok, jak uderzenie młotem potrząsnął nim nagły ból,
                    nie do wytrzymania. Podniósł ręce na wysokość głowy i trzepocząc nimi gwałtownie
                    zaczął wyć, wrzeszczeć, jęczeć, zatoczył się na ścianę, kopnął ją, potem jeszcze
                    i jeszcze raz, aż do utraty tchu.
                    Rzucił się do misek z obranymi jabłkami. Niektóre stały już tak od paru dni,
                    zbrązowiałe, pokryte pleśnią i warstwą spęczniałych muszek....strącił je na
                    parkiet i depcząc zawzięcie wył nadal, i pruł nożem rękawy bluzy i nogawki
                    poplamionych spodni.
                    Opadł na kolana. Pod krzesłem leżało dorodne jabłko. Błyskało do niego jasnym
                    rumieńcem, zapraszało. Już z tej odległości rozpoznał, że było wyjątkowe,
                    doczołgał się do niego poprzez kałużę skisłej, brązowej papki i dusząc łzy na
                    rozjaśnionej już tkliwym uśmiechem twarzy uniósł je drżącą dłonią pod światło.

                    Chłystek jeszcze raz zerknął w swój kalejdoskop zdarzeń i zobaczył w nim
                    powielony w nieskończoność ciąg dni, misy z jabłkami - obranymi i nie - sterty
                    strużyn, starannie wysuszonych, starych, rozsypujących się w pył pod dotknięciem
                    ręki. Zobaczył połamane noże, kolejne pary schodzonych ortopedycznych butów,
                    trzy porcje tabletek i chmary, w słodkawym powietrzu, unoszących się muszek....i
                    odnalazł sens życia tam, gdzie nikt inny by go nie szukał.
                    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:41
                      Chłystek obserwował mimikę twarzy siedzącej naprzeciwko ...
                      17.10.2009 18:44
                      ~Krystek fabuloso
                      Chłystek obserwował mimikę twarzy siedzącej naprzeciwko kobiety. Nie potrafił
                      określić jej wieku, kilka zmarszczek i bruzdek dodawały jej powagi, lecz
                      błyszczące, rozmarzone oczy i tajemnica w jej spojrzeniu zdradzały, że mieszkała
                      w niej wiecznie młoda dusza. Opowiadała z przejęciem, ciągle jeszcze oszołomiona
                      przeżytym.
                      To był niezwykły sen, jeden z tych, co powtarzają się natrętnie każdej nocy i
                      nakazują zastanowić się i szukać. Jasna, świetlista postać ogłosiła całemu
                      światu, że zginie on, zapadnie się w czarnej czeluści wszechświata jeżeli nie
                      znajdzie się chociażby jeden człowiek, który wypowie trzy najwspanialsze słowa.
                      Nikt, ale to nikt zdawał się ich nie znać...może zostały zapomniane? Gwiazdy po
                      kolei gasły na niebie, zapadły ciemności, ziemia, uciekając spod stóp, dygotała
                      w ostatnich konwulsjach, płacz, lament, okrzyki przerażenia. Wszyscy na świecie,
                      chwytając się za ręce, połączyli się w jedno, i w tym momencie beznadziei, tak,
                      jakby zmusiło mnie coś do krzyku, pełna jakiegoś nieziemskiego uniesienia
                      zawołałam; miłość, wiara, nadzieja! I stało się światło! I wszystko było jak
                      zawsze. Chłystku, wiesz kim jestem, zawsze potrafiłam zrozumieć moje niezwykłe
                      sny, ale ten nie dawał mi spokoju. Szukałam odpowiedzi i nikt nie był w stanie
                      mi jej udzielić. Pobiegłam nawet do klasztoru franciszkanów, ale oprócz paru
                      sloganów nie dowiedziałam się nic godnego uwagi. Czy myślisz, że do czegoś mnie
                      wybrano, czy jest to wskazówka, że los wyznaczył mi jakaś specjalną misję do
                      spełnienia?
                      Chłystek zaśmiał się cicho, lecz w jego spojrzeniu nie było kpiny, wręcz
                      przeciwnie, spoglądał na kobietę niemal z tkliwością, niemal tak, jak spoglądał
                      na pastelowy poblask, wirującego w powietrzu, pyłu motylich skrzydełek. Zerknął
                      w swój kalejdoskop.
                      Misja? Cóż za wielkie słowo. Każdy z nas jest istotny i nikt nie jest w stanie
                      powiedzieć kto ważniejsze piętno na życiu odciśnie. Widzę w zdarzeniach tak
                      wiele. Spójrz, oto Sorellina opowiada o kocie-uzdrowicielu, Alutka, niczym
                      Alicja z Krainy Czarów wychodzi spoza zwierciadła z naręczem pełnym poezji,
                      Mirka pochyla się nad główką pierwszoklasisty, Klara wypisuje receptę. Oto
                      Krzyś, niczym worożycha z fusów, odczytuje głos wieczności z okruchów pękniętego
                      kryształu, dowcipy sypią się z rękawa Łowcy, a w Lesie pobrzmiewa srebrzysty
                      śmiech Julenki. Co da ludzkości lewatywa Wściekłego, jakim podarunkiem okaże się
                      czyjeś jedno, jedyne, łaknącemu ofiarowane, dobre słowo? Czy mój śmiech, zgodnie
                      z efektem motyla, wywoła taką lawinę zdarzeń, iż na końcu wstrząśnie posadami
                      świata i być może uratuje miliony istnień? Kto jest ważniejszy; ty, ja, czy może
                      tancerka z podrzędnego lokalu? Otóż powiem tobie....wszyscy jednako. Misja?
                      Wszyscy mamy misję...aby żyć prawdziwie.
                    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:42
                      Mgły jesienne, dymnymi zjawami błądzą po wrzosowiskach i ...
                      24.10.2009 13:18
                      ~Krystek fabuloso
                      Mgły jesienne,
                      dymnymi zjawami
                      błądzą po wrzosowiskach
                      i tumanami bieli
                      w kielichach dolin falują,
                      wśród drzew
                      woalem miękkim się snują,
                      czasami liść
                      chłodem ruszony
                      ziemia przygarnie,
                      by w niej uwięziony
                      wyzwolił zieleń jutra,
                      a gdy gęsi puch
                      rozłopotane powietrze
                      zaprószy,
                      czujesz,
                      wiedzieć musisz,
                      że to pożegnanie.

                      Pięknego weekendusmile...Chłystek na trzytygodniowy urlop się wybierasmile
                    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:43
                      Kroczyć śladem przebrzmiałego dźwięku ...
                      13.11.2009 11:06
                      ~Krystek fabuloso
                      Kroczyć śladem
                      przebrzmiałego dźwięku
                      staromodnego pianina,
                      wspominać,
                      przepleść stare i nowe,
                      stanąć w cieniu
                      dobrego drzewa
                      tam, gdzie jemioła
                      szczęściem posypuje głowę,
                      zgasić łzę,
                      co po policzku
                      ciepłą słodyczą płynie
                      i oddech wstrzymać rozełkany,
                      dziecinny,
                      czysty,
                      tak jak niegdyś,
                      niezapomniany,
                      tęsknotę ukoić,
                      klęcząc niemal
                      u źródła ciągle będącego czasu

                      ....bo Chłystek z urlopu powrócił i ciągle jeszcze otrząsnąć się nie może z
                      cudownych zawirowań w jakie popadła jego dusza

                      Dobrego dnia Wszystkimsmile smile smile
                    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:44
                      Brzęk kamuszków w manierce, a znojna kropla roztapia się w ...
                      17.11.2009 10:12
                      ~Krystek fabuloso
                      Brzęk kamuszków w manierce,
                      a znojna kropla
                      roztapia się
                      w dźwięku ślepego naboju
                      i domniemaniem
                      swojego istnienia
                      wyznacza szlak
                      rozkwitłej łaski...

                      ....o tym rozmyśla sobie ostatnio Chłystek i nawet nie zdążył zauważyć, że
                      kwiaty akacji nie pachną już tak słodko.
                    • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:45
                      Zawsze zbierali kamienie, obojętnie jakie; małe i większe, ...
                      27.11.2009 13:34
                      ~Krystek fabuloso
                      Zawsze zbierali kamienie, obojętnie jakie; małe i większe, gładkie i chropowate,
                      przywozili je z miejscowości i krain, które przemierzali trzymając się za ręce,
                      zawsze razem, zapatrzeni w świat i w siebie. Jeszcze po latach mógł ze
                      szczegółami opowiedzieć kiedy i dlaczego podniósł właśnie ten, a nie inny kamyk
                      i jak w tamtej chwili spoglądała na niego Anna. Czekała spokojnie, aż do momentu
                      gdy, już oczyszczonego z piasku, podsuwał go ku niej na swojej silnej,
                      spracowanej dłoni, mrużyła oczy i kiwając potakująco głową śmiała się do niego
                      bezgłośnie, jak uszczęśliwione podarunkiem dziecko. Bywało, że w takich
                      momentach wstrzymywał oddech i dziwny ból wędrował mu wokół serca; pełen
                      wzruszenia i trwogi, że ta chwila, tak niezwykła, zaraz się skończy. Jej ciepły
                      głos przywracał go rzeczywistości, ujmował delikatnie jej palce i zaciskał je na
                      kamieniu, to ona trzymała ich wspólny los, wszystkie radości życia, bez niej nic
                      nie miało sensu.
                      Wyszperał z pudełka postrzępiony kawałek skałki z chorwackiego wybrzeża. Pod
                      palcami wyczuł, zrośniętą z nią już na zawsze, kremową muszelkę, jeszcze teraz
                      słoną i wydzielającą nikły zapach rozgrzanych słońcem wodorostów. Zobaczył twarz
                      Anny, gdy corocznie, właśnie ten kamień wydobywała, aby położyć go obok
                      prezentów pod choinką. Twierdziła, że jest on dla niej dopełnieniem do
                      wszystkiego pięknego. Rozumiał to dobrze, w Chorwacji spędzili, spóźniony o
                      dziesięć lat, miodowy miesiąc .
                      Jego ręka zadrżała na grudce lawy (a może zwykłego asfaltu) znalezionej gdzieś u
                      podnóży Wezuwiusza. Anna złamała nogę ześlizgując się w uliczną koleinę
                      falującej upałem Pompei. Długo potem utykała, gdyż złamanie okazało się
                      skomplikowane, ale zawsze zaznaczała, iż każdy krok budzi w niej wspomnienie
                      zapachu fig, zamazaną farbę adresów na ścianach ruin, wzburzone morze i to, że
                      byli tam razem.
                      Był też nieregularny pierścień z różowawego piaskowca. Siedząc w bodedze, oparci
                      o siebie plecami, lali przez otwór czerwone wino i wstrząsani rytmem wściekłego
                      flamenco, napawali się czarem ciepłej, śródziemnomorskiej nocy.

                      Zamglonym wzrokiem spojrzał na prostokąt kremowego marmuru. Ten miał tylko na
                      zdjęciu...i tam...
                      Potrząsnął gwałtownie pudełkiem, zapalił świecę i pochylając ją nad kamieniami
                      spoglądał na kapiące, woskowe łzy...
                      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza.... 02.02.10, 02:47
                        Rozpoznał ja natychmiast, nieomylnie, tylko ona była tym ...
                        16.12.2009 09:12
                        ~Krystek fabuloso
                        Rozpoznał ja natychmiast, nieomylnie, tylko ona była tym niepowtarzalnym, jakby
                        we mgle rozsianym, złocistoseledynowym światłem, wyjątkowo łagodnym, pełnym
                        ciepła i czułości tak tkliwej, że znieruchomiał i bezgranicznie szczęśliwy
                        zatracił się w nim zupełnie.
                        Anna podlewała właśnie kwiaty, nad każdym pochylała się jak nad czymś
                        wyjątkowym, jedynym, jej światło falowało pomiędzy liśćmi i płatkami
                        pieszczotliwie i miękko, obejmowało donice, przenikało ziemię, ożywiało wodę w
                        konewce. Seledynowe cienie opalizowały na meblach, znaczyły ślady jej stóp i
                        dłoni, aby po dopiero dłuższym czasie rozpływać się w nicość, z wahaniem, jakby
                        oczekując na następny dotyk jej obecności. Posuwał się za nią mimowolnie,
                        zafascynowany, tak jak niegdyś. I zobaczył ją jak leży na rozgrzanym piasku
                        plaży, w tej swojej białej, zwiewnej sukience i zapatrzona w postrzępione
                        wiatrem fale poprawia mokre włosy...i nuci jedną z tych swoich
                        nieprawdopodobnych, przejmujących melodii. Była śliczna. Była śliczna tak
                        bardzo, że patrząc na nią nie mógł ze wzruszenia wypowiedzieć najprostszego
                        słowa. Spoglądał tylko, rozpamiętywał nieskazitelny owal jej twarzy, zarys brwi
                        i kształt ust, połysk jej skóry. Zawsze wiedziała co myślał i czuł. W takich
                        momentach, nie odwracając nawet ku niemu głowy wyciągała rękę i chwytając jego
                        serdeczny palec potrząsała nim delikatnie, wyprowadzała go z obezwładniającego
                        zachwytu. Odgarniał z jej czoła wilgotne włosy, serce waliło mu w piersi jak
                        oszalałe, a on, wdychając subtelny zapach jej perfum, szeptał bezładne,
                        niekończące się wyznania.
                        Rozstali się na ponad rok pustego życia. Z tego okresu miał tylko wspomnienie
                        szarego rytmu dni i tygodni wypełniającego czas miedzy jednym, a drugim jej
                        telefonem. Poza tym nic nie miało sensu.
                        A potem były już tylko dwa ostatnie, wspólne dni.
                        Nigdy nie wyszła za mąż. Czekała. Tego był pewien.
                        Podlała nareszcie wszystkie kwiaty, wyprostowała się i lekko pochylając głowę
                        zdawała wsłuchiwać się w coś niespodziewanego. Nie wytrzymał i posunął się
                        bliżej, przekroczył granice jej światła i bardziej niż kiedykolwiek uświadomił
                        sobie jej niezwykłe, oszałamiające piękno. Drgnęła gwałtownie, tak, jakby
                        poczuła jego dotyk, oczy wypełniły się nagle nigdy niewypłakanymi łzami. Chciała
                        wyszeptać jego imię, poruszyła tylko wargami, po ostatniej operacji przełyku nie
                        była w stanie wypowiedzieć nawet najkrótszego słowa. Podeszła do lustra,
                        wyciągnęła z włosów podtrzymujący je grzebyk i ze zdziwieniem spoglądała na
                        swoja zoraną czasem twarz.
                        Jej światło zatrzepotało, nabrało mocy.
                        Teraz on czekał i wiedział, że to już niedługo...
                      • krystek.fabuloso Re: To bylo u Gombrowicza....