wscieklyuklad
02.03.13, 23:06
Myślę, że temat wypowiedzi Wałęsy zasługuje na wątek osobny i dobrze wpisuje się w nasze dyskusje pod felietonem "Bunt".
Oczywiście rzecz całą można osądzać z punktu widzenia "ojczyźnianego" speirając się (jak pod artykułem, do którego adres podał Mirek) czy wolno deptać narodowe symbole. Jest ich bowiem tak niewiele, iż uszczerbek każdej kolejnej duszyczki mnoży poczucie niedosytu.
A my Polacy symbole kochamy. Najlepiej idzie nam wprawdzie z czczeniem narodowych klęsk, ale kilka nagród Nobla, jakie przypadło Polakom za naszego życia, rozbudziło apetyty.
Wypowiedź telewizyjną byłego prezydenta można traktować jako rozwinięcie tez zawartych w felietonie Marka Jastrzębia - "Buntownik za młodu" - dziś obrosły w tłuszczyk i już bez karykaturalnie wielkiego długopisu, sam stał się "krykaturalnie pierdzielowatym" człowieczkiem, którego cechuje wyłącznie przekonanie o tym, iż charyzma i międzynarodowe uznanie są czymś przypisanym jednostce do końca życia.
Naturalnie, iż nie chodzi tu o wypowiedź odnośnie związków partnerskich (w wypowiedzi skonkretyzowanych do więzi między homoseksualistami), ale o zdania, w których w/w stanowczym onem oświadczył, iż demokracja to ustrój większości, do której mniejszość winna się przystosować w taki oto sposób, iż kiedy chce zająć stanowisko we własnej sprawie winna mieć możliwość czynienia tego co najwyżej na miejskich peryferiach. Ratusz, jak i zajmujący centrum miast "ryneczek" są bowiem dla normalnej większości.
Historia uczy jednak, że bywały także i czasy, gdy ryneczki zapełniały tłumy bandytów, a na postawionej trybunie głos dawałnie tylko despota, ale i bandzior uczuć jakichkolwiek wyzbyty.
W średniowieczu na ryneczkach np. stawiano szafoty, by gawiedź miała nieco radochy ze skrócenia kogoś o głowę.
Były prezydent zapomniał więc nie tylko czym jest prawdziwa demokracja, ale ma odnośnie tejże stosunek wypaczony - być może nawet i gnuśny.
Demokracja bowiem dopuszcza współistnienie tolerujących się w ramach obowiązującego prawa jednostek o poglądach wzajemnie sprzecznych.
Gdyby było inaczej, to wówczas marsze "rocznicowe" prze Prezydenckim Pałacem odprawiane (szczęśliwie) z coraz mniejszym hukiem, mogłyby się przerodzić w demolkę np. okolicznych domostw a nawet i Pałacu tegoż, gdyż populacja oponentów je zamieszkujących była zdecydowanie mniejsza od liczby harcowników wywijających transparentami i pochodniami.
Wypowiedź bądź co bądź - laureata Pokojowej Nagrody Nobla - podchwycona przez zwolenników chryi i dążących do demolki państwa przywódców, stanowiłaby rodzaj alibi dla przemocy.
Łatwo bowiem wyobrazić sobie bojówkarzy, którzy pukając od drzwi do drzwi, oczekiwaliby jednoznacznej "deklaracji zgody lub opozycji" wobec ich ocen, a tych "nieprawomyślnych" wytargiwałoby za uszy w ciepłych bamboszach, by powieźć na rogatki. Nie inaczej rzecz by się miała z prezydencką rodziną - ta bowiem (choć w zamyśle ogólnopolska) jest już a priori w mniejszości, zatem w linii prostej kwalifikuje się do zdecydowanej eksmisji przez zdeterminowaną "większość" (tu - manifestantów).
Zatem sens wypowiedzi - bez odnoszenia do konkretnej grupy społecznej (religijnej, zawodowej, seksualnej) - jest dramatycznym dowodem wyłącznie bufonady jej autora.
Niestety, zauważonej już przez międzynarodowe media.