sorel.lina
21.04.23, 15:10
To praktyczna lekcja dla fanów polexitu, wyjścia Polski z Unii Europejskiej. W 2016 r. Brytyjczycy zagłosowali za brexitem, bo miało to polepszyć służbę zdrowia, zapewnić robotnikom i klasie średniej większe pieniądze oraz wzmocnić "angielską dumę". Stało się jednak zupełnie inaczej. Polacy mieszkający w Anglii i Szkocji wymieniają rosnące problemy mieszkańców Wysp Brytyjskich i nie pozostawiają suchej nitki na decyzji sprzed siedmiu lat.
Wielka Brytania coraz mocniej odczuwa skutki brexitu. Kolejki na granicach, kłopoty z wyjazdem na wakacje, ścieki zatruwające plaże — to tylko niektóre kłopoty
— Ludziom obiecywano m.in. że dzięki brexitowi więcej funtów zostanie w Wielkiej Brytanii i będą mieli lepszą opiekę zdrowotną. Uwierzyli w to zwłaszcza biedniejsi mieszkańcy Anglii — opowiada Maciej, polski inżynier, który mieszkał w środkowej Anglii
Po brexicie doszło do spadku wartości funta, za to ceny poszły w górę. Na to nałożyła się jeszcze pandemia koronawirusa
— Kłopoty pojawiły się także w Szkocji, której mieszkańcy w większości byli przeciwko brexitowi. Do tej pory czują się oszukani przez Anglików i bardzo silne są tendencje, by Szkocja ogłosiła niepodległość — mówi Dariusz Kwiecień, który prowadzi hostel pod Edynburgiem
Nieznaczna większość głosujących, niespełna 52 proc. uczestników referendum z 2016 r., opowiedziała się za opuszczeniem przez Wielką Brytanię struktur Unii Europejskiej. Do jej praktycznego rozwodu z Unią doszło w 2020 r.
Skutki brexitu są odczuwane do tej pory, czasami bardzo mocno. Pisał o tym niedawno choćby "Die Welt", który wskazał, że Wielka Brytania ma coraz większy problem z nieczystościami. Brytyjski rząd miał dać zielone światło na wyrzucanie ścieków do rzek i morza, które mogły zabić zwierzęta i zanieczyścić popularne wśród Anglików miejscowe plaże.
O innych problemach opowiedzieli nam Polacy związani z Wielką Brytanią.
Niektórzy, mimo brexitu, zostali. Inni, jak np. Maciej, inżynier elektryk pracujący w branży kolejowej, zabrał rodzinę i razem postanowili szukać szczęścia w Szwajcarii. Wśród przyczyn wyjazdu wymienia twarde wskaźniki — inflację, rosnące ceny, spadek wartości funta, a przez to niższą siłę nabywczą jego pensji.
— Po brexicie, choć już miałem skończone studia w Londynie oraz doświadczenie w branży, mimo że dostawałem podwyżki, właściwie zarabiałem tyle samo, co na początku. Siła nabywcza funta zaczęła bowiem spadać. Odczuwają to również zwykli Brytyjczycy, wśród których popularne są wyjazdy w ciepłe miejsce, zwłaszcza do Hiszpanii. Wielu myśli o emeryturze tam, o kupnie domu, ale po brexicie wartość ich oszczędności spadła o jakieś 20 proc. — opowiada Maciej, który w Anglii pracował w branży kolejowej.
"Robotnicy zostali zmanipulowani obietnicami, że będzie lepiej"
Wspomina, że do Anglii przyjechał w 2015 r., krótko przed referendum w sprawie brexitu. Studiował w Londynie. Pamięta, że w stolicy, wśród lepiej wykształconych osób, nastroje były generalnie antybrexitowe. Odbywały się demonstracje przeciwko wychodzeniu z UE. Inaczej było na północ od Londynu, gdzie potem zamieszkał.
— Po wyprowadzce do Derby w centralnej Anglii było widoczne inne podejście. Im osoby biedniejsze, słabiej wykształcone, tym były bardziej przeciwne UE. To trochę jak w Polsce z antyunijnym elektoratem PiS. Za brexitem była, ogólnie rzecz ujmując, klasa robotnicza. Ją łatwo było nakręcić na opowieść, że jeśli wyjdziemy z Unii, to na przykład w Wielkiej Brytanii zostanie więcej pieniędzy i będzie lepsza służba zdrowia. A tak naprawdę, po brexicie, służba zdrowia dostała w Anglii po tyłku, pojawiły się w niej, podobnie jak w innych sektorach, kłopoty kadrowe. Wiem, o czym mówię, bo moja partnerka pracowała w angielskiej służbie zdrowia i miała codzienny kontakt z pacjentami — opowiada Maciej.
Również w jego branży doszło do braków wykwalifikowanej kadry. Dobrze wykształceni menedżerowie, często obcokrajowcy, coraz częściej zaczęli wyjeżdżać. Nowych specjalistów nie przybywa, bo przecież pojawiły się ograniczenia dla imigrantów. Dzisiaj Maciej za te same studia musiałby zapłacić dwa razy tyle. To tylko jeden z powodów, przez który angielskie firmy zmagają się z brakiem specjalistów.
W różnych branżach pojawiły się dodatkowo opóźnienia w dostawach z zagranicy, przywrócono cła, na granicach zrobiły się wielkie kolejki.
— Pytałem potem angielskich znajomych, czy nie widzą, że strzelili sobie w kolano. Jednak część z nich, bardzo patriotycznie nastawiona, odpowiadała, że poczekajmy na pozytywne efekty rozwodu z UE, może z jakieś 10 lat, ale ich zdaniem na pewno się poprawi.
Maciej dodaje, że na Anglię nie możemy patrzeć według polskich schematów myślenia. Stara się zrozumieć ich tok rozumowania. Brytyjczycy mają przecież premiera o hinduskich korzeniach, a w wielu miejscowościach dominują mniejszości, jest sporo Azjatów.
— Te kwestie imigracyjne też odegrały rolę w brexicie. Przykładowo na studiach w Londynie na 16 osób miałem w grupie tylko jednego Brytyjczyka. Są tutaj takie miasta, gdzie istnieją osiedla, które nazwałbym gettami. Sam za sąsiadów miałem Hindusów, nasze dzieci się bawiły, ale jakaś głębsza integracja, wspólne wyjścia, nie wchodziły w grę. Na piłkę chodziłem z Anglikami, Hindusi i szerzej Azjaci tworzyli swoje bańki. W efekcie w takim społeczeństwie łatwo było wykreować podział na swój — obcy i grać wzorcem angielskiej dumy narodowej, którą trzeba przywrócić — przekonuje polski inżynier.
W efekcie, biorąc wszystkie "za" i "przeciw", półtora roku temu wraz z partnerką i synem wyjechali z Derby. Pracę i dom znaleźli w Szwajcarii, w pięknie położonym włoskojęzycznym kantonie. Oboje znaleźli pracę w swoich branżach.
— Jako Polak ze znajomością angielskiego nie miałem żadnych kłopotów. Z kolei Anglik, właśnie przez brexit, musiałby tutaj przejść różne procedury. Jemu byłoby więc trudniej w Szwajcarii — stwierdza.
Wyprowadzki z Anglii, która przestała być atrakcyjna finansowo, absolutnie nie żałują. Chodzi też o pogodę i ludzi.
— W Szwajcarii jakość życia jest dużo wyższa, usługi są na "top" poziomie, a natura i widoki nie do porównania z Anglią. Ludzie są szczerzy, otwarci, bez kadzenia mówią w oczy co myślą. W Anglii było inaczej, czułem dwulicowość ze strony miejscowych — podsumowuje.
W Anglii został z kolei Krzysztof, specjalista pracujący w branży dekarskiej. Na Wyspach Brytyjskich mieszka już 20. rok, pracuje w Londynie. Podkreśla, że polityk Nigel Farage, wielki zwolennik brexitu, trafił zwłaszcza do zwykłych do robotników, do "typowych dumnych Anglików".
— Anglicy nie są specjalnie zapobiegliwi, o kłopotach myślą dopiero, jak się pojawią. Dlatego teraz psioczą. Dopadły ich takie przyziemne sprawy jak kłopoty z wyjazdami. Mój szef, który pomieszkuje sobie w Hiszpanii, już nie może jeździć tam zbyt długo swoim autem na angielskich "blachach". Musiałby je tam zarejestrować. Mnie osobiście brexit jakoś nie dotknął, jedynie w naszej branży przez pewien czas był kłopot z dostawami z krajów UE — stwierdza Krzysztof.
Interesy w Anglii od kilku lat prowadzi kolejny Polak — Szymon. Działa w branży transportowej. Zauważa, że zerwanie z Unią doprowadziło do realnych problemów na granicy.
- Od Anglików możemy się uczyć prostoty w prowadzeniu firmy, łatwej rachunkowości. Jednak te udogodnienia znikają, jeśli ktoś, tak jak ja, prowadzi biznes w Anglii oraz w krajach UE. Kolejki na granicach, mnóstwo papierologii, z którą Anglicy mają kłopoty, to olbrzymie utrudnienia. Unia Europejska na pewno nie jest idealna, ale nikt niczego lepszego do tej pory nie wymyślił. Anglicy pewnie sobie bez niej poradzą, bo są bogaci. Gdyby jednak Polska chciała iść tą drogą, będziemy mieli ze trzy razy gorzej — prognozuje Szymon.
cdn.