diabollo
06.09.10, 07:57
Warczok: Dlaczego się godzimy na religię w szkołach?
Tomasz Warczok*
Do publicznej dyskusji wraca problem szkolnej katechezy. Z jednej strony żąda
się otwarcie usunięcia lekcji religii ze szkoły, z drugiej - część księży i
katolickich intelektualistów ostrożnie przyznaje, że lekcje te nie spełniają
swojej roli.
Słychać zatem tu i ówdzie lamenty nad nieefektywnością katechezy szkolnej.
Przyczyn szuka się w słabym przygotowaniu nauczycieli tego przedmiotu i
nieatrakcyjnej formie. To wszystko prawda. Sam, prowadząc zajęcia na uczelni z
zakresu historii myśli społecznej i omawiając myśl św. Augustyna czy religijne
źródła kapitalizmu, zderzałem się z murem ignorancji w przedmiocie wiedzy
teologicznej na poziomie dziecka z pierwszych klas szkoły podstawowej. Nie to
jest jednak najistotniejsze. Koncentrując się na tak rozumianych treściach
katechezy, wpisujemy się w rytualne narzekania dawnego „kościoła otwartego”
nad pustką religijnego rytuału i koniecznością wypełnienia go przez głębszą
refleksję. Pomińmy fakt, iż owa troska katolików bardziej „otwartych” wyraża
jedynie chęć budowania społecznego dystansu między religijną „refleksyjną”
elitą a masą zanurzoną w „pusty” rytuał. Ważne jest – czego sami „katolicy
otwarci” nie chcą zauważać – że rytuał nie musi być zrozumiały, aby spełniał
swoją ideologiczną rolę. Rytuał bowiem wykorzystywany bywa jako narzędzie
dominacji, może być aksamitnym środkiem służącym mało aksamitnej władzy, co
widać wyraźnie w polskiej szkole.
Na kolana!
Rytuał katechezy szkolnej uczy szczególnego pojmowania miejsca Kościoła w
życiu codziennym i jego relacji z państwem nie tyle przez swą treść, ile
raczej przez formę. Ideologiczny przekaz nie musi być wyrażany wprost, ale
„komunikowany” bywa poprzez odpowiednią manipulację przestrzenią i czasem.
Czego zatem dowiaduje się uczeń już od pierwszych dni swoje edukacji? Że w
instytucji państwowej, będącym dla dziecka Państwem samym (bo nie ma
bezpośredniego kontaktu z innymi jego instytucjami) Kościół i religia są
„naturalnym” elementem, wpisanym w niekwestionowany porządek rzeczy.
Nieusuwalne i trwale zakorzenione dwie godziny lekcyjne w szkole -
kontrolowanej przez państwo przestrzeni publicznej – zajmuje katecheza, a więc
sama instytucja Kościoła. W ten sposób - dzień po dniu - niewyrażony
komunikat mówi, że Państwo i Kościół to instytucje zrośnięte do tego stopnia,
że nie sposób wyobrazić sobie nawet ich rozdziału. Do tego dochodzą
pomniejsze, lecz istotne elementy, takie jak kolonizacja szkoły przez Kościół
za sprawą swych symboli (krzyże w każdej klasie). Znowu dziecko widzi, że nie
tylko porządek czasu, ale i przestrzeni publicznej jest w dużej mierze
porządkiem religii i Kościoła. Porządek ten wzmacniany jest przez obecność
samego księdza, odgrywającego w tym przedstawieniu rolę nauczyciela, a więc
osoby, za którą stoi i która wyraża autorytet Państwa.
Siła katechezy szkolnej, jako części aparatu ideologicznego Kościoła, opiera
się dość prostym, ale nie zawsze zauważanym mechanizmie – świata uczymy się
nie tylko przez umysł, ale i przez ciało. Idee można przemyśleć,
zakwestionować i odrzucić, jednak kiedy ideologia jest ukryta w odpowiedniej
aranżacji czasu i przestrzeni, w których porusza się jednostka, to o refleksję
niezwykle trudno. Kościół od swych początków skutecznie stosował ten
mechanizm. Klęczące i zginające się przed ołtarzem ciało wiernego szybko uczy
się, bez żadnych słów, gdzie umiejscowiona jest władza. A konieczność modlitwy
i uczestnictwa w mszy (a w więc fizycznego przemieszczenia ciała) przypomina,
że w rytmie czasu codziennego Kościół jest elementem równie naturalnym, jak
zmienność dnia i nocy. Podobnie jest z umiejscowieniem katechezy z szkole.
Kościelna podświadomość
Tak rozumiana społeczna moc katechezy szkolnej pozwala wyjaśnić, przynajmniej
po części, dlaczego mimo pojawiających się na początku lat dziewięćdziesiątych
zapowiedzi, wraz z modernizacją nie nadeszła fala sekularyzacji. Szkolna
katecheza, mimo nędzy przekazywanych tam treści, utwierdziła przekonanie, że
Kościół i religia pozostają „naturalną” częścią ich życia. Przekonanie, które
na początku polskiej transformacji wcale oczywiste nie było (wystarczy
przypomnieć masowe wówczas protesty przeciw ustawie antyaborcyjnej).
Wątpliwości jednak i wszelkie deliberacje zostały niedeliberatywnie rozwiane,
przez samo funkcjonowanie szkolnej - i nie tylko szkolnej - maszyny. Sam
moment ustanowienia nowego porządku, jak sprytny zabieg wprowadzenia katechezy
szkolnej tylnymi drzwiami, zostały stopniowo bezgłośnie wyrugowane z pamięci
zbiorowej. Żyjąc w skonstruowanym przed dwudziestu laty ładzie, nie
pamiętająmy o problematycznym fakcie jego konstruowania. Dla dużej części
społeczeństwa - a z pewnością dla tych, którzy urodzili się już po roku 1989 -
ład ten wypływać musi z samego porządku natury.
I niewiele zmienia tu fakt, iż lekcje religii traktowane są przez wielu
młodych ludzi jako zajęcia nudne i pozbawione sensu. Z pewnością lekcje te
faktycznie nie angażują zbytnio uczniów, a więc nie wiążą emocjonalnie z
wyrażanymi tam symbolami, dogmatami i ideami. Poza tym mają oni do dyspozycji
inne rytuały (szczególnie w sferze popkultury), które wiążą realnie z
konkurencyjnymi systemami wartości. Skutkuje to odległym od nauczania Kościoła
życiem prywatnym. Jednak za sprawą wspomnianej branej za oczywistość aranżacji
czasowo-przestrzennej, w kluczowych momentach życia i w funkcjonowaniu sfery
publicznej bezrefleksyjnie akceptuje się dominację tej instytucji. Dobrze
widać to w sytuacji „oczywistego” uznania, iż potrzebujemy ślubu kościelnego,
nawet kiedy prywatnie jesteśmy wysoce krytyczni wobec działalności Kościoła w
Polsce. Można nazywać to konformizmem, jednak źródeł szukać należy w mrokach
nieświadomości, w niezauważalnej cielesnej tresurze - tak skutecznie
realizowanej w szkolnej obecności katechezy.
Rzecz jest bliska temu, o czym pisał Slavoj Žižek we Wzniosłym obiekcie
ideologii, a co wyraża się w formule: „Wiem o tym bardzo dobrze, ale mimo
to…”. Jak pokazują przeprowadzone dwa lata temu ogólnopolskie badania, Polacy
są niechętni katechezie szkolnej. 51% respondentów oczekiwało powrotu lekcji
religii do sal kościelnych, a za ich pozostawieniem w szkole opowiadało się
35% badanych (ARC Rynek i Opinia dla dziennika „Polska” z dnia 21 września 2008)
A zatem większość z nas „wie, że” religia w szkole to nie jest dobry pomysł,
„ale mimo to”, praktykę tę realizuje. Czym innym jest bowiem „świadomość” i
głęboka, często krytyczna refleksja, a czym innym praktyka oparta na zespole
niekwestionowanych, dosłownie wdrukowanych w ciało, nigdy nie wypowiedzianych
założeń.
CDN...