diabollo
25.07.14, 15:32
Andrzej W. Nowak
Wojny kulturowe w Polsce to coś jak „Igrzyska śmierci”, które mają nas szczuć na wszystkich, ale nie realną władzę.
Toczące się w Polsce wojny kulturowe – spór o Golgotę Picnic, sprawa Chazana czy „wojna z ideologią gender” – na pierwszy plan wypchnęły wyjątkowy rodzaj fundamentalizmu. Chodzi o kawiorową prawicę i jej pozornie tylko nieoczekiwanego sojusznika – neoliberalny kapitalizm. Najlepszym przykładem tego jest dwóch panów G. – prezydent Poznania Ryszard Grobelny i metropolita poznański arcybiskup Gądecki, którzy unisono wpływali na dyrektora festiwalu Malta, aby ten odwołał wspomniany spektakl teatralny. Jaki interes wspólny ma ta kawiorowa prawica i kapitał? To akurat bardzo proste: obie siły chcą zdezorganizowania i następnego skolonizowania państwa i niezależnej sfery publicznej. Czyli tego, co tworzy przestrzeń działań obywatelskich. Korumpowanie państwa odbywa się poprzez doskonale znany mechanizm przejmowania jego instytucji i wprowadzania swoich funkcjonariuszy – od ministra z Opus Dei po lobbystów biznesowych konfederacji pracodawców prywatnych. Nie to mnie jednak będzie w tekście zajmować. Chciałbym przyjrzeć się drugiemu aspektowi działania tego nieoczekiwanego sojuszu – przejmowaniu i neutralizowaniu niezależnej sfery publicznej. Bo słabość sfery publicznej daje siłę tak instytucjonalnemu Kościołowi, jak i kapitałowi.
Nie oznacza to, że krytyka władzy, która reprodukowana jest w realnej instytucji Kościoła katolickiego w Polsce, jest jednoznaczna z krytyką religii. Co więcej, to właśnie przemyślenie na nowo uniwersalnego ładunku chrześcijaństwa może pomóc w krytyce realnie istniejących struktur Kościoła, nie na religii, ale nagiej władzy opartych. Władza religię po prostu wykorzystuje, skrywając się za fasadą religijnego uniwersalizmu i prawa naturalnego. Kapitał także lubi się skrywać, w Polsce ostatnio najskuteczniej robi to pod maską wolności i demokracji.
Widać to świetnie w pozornym konflikcie kapitału i neotradycjonalnego fundamentalizmu, będącym w istocie sojuszem. Krytycy owego sojuszu są wobec niego w zasadzie bezsilni. Gdy atakujesz władzę skrytą za strukturą Kościoła, zostajesz nazwany wrogiem religii i moralności. Gdy zaatakujesz władzę kapitału, zostaniesz nazwany antyliberalnym wrogiem wolności i demokracji. Tak chciano też przedstawiać wydarzenia wokół Golgoty Picnic. Nie dajmy się oszukać, jeżeli wielki kapitał może sprzedawać buntownikom przeciw ACTA maski Guya Fawkesa (na licencji Warner Bros), to może i sprzedawać publikacje wydawnictwa „Frondy”.
Kto ma helikopter na dachu swojego domu, tego nie obchodzi zakaz aborcji. Kto spędza co drugi dzień w Londynie, tego nie martwi prewencyjna cenzura obyczajowa.
Sojusz kapitału i neotradycjonalych struktur władzy oparty jest na pewnej umowie: należy organizować „głodowe igrzyska”. Termin ten zapożyczyłem z książki Hunger games Suzanne Collins i ekranizacji w reżyserii Gary'ego Rossa. Co ciekawe, polski dystrybutor filmu postanowił zmienić tytuł oryginalny na Igrzyska śmierci. Kojarzący się z biedą „głód” zastąpiono abstrakcyjną „śmiercią”. Może dlatego, że z głodem można walczyć poprzez reformy społeczne. Istnieje jednak ryzyko, że w takim wypadku ktoś pomyśli, że można coś zmienić, walcząc z kapitałem. Co innego, gdy w tytule pojawia się „śmierć”. Wtedy nic nie można, nie trzeba zmieniać, przecież śmierć to konieczność, los – każdy kiedyś umrze. A na przeznaczenie jedynym lekiem jest eschatologiczne opium religii. Sposób w jaki, być może nieświadomie, zneutralizowano emancypacyjny wymiar tytułu hollywoodzkiej superprodukcji, dobrze pokazuje, jak działa wspomniana zmowa.
Wróćmy jednak do Polski i tego, co ma ona wspólnego ze wspomnianym filmem i książką. Tam i tutaj rządzący tworzą i utrzymują podziały między tymi, którzy są rządzeni. W świecie Igrzysk śmierci lud rozparcelowano między jednoklasowe Dystrykty, w Polsce podzieleni jesteśmy na zwalczające się kulturowe plemiona. Tam potencjalny opór wobec władzy uprzedzano, organizując coroczne igrzyska, w których na śmierć walczyli ze sobą reprezentanci i reprezentantki poszczególnych Dystryktów. Nie mogąc podjąć walki z systemem, bo zbyt byli oddaleni od centrali, jak i sami od siebie – walczyli w spektaklu, specjalnie po to powołanym, by dać ujście niemogącej wyrazić się inaczej frustracji i agresji.
Tu w Polsce igrzyska śmierci to cyklicznie wybuchające wojny kulturowe.
Opowieść o wojnie kulturowej została narzucona przez prawicę. Głównym winowajcą w tej wersji historii jest lewica kulturowa, która – zajęta swoimi tożsamościowymi problemami – nie podejmuje ważkich tematów ekonomicznych. To powoduje, że traci ona kontakt z „ludem”. Takie postawienie problemu tyleż wyjaśnia, co zaciemnia. Lewica kulturowa ledwie w Polsce istnieje. Można się zżymać i utyskiwać, że Krytyka Polityczna woli Lacana od pracy organicznej, a Zieloni nie jeżdżą z wykładami po wsiach i małych miasteczkach, ale będzie to krzywdzące i mylne. Czy na pewno garstka młodych ludzi na tyle zawojowała umysły „ludu”, że odciągnęła go od walki o swoje prawa? Nie sądzę. Co nie znaczy, że nie wolałbym, aby część liberałów i lewicowców staranniej dobierała obiekty swych fascynacji.
CDN...