gaika
08.06.19, 11:37
W poszukiwaniu jednoczącego wroga władza czerpie z dobrze rozpoznanych pokładów mizoginii, rasizmu, homofobii. Tego, co w społeczeństwie istnieje od lat i wystarczy jedynie wyciągnąć na powierzchnię i nieco podkarmić. Jak zombi. Tym razem padło na LGBT: geje będą "seksualizować dzieci", bo chcieliby mieć prawo do zawierania małżeństw i dziedziczenia po sobie - mówi Jacek Dehnel.
*Jacek Dehnel ur. w 1980 r., pisarz, autor m.in. tomików wierszy: „Rubryki strat i zysków”, „Języki obce”, powieści „Lala”, „Balzakiana”, „Saturn”, „Czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya”, „Matka Makryna”, „Krivoklat”, współautor (jako Maryla Szymiczkowa) kryminałów „Tajemnica domu Helclów”, „Rozdarta zasłona”, „Seans w Domu Egipskim” i zbioru felietonów „Dysharmonia, czyli pięćdziesiąt apokryfów muzycznych”. Laureat Paszportu „Polityki”, wielokrotnie nominowany do Nike. Nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazuje się właśnie jego nowa powieść „Ale z naszymi umarłymi”.
Michał Nogaś: Marzenie wielu wreszcie się spełnia! W „Ale z naszymi umarłymi” Polacy przejmują władzę nad całym światem. A w zasadzie nasi przodkowie. Zombi wstają z grobów i rozpoczynają inwazję.
Jacek Dehnel: Tytuł pochodzi oczywiście z Marii Janion, a kolejne motto to cytat z Rymkiewicza, który w „Juliusz Słowacki pyta o godzinę” pisał: „Słowacki uważał, że ludzkość, cała ludzkość, żeby się przeanielić, musi się wprzód spolszczyć. (…) Przewidywał – więcej, był pewien – że cała ziemia będzie kiedyś polska, będzie Polską. (…) Myślę jednak często o tej chwili, którą przepowiadał, którą umieszczał w niezbyt dalekiej przyszłości: o tej chwili, kiedy Goethego będzie się tłumaczyć dla Niemców na polski, kiedy Byrona będzie się tłumaczyć dla Anglików na polski”.
Dalej, już w powieści, pojawia się cytat z Doroty Masłowskiej: „W dawnych czasach, gdy świat rządził się jeszcze prawem boskim, wszyscy ludzie na świecie byli Polakami. Każdy był Polakiem, Niemiec był Polakiem, Szwed był Polakiem, Hiszpan był Polakiem, Polakiem był każdy, po prostu każdy każdy każdy”.
I bardzo proszę, w „Ale z naszymi umarłymi” w końcu każdy zostaje Polakiem, a kraj nasz rozciąga się od wszystkich mórz po wszystkie morza. Ale za jaką cenę! Skoro jesteśmy przy cytatach, to Truman Capote przypisał Teresie z Ávili taki aforyzm: „Więcej łez wylano z powodu modlitw wysłuchanych niż niewysłuchanych”.
Dlaczego mielibyśmy płakać nad tym, że marzenie Rymkiewicza się spełniło?
– Zrobiłem symulację, co by się stało, gdyby naprawdę udało się zrealizować różne nasze mity narodowe. Że jesteśmy ludem wybranym, który ma do odegrania rolę szczególną, przedmurzem, depozytariuszami wartości najwyższych, których innym narodom poskąpiono. Że to my zbawimy tę zepsutą Europę, wnosząc do niej swojskość etyczną, wzniosłą, wspaniałą i leczącą. Że my, naród rycerzy, zawsze krzywdzeni, musimy się wreszcie odegrać.
Zasadniczy szkielet tej książki wymyślił ponad osiem lat temu mój mąż, Piotr. Wpadł na pomysł filmu o polskich zombi, dzięki którym możemy się wreszcie „odgryźć całemu światu”.
Stąd taka popowa wręcz konwencja?
– No właśnie o konwencję pokłóciliśmy się z Piotrem. On to pisał jako krótką, żartobliwą recenzję nieistniejącego filmu. Ja zaś, obserwując, co się dzieje dookoła, zacząłem go przekonywać, żebyśmy wspólnie napisali powieść. Piotr uważał, że ja nie umiem pisać prozy gatunkowej, że tekst musi być poważniejszy, mroczniejszy. Ale sama istota jego pomysłu – że zombi ugryzieniem nie tylko zmieniają ofiarę w zombi, ale również w Polaka – jest przecież niepoważna.
Napisałem więc książkę sam, wychodząc z założenia, że proza gatunkowa ma duży potencjał adaptacyjny, a zombi są tylko metaforą. Owszem, „Ale z naszymi umarłymi” to z początku powieść zabawna, ale okazuje się być pułapką zastawioną na czytelnika: im dalej w las, tym więcej mroku. Jedna z pierwszych czytelniczek powiedziała mi, że pod koniec lektury bała się iść przez ciemny korytarz do łazienki.
Zacząłem pisać tę książkę w 2012 roku i z rosnącym niepokojem obserwowałem zmiany w Polsce i w innych krajach. Rzeczy, które jeszcze nie tak dawno zdawały się nie do pomyślenia, nie do wypowiedzenia publicznie, nagle takimi się stawały. „Ale z naszymi umarłymi” to książka o normalizacji koszmaru.
Mało optymistyczny początek rozmowy.
– Ta książka nie jest produktem optymizmu. Raczej sposobem na poradzenie sobie z coraz bardziej pesymistycznymi myślami na temat momentu i miejsca, w którym znaleźliśmy się jako społeczeństwo – czy też, jak powiedzieliby inni, jako naród. O obsesjach, którymi się karmimy.
Czyli?
– Przede wszystkim o stale rosnącej obsesji ksenofobicznej. Musimy zewrzeć szeregi i być jeszcze prawdziwszymi Polakami. Ci najbardziej prawdziwi z prawdziwych powinni bardzo szybko pozbyć się tych prawdziwych niewystarczająco. Historia rewolucji, nazizmu czy bolszewizmu jasno pokazuje ten obłęd rafinacji: najpierw trzeba się pozbyć 10 proc. społeczeństwa, ale oto wśród pozostałych 90 proc. wciąż znajdują się ci nie do końca czyści, i tak to idzie dalej, aż do tej słynnej ryciny, na której Robespierre, zgilotynowawszy wszystkich, ścina głowę samemu sobie.
W Polsce świetnie dziś widać ten pęd ku oczyszczaniu. Powinniśmy się uwolnić od różnych mniejszości: etnicznych, religijnych, a przede wszystkim od społeczności LGBT, bo ta zastąpiła imigrantów i muzułmanów. W kampanii przed wyborami europejskimi lesbijki i gejów przedstawiano jako największe zagrożenie. To rzecz jasna cyniczna gra, lecz narracja osadza się w społeczeństwie jak metale ciężkie.
Niektóre narracje nie chwytają: nie udało się z aborcją, bo okazało się, że kobiety są zbyt silną grupą. Nie do końca wyszło z antysemityzmem, bo rządowi zależy na jedynym, chwiejnym sojuszu, który mu pozostał: z USA, a Trump dobrze żyje z prawicowymi władzami Izraela. Co zresztą dobrze pokazuje, dlaczego nie jest możliwa Międzynarodówka Nacjonalistów.