diabollo
27.11.20, 08:30
W Indiach powstają "strefy wolne od miłosnego dżihadu"
Robert Stefanicki
Pięć indyjskich stanów postanowiło utrudnić zmianę wyznania w następstwie zawarcia małżeństwa. To pokłosie lansowanej przez partię rządzącą teorii spiskowej.
Nie jest zaskoczeniem, że szlak przeciera najludniejszy stan Uttar Pradesz, rządzony przez islamofobicznego kapłana hinduistycznego Yogiego Adityanatha.
W środę przyjęto tam prawo przewidujące do dziesięciu lat więzienia za „nielegalne konwersje”, w szczególności dla osób, które „wykorzystują małżeństwo do zmiany czyjejś religii”. Każdy, kto zamierza poślubić osobę innej wiary, będzie musiał wnioskować o zezwolenie w urzędzie dwa miesiące wcześniej. Małżeństwa, gdy kobieta zmienia religię tylko po to, by móc je zawrzeć, zostaną z mocy prawa anulowane.
Cztery inne rządzone przez Indyjską Partię Ludową (BJP) stany – Assam, Madhja Pradesz, Harjana i Karnataka – też zamierzają zapobiegać, jak ujął to harjański minister spraw wewnętrznych, „spiskom” polegającym na „łapaniu na lep miłości w celu zmiany religii”.
Premier Madhja Pradesz zapowiedział, że „za wszelką cenę będzie powstrzymywać dżihad pod płaszczykiem miłości”, a premier Karnataki oznajmił, że rząd traktuje poważnie „kuszenie młodych dziewcząt przy użyciu pieniędzy lub miłości”.
Sygnał dał parę dni wcześniej sekretarz generalny BJP (partii od 2014 r. rządzącej na szczeblu federalnym). Arun Singh poinformował media, że miłosny dżihad to bardzo poważny problem i stany powinny powziąć kroki prawne, by mu zapobiec.
– Wiele matek i sióstr bardzo z tego powodu ucierpiało – powiedział Singh.
Teoria spiskowa o miłosnym dżihadzie
Wydawać by się mogło, że w sytuacji pandemii, która zabiła już 135 tys. mieszkańców Indii i bardzo poważnie szkodzi gospodarce (24-proc. spadek PKB w ostatnim kwartale), rząd mógłby mieć inne priorytety, ale wiadomo, że nic tak dobrze nie jednoczy bazy i nie odwraca uwagi od zaniedbań rządzących jak precyzyjnie wskazany przez władzę wróg. Nawet jeśli jest to wróg nieistniejący.
Teoria spiskowa o miłosnym dżihadzie głosi, że wyszkoleni przez islamskich duchownych młodzi przystojni muzułmanie uwodzą hinduskie kobiety, by wykorzystać je do rodzenia rzesz małych muzułmaniątek, które jak dorosną, odbiorą przestrzeń życiową hinduistom. W jednej z wersji uwodziciele udają wyznawców hinduizmu. W innej – lekko wyblakłej od upadku Państwa Islamskiego (ISIS) – kobiety i ich dzieci miałyby być wykorzystywane przy zamachach terrorystycznych na zlecenie dżihadystów.
Jest w tym tyle samo prawdy, ile w kanonicznych opowieściach o zabijaniu chrześcijańskich dzieci na macę przez Żydów albo w historyjce o pizzerii, w której Hillary Clinton miała wykorzystywać małych Amerykanów. Z pewnością są w Indiach ludzie wierzący w istnienie miłosnego dżihadu, lecz zasadniczo ta opowieść jest tylko pretekstem do antagonizowania mniejszości muzułmańskiej, na czym BJP zbija kapitał polityczny.
To wbrew konstytucji
Legalność wprowadzanych praw jest dyskusyjna w świetle konstytucji Indii, która daje obywatelom pełną dowolność zawierania małżeństw (heteroseksualnych). Rząd centralny nigdy też nie zgodził się na zdelegalizowanie konwersji, choć takie próby trwały od niepodległości. Natomiast pięć stanów już wcześniej wprowadziło prawa zabraniające nakłaniania do zmiany wiary, które pozostawiają dużą swobodę interpretacji.
W Indiach związki par wyznających odmienną religię są marginesem. Nie ma na ten temat oficjalnych danych, ale szacuje się, że to zaledwie 2 proc. ogółu.
Ludzie zwykle szukają partnera w ramach swojej kasty, o podobnym statusie majątkowym, wykształceniu i odcieniu skóry.
Ci, którzy zdecydują się na mezalians religijny – zwłaszcza hinduistyczno-muzułmański, najhaniebniejszy z możliwych – muszą być naprawdę mocno zakochani, żeby stawić czoło wrogości otoczenia: własnych rodzin, instytucji oraz ultraprawicowych bojówek, które próbują „ratować” hinduistki z sideł miłosnego dżihadu.
CDN...