diabollo
26.01.21, 07:37
Marek Beylin
Każdy, kto wyznaje jakąś ideową wiarę, musi się zastanawiać nad jej możliwymi mrocznymi skutkami
Pogłoski, że myśl Leszka Kołakowskiego umarła wraz z nim, okazały się nieprawdziwe. To bowiem, co Kołakowski oferuje nam dziś, w burzliwych czasach, jako postawę w życiu i wobec życia, pozostaje ważne. Jego „stosowana filozofia niepewności” – takie określenie mi się narzuca – nie przygniata nas pewnikami ani Prawdą Autorytetu. Zamiast proklamować, jak jest, daje tropy, jak starać się rozeznać w nieprzejrzystym świecie i żyć godziwie. Abdykacja? Nie, raczej skumulowana mądrość czasów, w których przyszło Kołakowskiemu żyć.
Przekonuje o tym książka Zbigniewa Mentzla „Kołakowski. Czytanie świata”, wyśmienity przewodnik po jego myśleniu z opowieścią anegdotyczno-obyczajową w tle. Wyłania się z tej biografii bohater wielce błyskotliwy i bezkompromisowy w wyszukiwaniu sprzeczności w etyce, metafizyce czy postrzeganiu świata. Owa reguła „tak, ale...”, jak nazywa ją Mentzel, działa również w życiu; Kołakowski nie wyrzeka się osób, w których poglądach czy postawach widzi konformizmy, światopoglądowe zaślepienia bądź megalomanię kierującą wyborami etycznymi. Stać twardo przy wartościach własnych i miękko traktować ludzi wraz z ich słabościami i ograniczeniami – to jego „etyka stosowana”. Godna polecenia także w naszych czasach.
***
Widzę w tym efekt przepracowania stalinizmu i własnego weń zaangażowania. Pamięć zła, jakie tworzą fanatyczna pewność posiadania prawdy i bezwzględność w ocenie ludzi, odciskała się na całym późniejszym myśleniu i postępowaniu Kołakowskiego. Toteż za przejaw wybrakowanej wiedzy i wyobraźni uważam głosy, że Kołakowski nie dość rozliczył się ze swoją komunistyczną przeszłością. Przeciwnie, pamięć tej przeszłości była w jego życiu nieusuwalną przestrogą. Stąd np. alergicznie reagował na wydarzenia, w których rozpoznawał choćby ślady tamtych własnych zaangażowań. Jak rewolty studenckie na Zachodzie w 1968 r.; atakowanie wiedzy uniwersyteckiej i akademickich autorytetów kojarzyło mu się z własnymi i przyjaciół poczynaniami, gdy byli młodymi stalinowskimi hunwejbinami.
Rozliczając się z własną przeszłością, Kołakowski wskazywał, jak w wojennym i powojennym świecie upadłych wartości i norm pociągające było samooślepienie „za pomocą organizacji wiedzy”, wyznaczającej proste i jedyne ścieżki myślenia i działania. I jak silnie oddziaływał „mit Lepszego Świata”.
W tym duchu, lecz dobitniej diagnozował to Miłosz: „ludziom, którzy nie pamiętają powojennego dziesięciolecia, niełatwo uzmysłowić sobie triumafalną siłę marksistowskiej wiary, do której w owym czasie lgnęły najlepsze umysły z obu części podzielonej Europy. Ten okres tak szybko odchodzi w zapomnienie, że wciąż słyszy się pytanie, dlaczego tylu intelektualistów padło wtedy ofiarą własnej ślepoty; tymczasem rozsądniej byłoby zapytać, dlaczego niektórzy oparli się pokusie”.
Kołakowski nigdy nie pozwolił sobie na taką dobitność. Zbyt ciążyło mu poczucie jego własnej, jednostkowej odpowiedzialności, by przesłaniać ją wielkimi mechanizmami historii. Z tego powodu nie wypadałoby mu też powiedzieć, że skłonność do takiego samooślepiania się jest stałą historii i niemal każdy jest na nią podatny, choć w różnym stopniu. Również we współczesnej Polsce.
Czytam w książce Mentzla, co pisał Kołakowski w 1956 r.: „nie brak wiedzy hodował nasze złudzenia. Hodował je system umysłowej i moralnej organizacji tej wiedzy, w którym każdy fakt niewygodny znajdował łatwe wytłumaczenie w zespole mitów ideologicznych”. I dostrzegam, że to samo da się powiedzieć np. o elitach uniwersyteckich zaangażowanych we wspieranie PiS-u. Przecież obok niedouków i ludzi ograniczonych umysłowo są też tam osoby wykształcone i kompetentne w swoich zawodach. Ciekaw jestem, czy zdadzą kiedyś sprawę z własnych samooślepień? Po prawdzie, wątpię.
Wszak właśnie poczucie odpowiedzialności za przeszłość nakazało Kołakowskiemu zadać sobie srogą pokutę i napisać „Główne nurty marksizmu”, tysiąc kilkaset stron o Marksie oraz różnych nurtach pomarksowskiego piśmiennictwa i doktryn. A to znaczy również: przeczytać wiele tysięcy stron dość miernej publicystyki. Pamiętam, jak Bronisław Baczko, jego przyjaciel, też za młodu stalinista, a potem buntownik, wzdychał: „żeby Leszek z takim umysłem poświęcał tyle czasu na studiowanie jakiegoś Kautsky’ego i mu podobnych. Co za marnotrawstwo!”.
Ale ta gigantyczna praca, która przekonuje m.in., że tak totalitarny komunizm, jak demokratyczny socjalizm, są uprawnionymi interpretacjami dorobku Marksa, każe też każdemu, kto wyznaje jakąś ideową wiarę, zastanawiać się nad jej możliwymi mrocznymi konsekwencjami.
CDN...