Dodaj do ulubionych

Kto się boi Virginii Woolf?

22.02.21, 14:13

wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,26808771,uwagi-o-podatku-ktory-milosciwie-panujacy-nam-rzad-chce.html
Obserwuj wątek
    • diabollo Re: Kto się boi Virginii Woolf? 23.02.21, 07:17
      Wojciech Orliński

      Uwagi o podatku, który miłościwie panujący nam rząd chce nałożyć na media, czyli kto się boi Virginii Woolf

      W Trzeciej Rzeszy praca w dziale kultury wiązała się z największym ryzykiem. Kto pisał o polityce, ten kierował się "przekazem dnia"

      W dyskusji o specjalnym podatku, który miłościwie panujący nam rząd chce nałożyć na media, pojawiły się głosy, które podsumowałbym jako „nie będę bronić mediów, bo nie spełniają moich ideałów”. Chciałbym się do nich zbiorczo odnieść.

      Gdyby życie było takie proste, że dyktatorzy są zawsze paskudni, a obrońcy wolności są bezinteresowni, uduchowieni, piękni, młodzi i przystojni – nie trzeba byłoby bronić wolności.

      Odbierając ludziom wolność, dyktator na początku często mówi: „Nie ufaj obrońcom wolności, im chodzi o pieniądze”. Jeśli ci obrońcy są zawodowymi politykami albo dziennikarzami – dyktator mówi prawdę.

      To, co robimy zawodowo, robimy dla pieniędzy (z definicji). To argument prawdziwy, ale jednak nielogiczny: wymaga dodatkowego absurdalnego założenia, że wolność jest tylko dla amatorów.

      Niestety, kiedy ludzie sobie to uświadomią, nic już nie mogą z tym zrobić. Wolność łatwiej stracić, niż odzyskać.

      Przykład idzie zza Odry
      Najlepiej opisanym przykładem takiej sytuacji jest Republika Weimarska. Jej demokratyczne elity były nieudolne i skorumpowane. Dotyczy to także mediów.

      Pozornie w 1932 roku prasa niemiecka była pluralistyczna. W kraju wychodziło co najmniej 4700 gazet codziennych.


      Jedna czwarta należała do syndykatu Generalanzeiger i była programowo apolityczna – skupiała się na faktach, unikała opinii. Najbardziej znanym przykładem był ukazujący się do 1943 roku „Frankfurter General-Anzeiger”.

      Ponadto 38 procent gazet w obiegu miało wymowę prawicową, 28 procent lewicową lub liberalną, a 10 procent katolicką. Nazistowski organ „Völkischer Beobachter” jest zaliczany przez historyków do prasy prawicowej, ale do 1933 roku miał niewielki nakład.

      Nie czytali go nawet działacze NSDAP. Hitler do swoich wyznawców przemawiał głównie przez radio i na wiecach (a więc – bezinteresownie, za darmo!).

      W „Beobachterze” niewiele było do czytania. Dominowały krzykliwe nagłówki przypominające „paski informacyjne” niektórych telewizji, typu „KOCHANEK BURDELMAMY MIANOWANY PROFESOREM UNIWERSYTETU!” (4 czerwca 1926).

      Wynikało z nich, że światem rządzi spisek degeneratów, a naziści to jedyni uczciwi ludzie (niepokorni, zaszczuci, wyklęci i niezłomni). Ton tych nagłówków nie zmienił się po przejęciu władzy, „Beobachter” dalej wyglądał jak pismo opozycyjne.

      Wtedy jednak nakłady miał już gigantyczne. Warto było go czytać, to chroniło przed różnymi kłopotami – pewien nauczyciel trafił do obozu, bo postawił słabą ocenę za wypracowanie będące plagiatem artykułu z „Beobachtera”.

      "Sprzedaj albo cię zniszczymy"
      Pluralizm mediów Republiki Weimarskiej był o tyle pozorny, że większość gazet należała do kilku magnatów – wykorzystujących media do wpływania na polityków.

      Dojście Hitlera do władzy było skutkiem intrygi jednego z nich, Alfreda Hugenberga. Kanclerz von Papen już w maju 1932 roku rozpędził Trybunał Konstytucyjny, obejmując de facto władzę absolutną. Hugenberg namówił go, by oddał władzę Hitlerowi.

      Plan był taki: niedoświadczony Hitler narobi bałaganu, stary wyga Hugenberg zniszczy go w swoich gazetach i przejmie władzę jako zbawca narodu niemieckiego. Jak wiemy, udało się połowicznie. Po objęciu władzy Hitler zrobił czystki w mediach.

      Jak, skoro media były prywatne? Otóż NSDAP też miało swojego ukrytego oligarchę. To Max Amann, wydawca m.in. „Mein Kampf” i „Beobachtera”.

      Dzięki Hitlerowi Amann jeszcze w latach 20. stał się bogaczem. Już wtedy skupował udziały w firmach medialnych, a po 1933 roku przejmował je za ułamek wartości, stawiając właścicielom oferty nie do odrzucenia („sprzedaj albo cię zniszczymy”).

      Nie przejął jednak wszystkich, bo Goebbels chciał przedstawiać Trzecią Rzeszę jako oazę wolności słowa. Zamiast typowej cenzury wolał tzw. Sprachregelungen, czyli coś, co nazywamy dzisiaj „przekazem dnia”.

      Niemieckie media codziennie dostawały szczegółowe wytyczne, o czym jak mają pisać. Redaktor, który je odbierał, był zobowiązany je zniszczyć po przeczytaniu.

      Kultura wysokiego ryzyka
      W Trzeciej Rzeszy nadal wychodziły gazety znane przed 1933 rokiem z krytycznego nastawienia do NSDAP. Szczególnie tragiczna jest historia „Berliner Tageblatt”.

      Goebbels powierzył kierowanie nim wybitnemu dziennikarzowi Paulowi Schafferowi. Ten rozwijał sztukę aluzji.

      CDN...
      • diabollo Re: Kto się boi Virginii Woolf? 23.02.21, 07:18
        Wyglądało to tak. Do tematów zakazanych należała twórczość Zygmunta Freuda. W dniu jego 80. urodzin (6 maja 1936) w „Tageblatcie” ukazała się więc obszerna sylwetka... Carla Gustava Junga.

        Jak to bywa z dyktaturą, śrubę w końcu przykręcono tak bardzo, że nie było już miejsca nawet na takie aluzje. Dziennikarz działu kultury „Berliner Tageblatt” poszedł do więzienia za to, że w tekście o obiecujących młodych rzeźbiarzach pominął działacza NSDAP Arno Brekera. Donos złożył sam Breker.

        Richard Grunberger (z którego książki o Trzeciej Rzeszy zaczerpnąłem te przykłady) pisał, że praca w dziale kultury wiązała się z największym ryzykiem. Kto pisał o polityce, ten kierował się „przekazem dnia”.

        Niestety, w „Sprachregelungen” nie było listy artystów, których należy chwalić, ganić albo o nich milczeć. Dlatego inny dziennikarz trafił do więzienia za notkę o śmierci Virginii Woolf (1941), a drugi za samo wymienienia nazwiska „Vincent van Gogh”.

        To tylko ciekawostki historyczne
        Zakazy robiły się coraz bardziej absurdalne. Wychodzące w saksońskim miastecku Schweinitz pismo „Schweinitzer Zeitung” zamknięto, bo ktoś się dopatrzył, że twarz Hitlera na okładce za bardzo nakłada się na początek tytułu („Schwein”...).

        Po wojnie Max Amann został uznany za jednego z „głównych winowajców” („Hauptschuldiger”), poszedł do więzienia i stracił majątek. Wydawca Alfred Hugenberg i rzeźbiarz Arno Breker dostali łagodniejszy wyrok: „Mitläufer”, czyli „towarzysze podróży”. Nic im nie zrobiono, choć Breker do końca życia borykał się z protestami przeciw urządzaniu mu wystaw (tzw. kultura unieważnienia ma długie i piękne tradycje).

        Czy z tego wynika jakiś morał? Ależ absolutnie żaden. Ot, tak sobie rzuciłem kilkoma ciekawostkami z historii.

        Ta zaś nas uczy, że przez pierwsze parę lat reżimu (powiedzmy, 1933-1939) takie usprawiedliwienie powinno wystarczyć.

        wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,26808771,uwagi-o-podatku-ktory-milosciwie-panujacy-nam-rzad-chce.html
      • diabollo Re: Kto się boi Virginii Woolf? 23.02.21, 07:24
        Tak jeśli chodzi o analogie reżimu katolickokaczyńskiego do III Rzeszy, to warto przyjrzeć się tej instytucji rządowej.
        Zadziwiające jest, że w polskim dziale Wikipedii ten urząd Rzeszy nie istnieje. Bo nie pasuje do katolickich kłamstw? Niemniej dla nierozumiejących niemieckiego podrzucam też to hasło po angielsku.
        Kłaniam się nisko.

        de.wikipedia.org/wiki/Reichszentrale_zur_Bek%C3%A4mpfung_der_Homosexualit%C3%A4t_und_der_Abtreibung
        en.wikipedia.org/wiki/Reich_Central_Office_for_the_Combating_of_Homosexuality_and_Abortion

Nie pamiętasz hasła

lub ?

 

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nakarm Pajacyka