diabollo
26.07.21, 18:49
Prof. Matyja: Paternalizm musi odejść - zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki. Sprawa aborcji przelała czarę goryczy
WYWIADDorota Wodecka
- Nasz naród ma inną historię niż ta, którą mu się opowiada w podręcznikach - mówi politolog i historyk Rafał Matyja. Właśnie ukazała się jego książka "Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowocześnością".
Dorota Wodecka: Używa pan terminu „historia obezwładniająca". Jaka to jest historia?
Rafał Matyja: Taka, na której kartach znajdujemy krzepiące postawy niedające się zastosować w codziennym życiu i nakłaniająca nas do pogardzania tym normalnym życiem, jakie prowadzimy. Wymuszająca, by za przejaw prawdziwego życia uznawać tylko bohaterskie czyny i wyzwania, zaś to, co jest naprawdę ważne – czyli codzienność będącą naszym udziałem – traktować jako wydarzenie drugiej lub trzeciej kategorii.
Kiedy za komuny uczyłam się historii w liceum, czułam się w nią wpisana. 30 lat później moje dzieci czują się z tej historii wykluczone. Bo nie ma w naszej rodzinie żadnego powstańca albo „żołnierza wyklętego".
Miałem pecha, bo poszedłem do liceum w roku, w którym generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny, więc opowieści o polskiej walce wyzwoleńczej posklejały mi się z tamtymi czasami. Ale jeszcze przed maturą zdążyłem się z dyktatu tej powszechnej narracji wyzwolić, wiedziałem już, że jest Brzozowski, myśl polityczna krytyczna wobec tradycji powstaniowej.
Nie wiedziałem wtedy tylko, że ta historia powstańczo-patriotyczna jest dla wielu Polaków sposobem nabywania szlachectwa, wpisywania się w historię „dobrze urodzonych". Łatwo mówimy, że w XIX w. zrobilibyśmy to, a w XVIII tamto. Najczęściej odpowiadam, że owszem, zrobilibyśmy, pod warunkiem że byśmy byli Radziwiłłami albo Potockimi. Albo przynajmniej w miarę zamożnymi szlachcicami. No i zapada kłopotliwe milczenie, po którym pada pytanie: no ale chyba byśmy byli, co? Otóż większość z nas – nie.
Dlatego chciałem opowiedzieć o historii, która pozwala określić istotne sensy własnego życia, jakie dostaliśmy w spadku nie po Radziwiłłach i Potockich, tylko po chłopach, po miejskim proletariacie, po niezamożnej inteligencji.
To historia modernizacji państwa i jego dążenia ku nowoczesności z zastrzeżeniem, że tego państwa przez kilkaset lat nie było.
Ta historia Polski, jaką znamy, nie jest tym, za co się podaje – nie jest historią terytorium, na którym mieszkamy. Nie jest nawet historią narodu. Jest kolażem tego, co było potrzebne elitom walczącym o niepodległość w XIX w. i rządzącym w okresie międzywojennym, tego, co było konieczne w czasie II wojny światowej, i tego, o czym trzeba było pamiętać w czasach Polski Ludowej. Historią wzmacniającą odporność, krzepiącą, ale niedającą siły do normalnego funkcjonowania po zdobyciu państwa.
Dlaczego?
Bo kwestionuje całą pracę konkretną, podważa kompromisy, a z szacunkiem traktuje tylko rzeczy wielkie, symboliczne i podkreślające taki czy inny pryncypializm. I, co gorsza, myślimy o sobie jako o narodzie żyjącym według imponderabiliów. Jeżeli sięgniemy natomiast do zgubionego wątku historii politycznej – jeżeli przez politykę rozumiemy sprawczość, która nie jest wyłącznie biznesem, twórczością artystyczną czy działalnością religijną – to się okaże, że żyliśmy jak większość narodów.
Przyjąłem czytelne kryterium tej sprawczości. A było nim wprowadzanie widocznej – niekoniecznie gołym okiem – zmiany. Zmiany w przestrzeni, sposobach zachowania, możliwościach jednostek.
I sięga pan do historii regionalnych kilku miast, w których przyszło panu żyć. Badając ich historię, próbował je pan oswoić dla siebie?
Rzeczywiście, ilekroć wiązałem się z nowym miejscem, najczęściej z powodów zawodowych, to przyglądałem się mu zachłannie. I np. w Bielsku-Białej zobaczyłem miasto, które swój rozwój zawdzięczało także niemieckiemu mieszczaństwu, austriackiej monarchii i komunistycznej industrializacji.
Ta lokalna historia nowoczesności jest w Polsce niedoceniana. I jeśli rozmawiać o niej w Nowym Sączu, Bielsku czy Kaliszu, to wszędzie można usłyszeć podobnie: „My tutaj mieliśmy inaczej".
CDN...