Dodaj do ulubionych

Biskupi w okopach Świętej Trójcy

08.09.22, 07:37
Artur Nowak

Świat się zmienił, gdzieś odjechał, ale Kościół na dobre zaparkował w minionej epoce. Miota stamtąd te same od dekad potępienia, lecz coraz więcej ludzi reaguje wzruszeniem ramion.

CBOS zadał Polakom pytanie, dlaczego odchodzą z Kościoła. Badania pokazują bowiem, że w latach 1992-2022 odsetek osób dorosłych określających się jako wierzący spadł z 94 proc. do 84 proc., zaś praktykujących co najmniej raz w tygodniu z blisko 70 proc. do 42 proc. Odsetek niepraktykujących w tym okresie wzrósł – z niespełna 9 proc. do 19 proc. Prym wśród odchodzących dzierżą oczywiście najmłodsi. Autorka badania, dyrektor CBOS prof. Mirosława Grabowska, omawiając wyniki, potwierdziła, że wierzyć przestajemy powoli, ale od praktyk religijnych odchodzimy dość szybko.

Okazuje się, że skandale pedofilskie, pazerność księży czy hipokryzja kleru nie są głównymi powodami. Grabowska podaje jako najczęstsze przyczyny odejścia brak potrzeby albo sensu praktykowania. To powód, który podaje 17 proc. respondentów. Dla nieco mniejszej grupy, bo 12 proc. respondentów, powodem odejścia jest to, że Kościół ludzi denerwuje. Tak po prostu. Jest to instytucja, która budzi złe skojarzenia.

Skandale pedofilskie miały wpływ na poluźnienie związków z Kościołem tylko dla 5 proc. badanych. Nieco mniej, bo 4 proc., skłoniły do tego nadużycia finansowe i hipokryzja kleru.

Tymczasem Kościół kryzysy powołań, odchodzenie młodzieży z lekcji religii, spadek wiernych na mszach tłumaczy nagonką. O. Tadeusz Rydzyk mówił niedawno: „Chcą obrzydzić ten Kościół, obrzydzić osoby duchowne i realizować swój plan bez Boga". Szef Episkopatu Stanisław Gądecki w wywiadzie dla „Niedzieli" z 2019 r. stwierdził wręcz, że Kościół jest ostatnim głosem, który nie idzie na kompromis ze współczesnymi prądami demoralizującymi, i dlatego siły libertyńskie chciałyby go uciszyć i wyeliminować.

Badanie CBOS pokazuje jednak, że Kościół po prostu coraz mniej ludzi interesuje. To wyraźny sygnał, że do głosu dochodzi nowe pokolenie niepamiętające czasów PRL. W tamtej epoce panowało przekonanie, że Kościół trzeba wspierać, bo stoi po jasnej stronie mocy, tocząc boje z siłami zła. Kościół wydawał się wartością samą w sobie, uchodził za miejsce święte. Za komuny dał schronienie opozycji, przechował kulturę, wspierał strajki i protesty.

Dzisiejsi trzydziestolatkowie patrzą na Kościół bez emocji. Pytają: po co mam robić coś, na co nie mam ochoty, i to na dodatek w miejscu, które mnie denerwuje?

I na tym chyba tak naprawdę polega problem Kościoła. Kościół „nie wącha czasu". Świat się zmienił, gdzieś odjechał, ale Kościół na dobre zaparkował w Peerelu, a może jeszcze gdzieś głębiej. Czytając przedpremierowo doskonały esej o polskim katolicyzmie Briana Portera-Szucsa „Wiara i ojczyzna", który ukaże się niebawem w księgarniach, uświadomiłem sobie, że trudno znaleźć różnicę między językiem, którym biskupi posługiwali się w czasach Wyszyńskiego, a tym, którym posługują się teraz. Oni tam, pod przedsoborowym kloszem, zapuścili korzenie i ciągle żyją oddzieleni od świata. We wspomnianym tekście aż roi się od cytatów z naszych hierarchów, które pokazują ich bezradność zakodowaną w powtarzanych od dekad kazaniach. Oni inaczej nie potrafią. I uważają, że to ze światem jest coś nie tak.

Zawsze musi być wróg
Wróg to główny bohater tego przedstawienia, a zarazem motor napędzający i organizujący wokół Kościoła wspólnotę. Bez mitu wroga Kościół nie potrafi istnieć. Słuchając od dziesiątek lat polskich hierarchów, można odnieść wrażenie, że wróg jest dla nich ważniejszy niż sam Pan Bóg. Zamiast czekać na powtórne przyjście swojego mesjasza, wyglądają z utęsknieniem najeźdźców, którzy ożywią Kościół. Jak cudu, który pozwoli wykorzystać starą, sprawdzoną wojenną narrację: gender, LGBT, neomarksizm, ekologizm, lewactwo, Harry Potter, Greta Thunberg… Daj Boże cokolwiek, by móc straszyć i siać grozę! Konflikt to jedyny stan, w którym polscy hierarchowie nauczyli się funkcjonować, a już na pewno manifestować swoją obecność.

CDN...
Obserwuj wątek
    • diabollo Re: Biskupi w okopach Świętej Trójcy 08.09.22, 07:38
      Wróg oczywiście przyszedł do Polski z zewnątrz, to element obcy. Element niemieckojęzyczny, wyprodukowany w Brukseli. Ma za zadanie wpuścić w zdrową polską tkankę złowrogi wirus: zhomoseksualizować młodego człowieka, poróżnić go z przodkami, zaczadzić i uzależnić. Biskupi oczywiście używają słów uczonych i wyszukanych, ale tak naprawdę o to im chodzi.

      Mogliśmy o tym usłyszeć w wigilię święta Wniebowstąpienia w kazaniu wygłoszonym przez przedwczesnego seniora, biskupa Piotra Liberę w Sarnowej Górze, gdzie upamiętniano 102. rocznicę bitwy przeciw bolszewikom: „Jesteśmy współcześnie zagrożeni nową niewolą, jaką niesie kolonizacja ideologiczna naszych czasów w kulturze, w wychowaniu młodego człowieka, w wymazywaniu historii". Wróg oczywiście zaatakował z zewnątrz: „Z troską obserwujemy pojawiające się niebezpieczeństwa na drodze pomyślnego rozwoju Rzeczypospolitej. Zagrażają nam dziś niebezpieczeństwa zewnętrzne (…) także niechęć niektórych rządów zachodnich wobec Polski i wartości chrześcijańskich, których ona broni".

      W sierpniu 2019 r. biskup pomocniczy z diecezji płockiej Mirosław Milewski wygłosił słowa takiej oto modlitwy: „Maryjo – Ocalenie Ludu – ocal nas od zła, które chce zawojować umysły i dusze Polaków, zaradź rozprzestrzenianiu się chorej ideologii LGBT, która uderza w tradycyjną rodzinę".

      I dalej: „Maryjo, ocal ludzi młodych, poszukującym swojej tożsamości, aby nie dali się uwieść modnym hasłom o wolności i tolerancji, które tak naprawdę prowadzą do zniewolenia i deprawacji. Ocal przed naporem półnagich ludzi na ulicach polskich miast, którzy pod hasłami o równości płci przekonują, że płeć można sobie wybrać czy zmienić w dowolnym momencie. Daj nam siłę, gdy szargają oni symbole naszej wiary. Zachowaj nasze serca od nienawiści, byśmy umieli miłować nawet tych, którzy nam źle życzą".

      Te słowa to przecież nic nowego. Kardynał Stefan Wyszyński w tekście Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego złożonych na Jasnej Górze 26 sierpnia 1956 r. kreślił wizję obrony przed wrogą, zewnętrzną ideą: „W stosunku do mojej ojczyzny zachowuję pełną cześć i miłość. Uważałem sobie za obowiązek bronić jej kultury chrześcijańskiej przed złudzeniami internacjonalizmu, jej zdrowia moralnego i całości granic, na ile to leżało w mojej mocy".

      Sporo na ten temat można też usłyszeć w liście Episkopatu Polski o poszanowaniu ładu moralnego w życiu narodu z czerwca 1976 r., czyli w dobie karnawału „dekady Gierkowskiej", kiedy Polska odważniej otworzyła się na Zachód: „Wyczuwa się jakiś ukryty plan moralnego rozkładu Narodu, odebrania mu zdrowych zasad postępowania i biologicznej siły jego bytowania. Program ten żeruje na słabości ludzkiej natury, usiłuje oderwać człowieka od wyższych zainteresowań i dążeń, a skierować jego uwagę na teren doznań zmysłowych. Musimy być trzeźwi i nie dać się zwieść. Przecież to nie jest rzekome »wyzwolenie człowieka«, ale straszliwa niewola! (...) Kto więc, gdy zajdzie potrzeba, będzie bronił wolności Ojczyzny? Łatwo zniszczyć i zagarnąć Naród bezwolny, bez kośćca moralnego, rozłożony i zdeprawowany przez nieczystość i grzech".

      Zdrajcy są wśród nas
      Zdrada to siostra wroga. Poszukiwanie jej to proces nieustanny. O ile wróg przyszedł z zewnątrz, to zdrajcy są stąd, dobrze ukryci.

      W kazaniu przy okazji tegorocznych uroczystości Bożego Ciała abp Jędraszewski zauważył, że „dość powszechnie znane stwierdzenie »polskość to nienormalność« bardzo boli, tak jak zawsze boli ośmieszanie i szyderstwo z tego, co dla nas jest prawdziwie święte i drogie, i co kochamy całym sercem". To „rodzaj zdrady wobec tych wszystkich, którzy walczyli o wolną Polskę i oddawali za nią własne życie i którym dzisiaj zawdzięczmy naszą wolność".

      Czystość doktryny – oto prawdziwa perła, której należy strzec. Podobnie jak dziś polscy biskupi z przerażeniem przyglądają się synodowi, w ramach którego lokalne wspólnoty będą oceniać swoich hierarchów i wpływać na kształt Kościoła, już ponad pół wieku temu sen spędzał im z oczu zwołany przez papieża Jana XXIII sobór. Biskup Antoni Baraniak, ówczesny ordynariusz poznański, w czasie Soboru Watykańskiego II grzmiał: „Nie brak za naszych czasów wyznawców Chrystusa, którzy uważają, że zachodzi paląca potrzeba dokonania rewolucyjnych zmian w Kościele. Z pogardą spoglądają niekiedy na wielowiekową tradycję; bez znaczenia jest dla nich mądrość nagromadzona przez wieki. W popędach swoich posuwają się do działania na własną rękę, nie zwracając uwagi na Ojca św., na hierarchię. (...) Nie chcemy takiej odnowy, siejącej zamieszanie i nieład. Zaprzepaszcza ona wartości, które stanowią dorobek wieków i trwoni daremnie duchowy skarbiec Kościoła Bożego na ziemi. Możemy przyjąć jedynie odnowę, która niesie ze sobą większą troskę o rozwój Królestwa Bożego na ziemi, którą cechuje umiar, równowaga i rzetelna ocena rzeczywistości".

      W te same tony nie tak dawno uderzał przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski Stanisław Gądecki, przerażony niemiecką drogą synodalną, która ma zainicjować ważne zmiany w Kościele: wybór biskupów przez świeckich, małżeństwa księży, kapłaństwo kobiet, zniesienie dyskryminacji par homoseksualnych. „Pozwól, Drogi Bracie w biskupstwie, że podzielę się swoją obawą co do słuszności tez stawianych przez niektóre środowiska Kościoła katolickiego w Niemczech, zwłaszcza w kontekście tzw. drogi synodalnej" – pisał w lutym 2021 w „pełnym braterskiej troski" liście do bp. Georga Bätzinga, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Niemiec.

      Gądeckiego niepokoiła „pokusa wiary w nieomylność nauk społecznych" i przeraził fakt, że Niemcy przegłosowali dokument roboczy „Życie w udanych związkach", który „popiera błędną i gorszącą praktykę błogosławieństwa związków jednopłciowych oraz podejmuje próbę zmiany nauczania Kościoła na temat grzechu czynów homoseksualnych".

      Podczas obrad Soboru Watykańskiego II – w latach 60. ubiegłego wieku – Episkopat bił na alarm: „Rodziny polskie ogarnia coraz bardziej trująca fala demoralizacji i rozkładu". Żadnych zmian, ani kroku wstecz głosili polscy biskupi: „Mylą się wszyscy, którzy oczekują od Kościoła zmiany zasad regulujących życie małżeńskie i rodzinne. To Bóg tak ustanowił i Kościół nie może nic z tego zmienić". Apelowali, by trwać niezachwianie przy starym, nie dać się uwieść przez „erotyzm, który w życiu stawia na pierwszym miejscu użycie seksualne, czyniąc z niego bożyszcze i ideał".

      CDN...
      • diabollo Re: Biskupi w okopach Świętej Trójcy 08.09.22, 07:39
        W liście pasterskim z 1968 roku Wyszyński wskazał, że największym wyzwaniem współczesnym jest „sytuacja demograficzna Polski", a spadającą liczbę urodzeń tłumaczył „osłabieniem wrażliwości na zasady moralne w życiu małżeńskim, dewaluacją wartości życia człowieka i obywatela, zwycięstwem samolubstwa i wygodnictwa nad nakazami narodowej racji stanu".

        W czasie niedawnych uroczystości Bożego Ciała tym samym językiem mówił arcybiskup Marek Jędraszewski. Metropolita krakowski pytał, czy szanujemy naszą historię, czy też „ulegamy współczesnym trendom, aby od niej uciekać i nawet nie chcieć jej w ogóle znać".

        Bóg umiłował polskość
        W wizji biskupów fundamentem zmitologizowanej polskości jest wiara katolicka. Polak to przecież katolik. Tą figurą posługiwał się chętnie kardynał Stefan Wyszyński, utożsamiając dzieje Polski z okrutnym losem, który spotkał Jezusa: „Bóg, ojciec narodów, wybrał sobie ziemię polską na krainę krzyża Chrystusowego. Od tysiąca lat krzyż stał się jedyną nadzieją Narodu naszego".

        Odpowiedź na pytanie, czym właściwie jest ta „polskość", to temat na osobny tekst. Jednak nawet bez szczegółowych wyjaśnień biskupi doskonale wiedzą, o co im chodzi. Polskość według nich to to wszystko, co zastane w pamięci o przodkach, zgrzebne i mające pozostać niezmienne.

        W kazaniach Wyszyńskiego często pojawia się motyw Polski jako kraju wybranego. 18 sierpnia 1974 r. przy okazji koronacji Królowej Różańca Świętego w Wysokim Kole ukazał prymas obraz Niewiasty: „Ojczyzna nasza przypomina pustynię, na której Bóg, zabrawszy narodzone dziecię do swego tronu, Niewiastę schronił na pustyni i tam sam ją karmił. Ten naród, znajdujący się na swojej dziejowej pustyni pod opieką swej najlepszej Matki i Królowej, toczy boje o Boga i Jego prawo, o Chrystusa i Jego Ewangelię, o Kościół Boży i Jego prawa w naszej Ojczyźnie".

        1 września tego samego roku w Kawnicach w diecezji włocławskiej kard. Wyszyński mówił: „Dzieje Ojczyzny pokazały, że nieraz wróg próbował przerwać łączność między pełnym siły duchowej narodem a ośrodkami stanowiącymi o Jego państwowości. Jednak naród na historycznym niebie swych dziejów zawsze miał »Wielki Znak«, pełen nadziei, Niewiasty obleczonej w słońce, po stronie której stał Bóg, aby bronić Bożego Syna i Jego Kościoła. Ten naród miłujący Chrystusowy pokój sam nigdy nie był agresorem i zagrożeniem innego narodu".

        Szatan i cywilizacja śmierci
        W Kodeniu 14 sierpnia br. Grzegorz Suchodolski, biskup pomocniczy diecezji siedleckiej, straszył szatanem czyhającym na naród polski: „Szatan jest blisko. Szatan próbuje nas podzielić, próbuje zaproponować nowy styl życia".

        Gdy dziś w kazaniach biskupi roztaczają przeraźliwe wizje zdegenerowanego świata, w istocie nie mówią nic nowego. Wszystko to już było. Kiedy więc Suchodolski prawi: „Jest cywilizacja życia i cywilizacja śmierci. Dla jednych skarbem jest wiara, dla drugich skarbem jest kult tego, co nazywamy neopogaństwem" – kroczy po szlaku wydeptanym przez poprzedników. „Cywilizacja śmierci" – ileż razy to złowrogie sformułowanie, którego użył po raz pierwszy Paweł VI, wskrzeszał i umacniał Jan Paweł II, mówiąc o kulturze liberalnej, której spuścizną jest cmentarz. 7 czerwca 1991 r. we Włocławku mówił o konflikcie pożądania i duchowości. Apelował, aby „nie dać się też uwikłać całej tej cywilizacji pożądania i użycia, która panoszy się wśród nas i nadaje sobie nazwę europejskości, panoszy się wśród nas, korzystając z różnych środków przekazu i uwodzenia. Czy jest to cywilizacja – czy raczej antycywilizacja? Kultura – czy raczej antykultura?".

        Zgniły, zdemoralizowany Zachód
        O Zachodzie, który bałamuci polską kulturę, mentor Karola Wojtyły mówił już wiele lat wcześniej. W latach 70. kard. Wyszyński przeprowadził krucjatę przeciw sztuce Jerzego Grotowskiego „Apocalypsis cum figuris", zarzucając jej bluźnierstwo. Przy okazji dostało się również Tadeuszowi Różewiczowi, autorowi „Białego małżeństwa", które ukończył w 1973 r. Sztukę na podstawie tego tekstu wystawiono 24 stycznia 1975 r. w Teatrze Małym w Warszawie.

        8 maja 1976 r. w homilii na Skałce prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński napominał: „Jakże często Polska zagrożona była w swojej wolności! (…) Na co ją wykorzystujemy? Czy to ma być tylko wolność picia i upijania się, alkoholizmu i rozwiązłości, wolność wystawiania obrzydliwych sztuk teatralnych? Jak gdyby naszych artystów nie było już stać na nic lepszego, tylko na jakieś tam »Białe małżeństwo« czy »Apocalypsis cum figuris«. Obrzydliwości, które się drukuje, wystawia się potem w teatrach, a Polacy, chociaż mówią o tych przedstawieniach: »to prawdziwe świństwo« – ale idą na nie, płacą pieniądze, siedzą i spluwają. Czy na to odzyskaliśmy wolność?".

        CDN...
        • diabollo Re: Biskupi w okopach Świętej Trójcy 08.09.22, 07:40
          W słowach skierowanych do artystów scen warszawskich mówił, że „współczesny człowiek może oglądać Boga dzięki pięknym spektaklom artystycznym. Jest to dobra służba narodowej kulturze". Grzmiał na Leopolda Tyrmanda, że w „Złym" chce może wstrząsnąć sumieniami, lepiej jednak nie wstrząsać, lecz ukazywać w sztuce prawdę, dobro, piękno. Nie podobała mu się metoda „dowcipkowania" z tragicznych przeżyć narodu: „Można pisać »dzieje grzechu« bez końca – to nie jest największa sztuka! O wiele trudniej jest powstrzymywać falę grzechów".

          Pod koniec lat 70. krytykował wejście kobiet na rynek pracy, ponieważ „im więcej kobiet pracuje w różnych zawodach, tym mniej jest matek, a jeszcze mniej dzieci w rodzinach". Przypominał, że grzechy cielesne „doprowadziły ongiś do upadku nawet potężne imperium rzymskie, a w ubiegłym wieku omal nie zniszczyły Francji".

          Ta ocena współczesnej cywilizacji i kultury obowiązuje w polskim Kościele do dziś. Słowem, które ją określa, jest „neomarksizm". Jest to otchłań, w której zawiera się całe zło, jakie rzekomo przyszło z Zachodu: LGBT, ideologia gender, ekologizm i ekoterroryzm, seksualizacja dzieci, wegetarianizm. Wszystko to dla Kościoła złowroga ideologia. „Świat akademicki niestety jest dzisiaj zakażony ideologią neomarksistowską. Dlatego mamy ludzi, którzy zatracili świadomość wartości prawdy, dobra, piękna i świętości. Jest potrzebna jakaś refleksja, żeby proces kształcenia młodego pokolenia był ukierunkowany na rozwój człowieka w wymiarze religijnym. Religia jest syntezą wszystkich wartości" – mówił w Radiu Maryja w listopadzie 2020 r. bp Ignacy Dec.

          Rok wcześniej w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej o tym samym mówił arcybiskup Marek Jędraszewski: „Mamy do czynienia z nową formą ideologii, znacznie bardziej zawoalowanej i używającej bardziej subtelnych środków niż w przypadku komunizmu, który znamy z czasów PRL. Ostrzeganie przed tego rodzaju niebezpieczeństwami, zagrażającymi wiernym, jest elementem misji, której Kościół nie może się wyrzec. U podstaw tej ideologii leży szalona koncepcja wolności, zakładająca, że ze wszystkiego, »co nas krępuje« i co ogranicza indywidualną wolność, powinniśmy się za wszelką cenę wyzwolić".

          Niekończąca się wojna
          W wizji Kościoła ludzie nie zdają sobie sprawy z niszczycielskiego potencjału zagrożeń ciągnących z Zachodu. Biskupi mają jednak dar właściwego odczytywania znaków. Dlatego biją na alarm, pokazując, że od lat żyjemy w permanentnym stanie zagrożenia.

          Pamiętamy list pasterski Episkopatu Polski z okazji jakże radosnej 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Dla biskupów była to jednak okazja do snucia czarnych wizji: „Odstępowanie od wiary katolickiej i chrześcijańskich zasad jako podstawy życia rodzinnego, narodowego i funkcjonowania państwa to najpoważniejsze z zagrożeń, które doprowadziły już raz w przeszłości do upadku Rzeczypospolitej".

          List powstał w 2018 roku. Dziesięć lat wcześniej było równie groźnie. 12 października 2008 r. podczas mszy odprawianej w pabianickim sanktuarium św. Maksymiliana Kolbego prymas Polski, kard. Józef Glemp grzmiał: „Patrzymy więc z troską na nasze rodziny i chcemy ochronić je przed zagrożeniami płynącymi z propagowania tylko partnerstwa, a nie małżeństwa. Tam, gdzie jest partnerstwo, zakłada się tylko okresowość bycia ze sobą, a więc likwidację prawdziwej miłości, która jest trwała. Obok partnerstwa można też wskazać na bardzo zły obyczaj rozwodów, które są nieszczęściem".

          W zasadzie w przekazie hierarchów życie przypomina walkę o przetrwanie na niekończącej się wojnie. Cały czas mamy do czynienia z jakimś niebezpieczeństwem. Króliczka trzeba gonić i dlatego wojna, którą opisują biskupi, nie może się skończyć. Wolność odzyskana po 1989 roku nic tu nie zmieniła. Można wręcz odnieść wrażenie, że tak naprawdę wolność wywołała nową wojnę.

          Tylko że – jak pokazują cytowane na wstępie badania CBOS - Polacy, słysząc te płomienne wezwania i potępienia, coraz częściej po prostu wzruszają ramionami.

          ***
          wyborcza.pl/7,75968,28882275,biskupi-w-okopach-swietej-trojcy.html#S.TD-K.C-B.2-L.1.duzy

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nie pamiętasz hasła lub ?

Nakarm Pajacyka