diabollo
01.01.23, 11:24
Andrzej Dragan: Skoro fizycy grzęzną w elementarnych pytaniach, skąd odwaga, by pytać o naturę Boga?
WOLNA SOBOTA
01.01.2023, 06:00
Andrzej Dragan
Według kosmologii pętlowej nie było żadnego "Big Bang", tylko "Big Bounce", "Wielkie Odbicie", które rozdzieliło kolejne fazy cyklicznego Wszechświata.
Kilka lat temu dziennikarze „Time" ogłosili wielki pośmiertny triumf Alberta Einsteina: zarejestrowano fale grawitacyjne powstałe w wyniku zderzenia dwóch czarnych dziur! A fale grawitacyjne i czarne dziury to przecież zatrważające konsekwencje ogólnej teorii względności stworzonej przez Einsteina ponad sto lat wcześniej. No więc triumf bez dwóch zdań, ziemia drży, szyszki spadają.
Tyle że Einstein nie wierzył ani w istnienie żadnych fal grawitacyjnych, ani w istnienie czarnych dziur. Nie wierzył też w rozszerzanie się Wszechświata, które także wynikało z jego własnych równań. Parę lat przed wybuchem pierwszej bomby atomowej zapytany o możliwość przekształcenia materii w energię zgodnie ze swoim słynnym „E=mc^2" odpowiedział, że takie próby „przypominałyby strzelanie po ciemku do ptaków, w okolicy, gdzie jest ich tylko kilka". O legendarnym wątpieniu Einsteina w teorię kwantową i powtarzanym przez niego „Bóg nie gra w kości" nawet nie wspomnę (wspominając niniejszym). Tegoroczny Nobel z fizyki został przyznany właśnie za eksperymenty pokazujące, że i w tym Einstein spektakularnie się mylił. Odpowiedź Nielsa Bohra: „przestań wreszcie mówić Bogu, co ma robić", wydawała się więc adekwatna.
No to podsumujmy. Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli naszego gatunku mylił się na potęgę. W dodatku na okoliczność najprostszych pytań z kategorii „tak czy nie", jakie można w ogóle zadać w ramach jego własnej teorii względności. Skoro sam Einstein był aż tak omylny, to jak niby mielibyśmy wierzyć opiniom zwykłych śmiertelników i jaki z tej historii w ogóle morał? Ja w tym kontekście przywołuję badania statystyczne brytyjskich naukowców pokazujące, że ze wszystkich zwierząt hodowlanych świnia przechodzi przez jezdnię najinteligentniej, bo najrzadziej ginie rozjechana przez samochód. Człowiek w owym zestawieniu plasuje się na miejscu czwartym.
A jednak tę bolesną słabość naszych mózgów udało się przekuć w sukces! Sukces współczesnej fizyki. No bo jak to się w końcu stało, że naga małpa (jak pieszczotliwie określał nas Desmond Morris) potrzebowała niecałych 400 lat, żeby wydobyć się ze świata, w którym wierzono, że myszy rodzą się z brudu, i wylądować na Księżycu, dokonać teleportacji kwantowej na ponad 140 kilometrów i sfotografować czarną dziurę z drugiego końca Wszechświata?
Otóż pogodziliśmy się z tym, że się ciągle mylimy i wszystko, co naszym wyrafinowanym umysłom się „wydaje", należy po prostu sprawdzać, a nie robić mądre miny. „Szkiełko i oko" to właśnie wyraz pokory i wyznanie naszej słabości: jesteśmy za głupi, żeby nazbyt często mieć rację, więc wszystko należy empirycznie sprawdzać. Nawet Einstein może się mylić, a ostatecznym rozstrzygnięciem jest nie autorytet, lecz eksperyment. „A jak ci się nie podoba rzeczywistość, to sobie idź gdzie indziej!" — jak mawiał Richard Feynman.
Fizyka niczego nie „udowadnia", bo nie wie jak
Cała współczesna fizyka, mimo sukcesów nieporównywalnych z czymkolwiek innym, to nauka ordynarnie prosta. Studenci czasem szydzą, że typowe zadanie, które dostają do rozwiązania, zaczyna się od słów: „rozważmy sferyczną krowę w dwóch wymiarach", bo nawet przyciąganie grawitacyjne pary prawdziwych krów jest zbyt trudne do analizy. A i po tych wszystkich uproszczeniach fizyka wciąż czasem przerasta nawet najwybitniejszych fizyków, co pokazuje tylko ograniczoność naszego umysłu.
Cała ta czarna dziura, co do której mylił się Einstein, to w gruncie rzeczy najprostszy obiekt, jaki można sobie w ogóle wyobrazić: nieskończenie mały punkt o pewnej masie, umieszczony w pustej przestrzeni. To wszystko! To właśnie jest czarna dziura, nic więcej!
Skoro zaś grzęźniemy nawet w pytaniach o aż tak elementarne obiekty, to skąd bierze się w nas odwaga, by zadawać nieskończenie trudniejsze pytania: o naturę Boga, sens wszechrzeczy i tym podobne? I skąd nieprzebrana arogancja, żeby twierdzić, że możemy w tych sprawach mieć do powiedzenia cokolwiek wartego zapamiętania?
Moje ulubione podobieństwo między naukowcem a psem jest takie, że jak zadać mu jakieś trudne pytanie, to tak mądrze patrzy. A jednak siła fizyki tkwi właśnie w uzmysłowieniu sobie ograniczeń umysłowych nagiej małpy i niezawierzaniu jej prywatnym osądom. Dzięki temu, że wszystko sprawdzamy i niczego nie bierzemy na wiarę, a za skuteczne podważanie status quo przyznajemy Noble, a nie palimy na stosie, dokonaliśmy najbardziej oszałamiających odkryć, pchając cywilizacyjnie naprzód nasz cały gatunek.
Nauka polega na niewierzeniu. A żeby było jeszcze tragikomiczniej, nadal niczego nie wiemy „na pewno". Fizyka w ogóle niczego nie „udowadnia", bo nie wie jak. Nieszczęsne określenie „udowodnić naukowo" pokutujące w języku polskim to wynik pomieszania dwóch angielskich określeń „evidence" i „proof". Możemy jakąś tezę „poprzeć" obserwacjami, które są z nią zgodne, ale z matematycznym dowodem ma to tyle wspólnego, co „demokracja" z „demokracją ludową".
Zresztą jak jakieś prawo przyrody fizyk nazywa „fundamentalnym", to ma na myśli tylko jedno — że nikt nie ma zielonego pojęcia, skąd to prawo się w ogóle bierze. Wiemy też, co robić, gdy odkrywamy jakieś zjawisko albo pojęcie, którego nie rozumiemy — nadajemy mu „mądrą" nazwę. Nie wiemy, czym jest „czas", czym jest „przestrzeń" i dlaczego jest akurat trójwymiarowa, co to jest „masa", skąd się biorą stałe fizyczne i ile wynoszą, czemu mion jest akurat 200 razy cięższy od elektronu? Mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Drzewa wciąż zasłaniają nam las.
I można by popaść w depresję, ale przypomnijmy ewangeliczne kryterium oceniania po owocach! Bo oto nasza „rozczarowująca" fizyka, albo nauka w ogóle, pozostaje jedynym skutecznym narzędziem mozolnego dochodzenia do prawdy o naszej rzeczywistości. Dzięki naukowemu podejściu odkryliśmy, że myszy rozmnażają się podobnie jak ludzie. Odkryliśmy teorię względności i kwantową teorię pola zgodną z wynikami wszystkich eksperymentów, jakie kiedykolwiek wykonano, czasami z dokładnością do kilkunastu miejsc po przecinku. Równanie Schrödingera i zakaz Pauliego pozwalają w zasadzie zrozumieć strukturę całej chemii. A z niej podobno wynika cała biologia. Nauka dała też ludzkości wiele ważnych efektów ubocznych. Naukowcy szukający lekarstwa na zeza u szympansów zauważyli, że testowany preparat co prawda na zeza niezbyt pomaga, ale po stosownej kuracji małpy stają się jakby piękniejsze. Tak odkryto botoks. Efektem ubocznym „fundamentalnej" fizyki jest też laser, tranzystor i internet. Wszystko dlatego, że przestaliśmy wierzyć, a zaczęliśmy sprawdzać.
CDN...