diabollo
15.03.23, 07:05
Justyna Wydrzyńska skazana za pomoc w aborcji, której nie było. Ten wyrok pokazuje, że możliwe jest wszystko
Tym procesem, tym wyrokiem Polska pokazuje, gdzie stoi. Stoi po stronie przemocowca, który najpierw krzywdził Annę, potem sprzeciwił się przerwaniu ciąży, a na koniec zawiadomił organy ścigania o tym, że z pomocą przyszła jej Justyna Wydrzyńska.
Justyna Wydrzyńska, aktywistka Aborcyjnego Dream Teamu, została uznana za winną pomocy Annie (imię zmienione) w aborcji.
Proces, który zakończył się dziś tym wyrokiem, nigdy nie powinien się odbyć. Powodów jest co najmniej kilka. Po pierwsze ten, że prawo do decydowania, czy chce się mieć dziecko, czy nie, jest niezbywalnym prawem kobiety. Polki zostały go pozbawione przez fundamentalistyczną władzę oraz Kościół. Po drugie dlatego, że Wydrzyńska pomagała kobiecie, która była ofiarą przemocy. Anna żyła w przemocowym związku, chciała przerwać ciążę w klinice za granicą, ale nie miała z kim zostawić trzyletniego dziecka. Partner zagroził, że jeśli wyjedzie z nim, zgłosi porwanie rodzicielskie. Kobieta zgłosiła się do Justyny Wydrzyńskiej, a ta przekazała jej swoje tabletki, które miała na wszelki wypadek. Aktywistka ADT sama w przeszłości była ofiarą przemocy. Aborcja była dla niej początkiem nowego życia, umożliwiła wyjście z przemocowego małżeństwa.
Pomogła Annie, bo zobaczyła w tej sytuacji siebie.
Trudno zarzucić Wydrzyńskiej, że naraziła Annę na jakiekolwiek ryzyko, bo aborcja farmakologiczna jest najbezpieczniejszym sposobem przerwania ciąży, prostą procedurą aprobowaną przez WHO. W styczniu pojawiła się informacja, że tabletki do zabiegu będą dostępne we wszystkich aptekach, a nie, jak dotąd, tylko w wybranych placówkach. Podobne rozwiązanie od tego roku wprowadza też Litwa.
Wreszcie proces był jawną polityczną pokazówką z tego prostego powodu, że – na co wskazała w dzisiejszej mowie końcowej obrończyni aktywistki Anna Bergiel – do aborcji ostatecznie nie doszło, bo tabletki wysłane przez Wydrzyńską wpadły w ręce partnera Anny i zostały zarekwirowane. Nie można pomóc w czymś, co się nie wydarzyło.
Wydrzyńska została skazana na osiem miesięcy ograniczenia wolności w postaci wykonywania 30 godzin prac społecznych miesięcznie (dla porównania: nacjonaliści, którzy zaatakowali na pikniku tęczowe rodziny, dostali od trzech do pięciu miesięcy prac). Jeszcze przed ogłoszeniem wyroku aktywistki Aborcyjnego Dream Teamu komentowały, że taką ilość prac społecznych Wydrzyńska wyrabia bez trudu, pomagając od 16 lat kobietom.
Ten proces oraz wyrok jak w soczewce pokazują, jakim państwem jest dziś Polska. Jesteśmy mianowicie krajem, gdzie robi się procesy polityczne, bo nie sposób uznać inaczej, niż że był to proces ze wszech miar polityczny. Penalizowanie aborcji czy pomocy przy niej jest absurdem, ale o ile możemy jeszcze dyskutować o ewentualnej winie lekarza, przerywającego nielegalnie ciążę, o tyle casus Wydrzyńskiej pokazuje, że pomocą może być przesłanie koleżance linku do profilu Aborcyjnego Dream Teamu, wyszukanie dla kuzynki informacji w internecie czy przyniesienie żonie tabletek poronnych z paczkomatu.
Być może zostałabym skazana nawet za napisanie przerywającej ciążę przyjaciółce SMS-a: "Trzymaj się".
Czy tylko mnie wydaje się, że jesteśmy o krok od karania za myśli? Prokurator w dzisiejszej mowie końcowej mówił, że przekazanie numeru telefonu do organizacji kobiecej, pomagającej w wyjeździe na aborcję za granicę, jest przestępstwem. Przypomnijmy: na aborcję legalną, bo każda Polka wciąż może przerwać własną ciążę: czy to tabletkami w domu, czy to w lecznicy w Holandii czy Czechach.
CDN...