diabollo
10.04.23, 19:48
"Nie wolno ci nas krytykować, bo my nie w swoim imieniu mówimy, ale w imieniu Boga". O prawdzie i absolutnej uzurpacji Kościoła mówi prof. Ireneusz Ziemiński
To jest projekt, który możemy nazwać projektem totalnym. Gdy sięgniemy do języka liturgii, który nazywam magicznym, to nasze życie jest podporządkowane działaniom Kościoła od poczęcia po wieczność - mówi prof. dr hab. Ireneusz Ziemiński z Instytutu Filozofii i Kognitywistyki Uniwersytetu Szczecińskiego, laureat Nagrody im. ks. Józefa Tischnera
Agata Szczygielska-Jakubowska: Zacznę od cytatów z Pisma Świętego: "Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie", "Prawda was wyzwoli", "Stanąć w prawdzie przed Bogiem"... Chrześcijaństwo, a już zwłaszcza jego odmiana katolicka, rości sobie prawo do zarządzania prawdą, niekiedy nawet odmawiając prawdziwości nauce czy innym religiom. Słyszymy o "prawdzie objawionej", "jedynej", "najwyższej", ale właściwie czym w Kościele katolickim jest prawda? Czy można zastosować w tym wypadku klasyczną definicję o zgodności sądu z rzeczywistością?
Prof. Ireneusz Ziemiński: Mam dość pesymistyczny pogląd na tę sprawę, który wiąże się z tym, w jaki sposób Kościół pojmuje swoją misję i jak rozumie ewangeliczne słowo "prawda", nieoznaczające bynajmniej stwierdzenia określonych faktów. Bibliści dzisiaj dość powszechnie odchodzą od przekonania, że rzeczywiście nastąpiło wskrzeszenie Łazarza czy córki Jaira; podobnie nie uważają za fakt cudownego rozmnożenia chleba lub nadnaturalnych zdolności Jezusa, dzięki którym potrafił uleczyć niewidomego czy chodzić po wodzie. Teologowie nie uznają też realności prywatnych objawień, opisanych w ewangeliach, takich chociażby, jak objawienie Józefowi we śnie, że syn Maryi będzie Mesjaszem. Teksty te były pisane w języku symbolicznym, zgodnie z którym sny objawiają wprawdzie pewną ważną prawdę Bożą, prawda ta jednak nie należy do porządku faktów. Powodem jest to, że Izraelici mieli odmienne od naszego pojęcie historii, zgodnie z którym nie jest ona szeregiem obiektywnych zdarzeń, lecz ich sakralną interpretacją. Model ten przejęło także chrześcijaństwo.
Jeśli zatem Jezus mówi o sobie, że jest Prawdą, to nie mówi, że przyniósł określoną teorię świata, lecz przekonuje, że każdy, kto uwierzy w jego boskość, weźmie na siebie jego krzyż i będzie go naśladować, to zacznie żyć w prawdzie.
Ale ta prawda nie ma nic wspólnego ze stwierdzeniem jakiegoś faktu, to prawda przemiany życia, prawda egzystencjalna, "żyję prawdziwie" zatem, znaczy "żyję tak, jak żąda ode mnie Chrystus". W mojej opinii to jest główny ewangeliczny sens prawdy, którą Jezus odnosi do siebie, a także do ludzi, których przyszedł wyzwolić.
A co z prawdą w sensie poznawczym? Czy możemy powiedzieć, że uczciwe poznanie realnych faktów jest w jakiś sposób docenione w Kościele?
Z taką prawdą każdy Kościół, nie tylko katolicki, zawsze miał kłopot. Godził się z nią niechętnie, przypomnę choćby potępienie teorii Kopernika, Galileusza, Darwina czy aktualną niechęć uznania za naukę badań z zakresu gender studies, które z niezrozumiałych powodów Kościół rzymski uparcie nazywa ideologią, chcąc je spostponować. Całe zresztą dzieje chrześcijaństwa to ciągły konflikt z nauką, której wyniki Kościół akceptował z dużym oporem.
Mamy jednak słowo "prawda", w Kościele katolickim używane w niemal każdej wypowiedzi, które ma nas odnosić do znaczeń, skojarzeń dość czytelnych. Wszak, gdy mówimy, że coś jest prawdziwe, raczej myślimy o konkretnych faktach, o czymś, co rzeczywiście się stało, a nie czymś tak mglistym, jak "życie w prawdzie"...
Zgoda. W ewangeliach mamy dobrze opisany ten wątek. To kwestia roszczenia, które ma Jezus, by zostać uznanym za prawdziwego Mesjasza, kto zatem przyzna się do Jezusa przed ludźmi, do tego również on przyzna się przed Bogiem; kto jednak zaprze się Jezusa, tego i on zaprze się na sądzie ostatecznym. To roszczenie jest tak radykalne, że kto wierzy w Jezusa, osiągnie zbawienie, kto w niego nie wierzy – wydaje na siebie wyrok potępienia. Jezus używa w tym kontekście bardzo obrazowych i depersonalizujących określeń; kto w niego nie uwierzy, jest chwastem, który w czasie żniw zostanie wrzucony do ognia i spalony.
Szczególnie przerażająco brzmi określenie piekła mianem gehenny, czyli miejsca, w którym spalano śmieci; niewierzący zatem zostaje bezwzględnie odczłowieczony jako nieczystość, co staje się pożywką dla dzisiejszych kaznodziejów, potrafiących określać niektóre osoby mianem tęczowej zarazy.
Mesjańskie roszczenie Jezusa rodzi także konflikty między ludźmi; Jezus zapowiada przecież, że nie przynosi pokoju, lecz wojnę, żądając, by opowiedzieć się za nim bardziej niż za swoimi bliskimi, kto bowiem kocha bardziej swoje dziecko czy współmałżonka niż Jezusa, nie jest Go godzien. To żądanie jest tak radykalne, że właściwie nie pozostawia człowiekowi wyboru, jest żądaniem absolutnym, w którym nie ma miejsca na zwątpienie ani wahanie; zawsze trzeba wybrać Jezusa, dopiero na drugim miejscu ludzi i to tylko wtedy, gdy nie jest to w konflikcie w wyborem Jezusa.
Dlaczego w tym kontekście pojawia się akurat słowo prawda?
Jezus głosi "kto widział mnie, widział też i Ojca". Widzieć go jednak mogą tylko ci, którym Jezus tej łaski udzielił. A jednocześnie dziękuje Ojcu, że ukrył te tajemnice przed kapłanami dawnego przymierza, uczonymi w Piśmie, a objawił je prostaczkom. Oni nie mają wątpliwości - jeśli Jezus uzdrawia, karmi, to ci ludzie widzą w nim kogoś, kto się o nich troszczy, jest zatem ich prawdziwym życiem, ich prawdą, za którą gotowi pójść, a nawet za nią umrzeć. Kto zatem rzeczywiście rozpoznaje w Jezusie zbawiciela, ten żyje w najgłębszej, egzystencjalnej prawdzie i żadne argumenty nie będą miały dla niego znaczenia. W tym sensie mamy do czynienia z prawdą, która sama się uzasadnia, która ratuje przed rozpaczą, leczy z lęku przed śmiercią i nadaje sens cierpieniu. Nie jest to prawda z poziomu poznania, lecz prawda religijnego doświadczenia, prawda wiary, przez którą człowiek ufający Jezusowi czuje się z nim zjednoczony. Sądzę, że na tym właśnie polega wybór życia z Jezusem jako drogi prawdy.
Możemy sprawdzić, czy naprawdę dziś świeci słońce, możemy przeprowadzić dowód na matematyczne twierdzenie, wykonać eksperyment, który nam wyjaśni jakieś zjawisko, jednak w przypadku prawdy rozumianej egzystencjalnie niczego dowieść nie możemy. Wszystko opiera się na wierze, mniemaniu, czyli czymś bardzo nieokreślonym...
Jeśli chcielibyśmy powiedzieć, że prawda wiary i prawda matematyki to takie same prawdy, to na to się nie zgodzi żaden matematyk ani też żaden teolog. Prawdy wiary nie da się dowieść w sensie ścisłym, można ją co najwyżej mgliście rozpoznać, osobiście doświadczyć dzięki temu, że komuś zaufaliśmy, na przykład męczennikom chrześcijańskim, umierającym za swoją wiarę, świadectwu ewangelistów lub autorytetowi Kościoła. Żadnych innych „dowodów" tu przedstawić się nie da, jeśli zatem konsekwentny chrześcijanin chciałby nas przekonywać, że udało mu się udowodnić bóstwo Jezusa bądź spójność dogmatu trynitarnego, to znaczy, że nie rozumie ani czym jest rozum, ani czym jest wiara. Wiara udowodniona przecież nie jest już wiarą, traci sens.
Ale w przypadku religijnych przekonań jednak zostaje użyte to samo słowo "prawda", które powszechnie kojarzy się z czymś pewnym, czymś oczywistym, zgodnym ze stanem faktycznym, możliwym do udowodnienia według ściśle określonych procedur. Czy to nie nadużycie?
CDN...