Dodaj do ulubionych

"Bydło z obyczajów".

13.06.23, 07:23
"Bydło z obyczajów". Co ziemianie myśleli o chłopach, a dzisiejsi biznesmeni o pracownikach

Adam Leszczyński: Konserwatyści zawsze będą grozić, że w wyniku reform - zmniejszenia czasu pracy, przedłużenia urlopów, zwiększenia podatków dla najbogatszych - nastąpi krach i Polska się zawali
Jego "Ludowa historia Polski" stała się jedną z najważniejszych książek umożliwiających nowe spojrzenie na polską historię. W ukazujących się właśnie "Obrońcach pańszczyzny" Adam Leszczyński przygląda się sporowi wokół uwłaszczenia chłopów.

Czy chłop potęgą jest i można mu dać wolność? Czy raczej bez pańskiego bicza nad sobą zatraci się w hulankach? Tę książkę czyta się tak, jakby dotyczyła nie tylko wieku XIX i wcześniejszych, ale także XXI.

Wojciech Szot: W "Obrońcach pańszczyzny" pokazujesz spór o zniesienie pańszczyzny między konserwatystami a demokratami. Czy coś poza poglądami w ogóle ich różniło od siebie?

Adam Leszczyński: Konserwatyści byli właściwie wyłącznie ziemianami. Jasno widzieli własny interes materialny - chcieli utrzymać pańszczyznę, bo była dla nich korzystna. Czołowy konserwatywny ideolog Tomasz Potocki pisał wprost, że "gwałtowne zniesienie pańszczyzny bez wynagrodzenia musiałoby, chwilowo przynajmniej, znacznie umniejszyć intraty".

Pozostałe argumenty za pańszczyzną - moralne, historyczne, z "prawa naturalnego" - przy tym blakły?
- Oczywiście wielu z nich było przekonanych, że hierarchia społeczna, w której - w końcu nie z ich winy - znaleźli się na samym szczycie, jest czymś naturalnym. A skoro jest naturalna, nie może ulec zmianie.

Intrygujące, że nie byli zbyt wierzący. Powoływali się na Boga jako stwórcę tego naturalnego porządku, ale były to raczej retoryczne zwroty. W porównaniu z Anglikami czy Amerykanami piszącymi w obronie niewolnictwa, którzy o Bogu mówili cały czas, Polacy wypadają bardzo ateistycznie. Częściej odwoływali się do argumentacji praktycznej: utraty majątków, wizji bankructwa kraju po zniesienia pańszczyzny czy wprowadzenia komunizmu.

Przez kogo? Przez cara?
- To rzeczywiście kuriozalne, ale potrafili o to oskarżać cara czy cesarza, którzy ograniczali ich władzę nad chłopami.

A kim byli demokraci?
- W literaturze opisuje się ich jako fantastów, naiwnych marzycieli, niezdarnych organizatorów nieudanych spisków - co akurat jest bliskie prawdy - ale też wrogów społecznego porządku. Im dłużej pracowałem nad książką, tym bardziej ich podziwiałem. Byli zmuszeni - przez swoje poglądy - odciąć się od społeczności, w której wyrośli. Musieli być idealistami, ludźmi szlachetnymi, wyobrażającymi sobie inną Polskę, taką, w której panuje równość - oczywiście pojmowana też inaczej niż dzisiaj. Polscy demokraci ryzykowali status społeczny, majątek, często życie. Nic dziwnego, że byli nieliczni.

Jak Edward Dembowski, który w 1846 r. znalazł się wśród organizatorów powstania krakowskiego.
- Syn konserwatywnego szlachcica, z bardzo zamożnej rodziny. W imię idei poświęcił wszystko — status, bezpieczeństwo, w końcu życie. Zginął w ostrzale procesji patriotycznej w lutym 1846 r., podczas powstania.

Zanim jednak doszło do powstania krakowskiego, rabacji i zniesienia pańszczyzny we wszystkich zaborach, przez prawie sto lat trwała dyskusja o uwłaszczeniu chłopów.
- Pierwszy jej etap zaczął się już w latach 60. XVIII w., gdy sejm wprowadził zakaz karania śmiercią własnych chłopów bez wyroku sądowego. Jest niejasne, na ile ten zakaz był egzekwowany. Już wtedy pisano, że procedura, która prowadziłaby do skazania szlachcica za zabójstwo swojego chłopa poddanego, była w zasadzie martwa.

CDN...
Obserwuj wątek
    • diabollo Re: "Bydło z obyczajów". 13.06.23, 07:25
      Przyjmuję jednak ten moment za symboliczny początek reform stosunków między właścicielami i chłopami. Trwa on przez ostatnie trzy dekady istnienia I Rzeczypospolitej i przenosi się do zaborów.

      Drugi etap zaczyna się w 1807 r., kiedy konstytucja Księstwa Warszawskiego nadaje chłopom wolność osobistą. To etap, na którym wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że trzeba będzie coś z tymi stosunkami społecznymi zrobić, ale nie ma zgody co do rozwiązań. Długi czas zdecydowaną przewagę mieli konserwatyści podzieleni na dwa obozy - radykalny i umiarkowany.

      Pierwszy był za tym, by niczego nie zmieniać. Drugi wiedział, że zmiana jest nieunikniona, ale próbował oddalić w czasie. I tu pojawia się fascynujący zestaw argumentów, takich jak ten, że "nasi" chłopi są niedojrzali, więc trzeba najpierw ich wychować i stopniowo przyzwyczajać do wolności.

      Trochę jak oswajanie psa.
      - Często zresztą porównywano chłopów do bydląt czy "dzikich", których trzeba "uczłowieczyć". Inna strategia polegała na dopisywaniu dodatkowych warunków ekonomicznych, które mieliby spełnić chłopi albo państwo. W skrócie - zgodzimy się, ale niech ktoś nam za to zapłaci. A najlepiej w odległej przyszłości.

      "Jestem za równością, ale…"
      - Oni chętnie pisali na przykład o chłopskiej własności. Diabeł tkwił jednak w szczegółach. Do uwłaszczenia dopisywano pomysły, by chłopi nie mogli sprzedać ziemi, podzielić jej czy zaciągać długów pod zastaw. Albo żeby płacili czynsz, który czasem przekraczał wartość pracy pańszczyźnianej.

      W zaborze pruskim władze przeprowadziły uwłaszczenie najszybciej, najsprawniej i też w sposób budzący najmniejszy sprzeciw. W Królestwie i Galicji było inaczej, reformy przeprowadzono szybko, chaotycznie I po wielkich wstrząsach społecznych.

      Przełomowym momentem była rzeź szlachty w Galicji w 1846 r. To był szok. Dlaczego? Bo szlachta naprawdę czasem wierzyła, że chłopi ją kochają.

      Byli aż tak naiwni?
      - Wydaje mi się, że wielu z nich wierzyło w ten mit. Oczywiście często mówiono to na pokaz, w publicystyce. W prywatnych listach niekiedy pisali, że chłopi ich nienawidzą. W 1846 r. mit runął. Wtedy szlachta zaczyna, mając świadomość konieczności zmian, próbować ugrać dla siebie jak najwięcej. Mimo tragedii, która przed chwilą miała miejsce.

      Publicystyka konserwatywna była niezwykle elastyczna. Jej twórcy potrafili bardzo zgrabnie przesuwać się na nowe pozycje, recyklingując te same argumenty. Świetnie potrafili dostosować je do nowych okoliczności.

      Tym, co uderzyło mnie w trakcie lektury "Obrońców pańszczyzny", było poczucie, jak niewiele się zmieniło mimo upływu lat.
      - Właśnie o tym to jest książka. O strukturze myślenia konserwatywnego, strukturze protestu przeciwko każdej progresywnej zmianie. Argumenty brzmią znajomo.

      W optyce konserwatywnej wolność ludzi innych niż my sami zwiastuje katastrofę. Chłopom nie można dać ziemi na własność, bo ją przepiją i zastawią. Pracownik zawsze jest leniwy, pracuje tylko pod przymusem, trzeba go kontrolować, by nie kradł.

      Obrońcy pańszczyzny mówili, że po jej zniesieniu nadejdzie komunizm i klęska cywilizacyjna, a w finale wszyscy będą wychudzeni snuć się w łachmanach po opustoszałym świecie. I wcale nie myślano tu o chłopach.

      Jan Franciszek Kołosowski, działacz przez wiele lat będący na emigracji, utożsamiał dobrobyt panów z dobrobytem kraju. Ignacy Stawiarski pisał, że "korzyści właściciela" są "korzyściami krajowej powszechności". Choć wiadomo, że nie każdy krajan z nich korzystał.

      To przypomina dzisiejsze tezy, że kondycja wielkiego biznesu automatycznie przekłada się na zamożność wszystkich obywateli. Wciąż jesteśmy przekonywani, że to, co robią zarządy firm, to właściwie opieka nad nami, a nie czerpanie zysków z naszej pracy.
      - Ten argument powtarza się bardzo często. Czasem w postaci wręcz skrajnej, gdy niektórzy piszą, że pańszczyźniany los jest lżejszy od losu ziemianina. Józef Gołuchowski, ultrakonserwatywny filozof i romantyk, pisze, że właściciel jest "kariatydą gospodarstwa krajowego", a zarządzanie majątkiem to "realne stany męki".

      Ubawiłem się, czytając ten fragment.
      - Praca nad tą książką chwilami była rzeczywiście zabawna. A jednocześnie pełna grozy, bo łatwo sobie uświadomić, kim był chłop dla konserwatywnego ziemianina. Skoro chłop niczego nie ryzykuje, wszystko musi mu zapewnić właściciel. Chłop to duże dziecko, niesamodzielne, które nie umie planować. Woli umrzeć, niż pracować! Były to kopie argumentów amerykańskich właścicieli niewolników.

      Jeden z ziemian z Galicji - anonimowy - pisał, że po zniesieniu pańszczyzny chłopi w jego okolicy "puchną, umierają z głodu, a jednak robić nie chcą nawet za bajeczne ceny i nigdy ich byt za mej pamięci nie był nędzniejszym". Inny pisał, że warstwa uprzywilejowana znalazła się "na łasce dawnego swego niewolnika zuchwale stawiającego jej czoło".

      Franciszek Morawski, minister wojny w rządzie powstańczym Królestwa Polskiego w 1831 r., pisał o chłopach: "Hotentoty z postaci, bydło z obyczajów i ciemności".

      Jeśli to wszystko połączyć ze sobą, objawia się przed nami postać, której funkcjonalny sens sprowadza się wyłącznie do podporządkowania, która nie jest zdolna do samodzielnej egzystencji. W interesie społecznym trzeba kogoś takiego ujarzmić. Tu możemy wprowadzić argument "z naturalnej hierarchii". Starsza jego wersja mówiła: "Bóg mi dał tych chłopów, sprawa załatwiona". Nowsza, z XIX w., głosiła przekonanie o tym, że społeczeństwa działają na zasadzie komplementarnej - jedni muszą rządzić, a drudzy być rządzeni. Tak po prostu jest. Nie możemy walczyć z naturą.

      CDN...
      • diabollo Re: "Bydło z obyczajów". 13.06.23, 07:26
        A co z tymi, którzy stają po jego stronie?
        - To agenci, którzy w interesie obcych mocarstw kierują nas ku katastrofie. Albo idioci. Repertuar obelg jest obszerny. Moja ulubiona to "ludzie abstrakcyjni", którzy "za stolikami siedzą".

        Warto przyjrzeć się temu pierwszemu argumentowi, bo on nie uległ zmianie do dziś. Inspirowani przez obcych liberałowie sami stają się obcymi, których trzeba pokonać. W okolicach rzezi galicyjskiej wielokrotnie pisze się, że demokraci i zaborcy działają ręka w rękę przeciw polskim konserwatystom, którzy oczywiście są jedynymi prawdziwymi Polakami.

        Dzisiaj liberałowie to pachołki Kremla.
        - To diabelski pakt. A z szatanem nie można iść na kompromis. Więcej tu o diable niż o Bogu.

        Tuż za progiem na naszych ziemian czekała rewolucja przemysłowa. Jak ona wpłynęła na ich myślenie?
        - Spróbujmy przez chwilę być wobec nich pełni empatii. Przed nimi rzeczywiście były trudne czasy. Biznes - nawet z pańszczyzną - szedł coraz gorzej. Ale ziemianie nie widzieli dla siebie drogi ucieczki. Poza garstką najbogatszej magnaterii większość ziemian nie miała kapitału, który był potrzebny, by zainwestować w przemysł. To była opcja tylko dla najbogatszych, którzy mieli gotówkę i dostęp do kredytów.

        Fabrykantów zresztą ziemianie też nie znosili. Wspomniany już Morawski pisał w 1848 r., że fabrykant nie ma żadnych obowiązków wobec swoich pracowników. Płaci pensję i nic go nie obchodzi, czy robotnik ma co jeść i gdzie mieszkać. A dziedzic musi mu to wszystko zapewnić. To kto jest tym dobrym? Komu jest lepiej?

        Niezwykła jest ich skłonność do użalania się. Mimo że są na szczycie ówczesnej hierarchii i poza zaborcami nikt nie ma więcej władzy od nich, to wciąż piszą, że są biedni, wyzyskiwani, bez pieniędzy… Ta skłonność do narzekania na swój los przypomina współczesnych biznesmenów.

        A na ile istotne było to, że rewolucja przemysłowa przyszła do nas z Zachodu?
        - Niezwykle. Nasi ziemianie poświęcali tyle uwagi temu, co na Zachodzie się o nich mówi, że graniczyło to z obsesją. Uważnie tropili poświęcone sobie wzmianki w zachodnich gazetach.

        Szkalowano ich przecież - prasa ciągle przypominała, że polska szlachta żyje z niewolnictwa. To obrażało polskiego szlachcica, który we własnym mniemaniu był nie właścicielem niewolników, ale dobrotliwym rodzicem chłopów.

        A jednak i im czasem wymsknęło się to, co naprawdę myślą. Tomasz Potocki, proponując bardzo ograniczoną reformę pańszczyzny, zauważał, że bez reform ziemianin zamienia się w "prostego poganiacza niewolników".

        Gospodarstwo ziemiańskie w optyce konserwatywnej było jak wielka, rozszerzona rodzina. Obrońca pańszczyzny postrzegał siebie jako kogoś na wzór Boga Ojca - sprawiedliwego, dobrotliwego, surowego, gdy trzeba, rozdzielającego dobra i łaski. Dziedziczka była zaś jak Matka Boska - wspomożycielka, orędowniczka chłopskiej sprawy, czczona przez gmin.

        Kim byli zatem chłopi? Dziećmi, niedorosłymi, którzy muszą okazywać rodzicom szacunek i oddawać należne posłuszeństwo. Jest wiele tekstów opisujących, że chłopi mają się świetnie dzięki temu, że żyją w prymitywnych warunkach. Dzięki nędzy są zdrowi i krzepcy. Nie wiedzą, że żyją w nędzy, więc są szczęśliwi.

        To jak wobec tego wszystkiego demokraci mieli wprowadzić reformę?
        - Narzucić ją. Demokratycznie oczywiście. Demokratyczna większość - gdy już się utworzy - nie może się przejmować konserwatywną mniejszością. W momencie, gdy właściciele ziemscy, obrońcy pańszczyzny przestali być dominującą siłą społeczną, przegrali. Jeszcze na sejmie powstańczym w 1831 r. wygrali, odrzucono kwestię uwłaszczenia chłopów w dobrach prywatnych. Ale już rząd powstańczy podczas powstania styczniowego jako jeden z pierwszych aktów ogłosił dekret uwłaszczeniowy.

        Morał tej historii jest taki, że każda progresywna zmiana uruchamia te same strategie oporu. Konserwatyści zawsze będą grozić, że w wyniku reform - zmniejszenia czasu pracy, przedłużenia urlopów, zwiększenia podatków dla najbogatszych - nastąpi krach i Polska się zawali. Konserwatyści w takich sytuacjach natychmiast stają się rzecznikami interesów "zwykłego człowieka" i mówią: "Ja jako bogaty stracę, ale sobie poradzę, ale ty, prosty człowieku? Nie, ty potrzebujesz naszej ochrony, bo sobie nie poradzisz".

        Liberalna zmiana jest widziana jako zamach na naturalny porządek, na "odwieczny" podział, w którym każdy ma jakąś funkcję w społeczeństwie - jedni radzą, drudzy słuchają. Jeśli ten patriarchalny porządek się rozbije, to wszystko się posypie. Kim będziemy bez tego?

        CDN...
        • diabollo Re: "Bydło z obyczajów". 13.06.23, 07:27
          Ludźmi bez tożsamości. Tak jakby tożsamość miała swoje bezpośrednie źródło we władzy ojca.
          - Jan Józef Lipiński pisał: "Dla nas nie może być zasada ani pruska ile błędna – ani austriacka ile nieodpowiednia – dla nas trzeba zasady jasności dniowej a czerstwości słowiańskiej, zasady uświęcającej prawo własności i wszelkie cnoty towarzyskie". Patriarchalny porządek to coś immanentnie naszego, słowiańskiego. I musimy tego bronić. To, że te argumenty po dziesiątkach lat wyglądają wciąż tak samo, jest nawet trochę zabawne. Ale przede wszystkim straszne.

          Adam Leszczyński
          Historyk, socjolog, profesor na Uniwersytecie SWPS. W latach 1994-2017 związany z „Wyborczą", dziś z OKO.Press. Autor m.in. głośnej "Ludowej historii Polski", a także książek "No dno po prostu jest Polska. Dlaczego Polacy tak bardzo nie lubią swojego kraju i innych Polaków" i "Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943-1980"

          Adam Leszczyński "Obrońcy pańszczyzny", Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2023

          wyborcza.pl/7,75517,29842270,dlaczego-obroncy-panszczyzny-wciaz-sa-wsrod-nas.html#S.MT-K.C-B.2-L.1.duzy

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nie pamiętasz hasła lub ?

Nakarm Pajacyka