Dodaj do ulubionych

A propos historii Polski: "Całkiem Zwyczajny Kraj"

22.09.23, 07:50
Już dawno miałem przejść przez tę książkę, bo dużo o niej słyszałm, i w końcu ją sobie kupiłem, niestety w formie audiobooka, więc podzielić się nie mogę (1,2 GB)...

"Całkiem zwyczajny kraj" Brian Porter Szücs

W końcu historia Polski nie jako jakaś nacjonalistyczna albo romantyczna agitka, ale z dystansu (autor jest profesorem Uniwersytetu Michigan w USA) i w kontekście tego, co się w danym momencie na świecie działo.
Bez bajek, sama rzeczywistość zdecydowanej większości mieszkańców Polski. Jaki był większościowy mental w danym momencie i czym uzasadniony. Np. rozbiory Rzeczpospolitej Obojga Narodów w ogóle nie wpłynęły na życie i najprawdopodobniej były zupełnie obojętne dla 90% populacji RP (tej większości pozaszlacheckiej).

To jest moje spojrzenie na historię i tak chcicałbym ją widzieć, jako opis ówczesnej rzeczywistości.

Akurat troszeczkę pamiętam jeszcze PRL i właśnie zawsze mi nie pasowało co mówi oficjalna "historia PRLu", a jak to wyglądało, przyjanjmniej jak ja to zapamiętałem. To niesamowite jak można zakłamać historię, w której jeszcze sporo ludzi żyło zwyczajnie przez ustawienie pożadanych akcentów i skierowanie całej uwagi na jedne rzeczy i pominięcie innych.

Niemniej książkę pana Briana Potera Szücsa bardzo polecam.

www.publio.pl/calkiem-zwyczajny-kraj-brian-porter-sz-cs,p744332.html
Kłaniam się nisko.
Obserwuj wątek
    • grzespelc Re: A propos historii Polski: "Całkiem Zwyczajny 22.09.23, 17:41
      Od dawna uważam, że nasza historia nie jest w żaden sposób niezwykła. Więc dobrze, że taka książka jest.
      • diabollo Re: A propos historii Polski: "Całkiem Zwycza 23.09.23, 10:33
        Choć naszej inteligencji się średnio podoba, a ćwierćinteligencji nie podoba się w ogóle (link).

        Generalnie u nas polityka histeryczna lepiej "wchodzi" czy to "Czterej Pancerni i Pies", czy to "żołnierze przeklęci", ale zawsze "koń, szabelka i butelka".

        Byłem rok temu w lecie Juracie, więc odwiedziłem Hel, wiecie, ten półwysep przy Zatoce Gdańskiej.
        Była tam jakaś przeogromna impreza militarno-rekonstrukcyjna główne klimacik drugiej światówki.
        Tłumy przebierańców w mudurach wszelakich, dużo sprzętu wojskowego i wszelakiego wojennego żelastwa.
        To jest głębia historyczna naszej ćwierćinteligencji.

        wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,30185134,amerykanski-badacz-uwaza-ze-wiekszosc-polakow-nie-odczuwala.html

        Kłaniam się nisko.
        • diabollo Re: A propos historii Polski: "Całkiem Zwycza 23.09.23, 10:39
          Tyle z książki Briana Potera Szuca zrozumiał inteligent Maciej Janowski:

          xxxxxxxxx

          Amerykański badacz uważa, że większość Polaków nie odczuwała zaborów, stalinizmu i stanu wojennego. Nawet gdyby to była prawda, to co z tego?

          Maciej Janowski

          Wzmożenie konfliktów etnicznych w Polsce szło z góry - od nacjonalistycznie nastawionych inteligentów. Niemniej nie da się utrzymać tezy, że konflikt wynika wyłącznie z przejęcia się biednych mas trującą ideologią inteligencji.
          Pewnego dnia na przełomie lat 80. i 90. XX w. w Sali Kościuszkowskiej Instytutu Historii PAN na Rynku Starego Miasta w Warszawie, na zebraniu kierowanej przez Jerzego Jedlickiego Pracowni Dziejów Inteligencji, młody amerykański historyk opowiadał o swych badaniach historii polskiego nacjonalizmu. Od niego po raz pierwszy dowiedziałem się, że w zachodniej nauce istnieje coś takiego jak „linguistic turn" – wzmożone zainteresowanie problematyką języka, zmian znaczeń słów, historii pojęć. Te tematy zawsze mnie fascynowały, więc ogromnie się ucieszyłem, że mają one po angielsku tak zgrabną nazwę i że budzą zainteresowanie licznych badaczy. Od tej pory czytam teksty Briana Portera-Szucsa z wielką ciekawością i satysfakcją. Zwłaszcza jego badania nad rozwojem polskiego radykalnego nacjonalizmu na przełomie XIX i XX w. uważam za niezwykle ważne.

          Natomiast wydany syntetyczny obraz historii Polski XX w. (z rozbudowanym rozdziałem wstępnym dotyczącym XIX w.) pod ładnym tytułem „Całkiem zwyczajny kraj" budzi we mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony, jest to świetna książka. Nieprzeciążona nudną faktografią, przekazująca spójny obraz. A z drugiej strony, wydaje mi się zbyt powierzchowna. Autor pisze, że historyk zawsze powinien mówić „to bardziej skomplikowane", a jednak sam zbyt upraszcza skomplikowane problemy.

          Polska, zwyczajny kraj zależny
          Co do zwyczajności w zasadzie się zgadzam. Mnie również niezwykle irytuje ciągłe głoszenie wyjątkowości Polski. Kwestia jest jednak – że zacytuję autora – „bardziej skomplikowana". Z lektury książki wynosi się wrażenie nie tyle zwyczajności, ile pewnej banalności historii Polski. Wszystkie zjawiska, czy to okupacja, czy komunizm, czy obecne problemy z populizmem, są właściwie takie same jak w innych krajach. Ale to nie jest tak: typowość czy też zwyczajność Polski nie polega na tym, że jej historia jest taka sama czy nawet z grubsza taka sama jak innych krajów. To prawda – nikt nas nie wyjął spod funkcjonowania praw fizyki i prawidłowości socjologicznych czy gospodarczych. Wiedzieli o tym zresztą inteligentni autorzy już dawno, jak choćby historycy tzw. szkoły krakowskiej w II połowie XIX w. (Józef Szujski, Michał Bobrzyński). Te ogólne prawidłowości działają jednak w specyficznych warunkach lokalnych: geograficznych, klimatycznych, gospodarczych, kulturowych, politycznych. Ogólne prawidłowości oraz specyficzne okoliczności czasu i miejsca jakoś oddziałują na siebie wzajemnie: w efekcie wszystkie kraje są zwyczajne, ale zarazem każdy jest inny.

          Od dawna starano się wprowadzić ład w tę różnorodność. Temu służą koncepcja centrów i peryferii, rozwoju zależnego, a także pojęcie zacofania gospodarczego (nie „zacofania" w rozumieniu publicystycznym). Wielcy historycy, jak Witold Kula i Tadeusz Łepkowski, analizowali zjawisko tzw. peryferyjnego kapitalizmu zależnego, nastawionego raczej na produkcję surowcową niż wyrobów przemysłowych, współistniejącego z gospodarką tradycyjną (Kula ukuł piękną frazę „koegzystencja asynchronizmów").

          Można ten „zależnościowy" nurt myślenia odrzucać – ale nie należy go ignorować, bo inaczej czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy przedstawiając problemy społeczne Polski jako właściwie tożsame z problemami krajów o wiele bogatszych (jak robi to autor omawianej książki), nie gubimy jednak czegoś istotnego.

          Narcystyczny altruizmem polskiej inteligencji
          Porter-Szucs pisze, że ta typowość objawia się najwyraźniej na poziomie zwykłych ludzi, a nie polityków. Polityka według niego w zasadzie nie dotyczy większości narodu polskiego, tylko inteligencji z jej „narcystycznym altruizmem" (świetne, błyskotliwe sformułowanie, ale rażąco niesprawiedliwe), bo większość społeczeństwa nie odczuwała ani zaborów, ani stalinizmu, ani stanu wojennego, a w II wojnie światowej była bierna. To jest obraz karykaturalny; ale nawet gdyby był prawdziwy – co z tego? Czy właściwym zadaniem pracy historycznej jest przedstawienie tego, co było najważniejsze dla większości mieszkańców badanego regionu? Czy praca historyka nie zredukowałaby się wtedy do historii alkoholizmu, życia seksualnego i zjawisk fizjologicznych? Nie chciałbym dożyć czasów, gdy takie podejście zacznie dominować. A zresztą, wbrew zapowiedziom Portera-Szucsa, codzienność ludzi jest w tej książce niemal nieobecna.

          Zupełnie inaczej niż on widzę kwestię wybuchu powstania warszawskiego. Jestem, nieraz o tym pisałem, zdecydowanym krytykiem tej decyzji. Uważam ją za przerażający błąd, może największy w całej historii Polski – błąd, który przyniósł śmierć stu kilkudziesięciu tysiącom ludzi. Ale autor nie zauważa, że dowódcy Armii Krajowej byli w sytuacji tragicznej, w której nie było dobrego ani nawet średniego wyjścia, był tylko wybór między wyjściem złym a bardzo złym. Wybrali bardzo złe – dlaczego?

          Mam wrażenie, że Porter-Szucs zupełnie nie czuje, czym było odzyskanie niepodległości dla wykształconych Polaków niezależnie od światopoglądu – od endeków do pepeesowców. W 1944 r. widać było coraz jaśniej, że ta niepodległość zostanie utracona, co rodziło rozpacz, która nie sprzyjała racjonalnym analizom. To dowódców Armii Krajowej nie usprawiedliwia, ale częściowo tłumaczy. Bo ta rozpacz miała całkowicie realne powody. Nie ma racji Porter-Szucs, gdy pisze, że Komenda Główna AK musiała zdawać sobie sprawę, że fizyczny byt polskiego narodu nie jest zagrożony. Było odwrotnie: musiała zdawać sobie sprawę z czegoś przeciwnego.

          W lecie 1944 r. nie było jeszcze przykładu, aby Stalin z podbitego terenu stworzył państwo satelickie, takie jak PRL.
          Przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego mieli wszelkie dane, by oczekiwać, że Polska zostanie włączona do ZSRR jako „siedemnasta republika", a następnie będzie wobec niej zastosowany wariant ukraiński – przymusowa i okrutna kolektywizacja, wymordowanie nie tylko elit, lecz także dużej części społeczeństwa. W tej sytuacji mogła nasunąć się myśl, aby powtórzyć manewr Józefa Piłsudskiego z 1914 r.: podobnie jak Piłsudski ogłosił rząd tymczasowy po zajęciu Kielc, kiedy przez moment były wolne od zaborców, tak i teraz w Warszawie trzeba odczekać do momentu, gdy Niemcy już wyszli, Rosjanie jeszcze nie weszli, i w tym wąskim okienku kilku godzin zająć miasto i stworzyć fakt dokonany, by wystąpić wobec nowych okupantów jako prawowity gospodarz.

          CDN...
          • diabollo Re: A propos historii Polski: "Całkiem Zwycza 23.09.23, 10:41
            Historia się nie powtarza, sytuacja była inna i ta kombinacja nie miała szans – była błędna, ale nie była absurdalna. Piszę to nie po to – powtórzę – by bronić jednoznacznie błędnej decyzji, lecz by próbować ją zrozumieć. Porter-Szucs zaś przypisuje dowódcom powstańczym wiarę w jakąś dziwną nacjonalistyczną karykaturę romantyzmu. Nie wydaje mi się to prawdopodobne.

            Brak Żydów warunkiem radykalnego antysemityzmu?
            Dużo uwagi poświęca autor konfliktom narodowościowym i tutaj ma podobną odpowiedź: winne są elity. Chłop Jacek i Żyd Icek mogli się na co dzień nie lubić, chłop mógł uważać, że Żyd sprzedaje towary zbyt drogo w sklepiku, ale nie żywili do siebie jakiejś fundamentalnej wrogości. Dopiero inteligenci na początku XX w. nauczyli ich, że mają się nienawidzić. To nie jest przypadek, pisze Porter-Szucs, że najsilniejszy antysemityzm, najmocniejsza endecja w okresie międzywojennym były w Poznańskiem – bo tam prawie wcale nie było Żydów. Autor nie sądzi, by często przywoływane stwierdzenie, że w Polsce po 1945 r. mamy „antysemityzm bez Żydów", było paradoksem – według niego brak Żydów jest właśnie warunkiem wytworzenia się radykalnego antysemityzmu. Codzienne kontakty dają bowiem pewną znajomość żyjącej po sąsiedzku odmiennej grupy etnicznej, a co za tym idzie, uodparniają może nie na każdą wrogość, ale przynajmniej na najbardziej radykalne hasła nacjonalistyczne.

            To jest piękny obraz, ale w świetle tego wszystkiego, co wiem o historii – całkowicie nieprawdziwy. Nigdzie nie jest powiedziane, że bezpośredni kontakt z jednostkami czy z grupami redukuje uprzedzenia – bywa różnie, to zależy od wielu czynników. Jeśli endecja była tak silna w Poznańskiem, to prawdopodobnie raczej ze względu na swą antyniemieckość niż antysemityzm, a antyniemieckość właśnie łączyła się z bliskimi kontaktami z Niemcami, nie zaś z brakiem tych kontaktów.

            To prawda, że wzmożenie konfliktów etnicznych szło od końca XIX w. z góry – od nacjonalistycznie nastawionych inteligentów.
            To prawda, że stanowisko elit ma wpływ na konflikt etniczny – mądra, ewolucyjna, dalekosiężna polityka mogłaby stopniowo ten konflikt redukować, a radykalny, agresywny nacjonalizm elit sprawia, że konflikt staje się ostry, często krwawy. Niemniej nie da się utrzymać tezy, że konflikt wynika wyłącznie z przejęcia się biednych, zwiedzionych mas trującą ideologią inteligencji. Jest tu w grze niezwykle skomplikowany stop różnych czynników, zarówno oddolnych, jak i odgórnych, którego nie da się przedstawić w recenzji, ale którego na pewno nie można upraszczać, tak jak zrobił to Porter-Szucs.

            Reformy Grabskiego i Balcerowicza
            Prezentując dwie wielkie reformy gospodarcze – Władysława Grabskiego i Leszka Balcerowicza – autor przedstawia się jako zwolennik tzw. nowej teorii ekonomicznej, według której państwo nie musi troszczyć się o dług publiczny, bo emisja pieniądza jest tylko formą prowadzenia polityki gospodarczej. To jednak jest wciąż jeszcze nurt ekscentryczny, odrzucany przez większość liczących się ekonomistów. Ciężar dowodu leży więc po stronie jego zwolenników, a tymczasem Porter-Szucs wprowadza tę myśl en passant w przypisie. Gorzej jednak, że z tego założenia wypływa lekceważenie obu wielkich reform. Jeśli chodzi o reformy Grabskiego – odsyłam czytelnika do najnowszej pracy jednego z najwybitniejszych dziś badaczy społeczno-gospodarczej historii Polski międzywojennej Włodzimierza Mędrzeckiego, który nie jest chwalcą międzywojnia, ale nie ma wątpliwości, że zrównoważenie waluty i opanowanie inflacji było warunkiem funkcjonowania państwa. Zdecydowanie wierzę Mędrzeckiemu, a nie Porterowi-Szucsowi.

            Porter-Szucs sądzi, że obie te reformy miały w zasadzie jeden cel: zdyscyplinowanie siły roboczej przez pogorszenie jej położenia materialnego.
            Ale przecież pogorszenie położenia materialnego było ubocznym skutkiem reform, nie ich celem. Jeśli zaś chodzi o reformy Balcerowicza, to Porter-Szucs nie zauważa – wydaje się to nie do uwierzenia! – ich celu podstawowego: poddania polskiej gospodarki rynkowej weryfikacji. Nie ma innego niż rynek sposobu, aby zdecydować o opłacalności przedsiębiorstwa. Gospodarka komunistyczna była w większości nieefektywna nie w tym sensie, że nie potrafiła niczego wyprodukować – to się jej czasem udawało – ale że produkowała wyroby złe po nieproporcjonalnych kosztach. W sytuacji gospodarki nakazowo-rozdzielczej, kiedy ceny były ustalane przez centralnego planistę, nie dało się oszacować opłacalności produkcji: reformy Balcerowicza ukazały po prostu, że król jest nagi, i przywiodły do bankructwa te przedsiębiorstwa, które produkowały ze stratą. Rachunki przedsiębiorstw ani budżet państwa nie są – wbrew temu, co zdaje się sądzić Porter-Szucs – abstrakcją, lecz odzwierciedlają realne zjawiska społeczne. Cała gospodarka, czy jej większość, nie może na dłuższą metę przynosić strat.


            I jeszcze jedno: Balcerowicz objął gospodarkę w stanie skrajnego kryzysu. Czasem, czytając krytyków tych reform, ma się wrażenie, że liberałowie z jakiejś doktrynalnej zaciekłości zniszczyli doskonale funkcjonujące instytucje socjaldemokratyczne. Tymczasem zastali ruiny gospodarki, które starali się posprzątać, aby na nich wybudować coś nowego – i to się udało. Porter-Szucs pisze, że polski rozwój gospodarczy zaczął się dopiero po wejściu do Unii Europejskiej, co jest kolejnym sposobem marginalizacji znaczenia reform początku lat 90. Ja zaś mam wrażenie, że w tysiącletniej historii Polski mało było sukcesów tak wielkich jak reformy gospodarcze początku lat 90. XX w.

            CDN...
            • diabollo Re: A propos historii Polski: "Całkiem Zwycza 23.09.23, 10:42
              W tej książce w ogóle nie ma kultury polskiej, polskiej myśli, sztuki, literatury. W jakiś sposób współgra to z pominięciem roli polskich elit. Historia Polski XX w. bez Wyspiańskiego, skamandrytów, Miłosza, Herberta, ale także bez Boya, Irzykowskiego, Kisiela, Giedroycia, Turowicza wydaje mi się rażąco okaleczona.

              A po tym wszystkim chciałbym powiedzieć, że jestem w jakiś sposób pod urokiem książki Portera-Szucsa. Bardzo dobrze napisana, inteligentna, pełna interesujących propozycji interpretacyjnych (to, że ja się z nimi akurat nie zgadzam, nie czyni ich mniej wartościowymi) i – co jest akurat mniej ważne z profesjonalnego punktu widzenia, ale bardzo miłe – nieukrywanej sympatii do Polski.

              Wiara i ojczyzna
              Niemal jednocześnie ukazała się po polsku druga praca Portera-Szucsa „Wiara i ojczyzna. Katolicyzm, nowoczesność i Polska". Przeczytałem ją wiele lat temu po angielsku i się zachwyciłem. Myślę, że jest to jedna z najlepszych książek o historii polskiej religijności i o politycznej (nie duchowej ani teologicznej) historii Kościoła katolickiego. Jest napisana z niezwykłym taktem: z dystansem i krytycyzmem w stosunku do Kościoła, ale i z empatią wobec jego stanowiska. Myślałem sobie: to trochę wstyd, że nikt z nas – polskich historyków – nie napisał tej książki, że musiał przyjść cudzoziemiec, aby napisać ją za nas.

              Tezą książki jest, że na przełomie XIX i XX w. rodził się Kościół nowoczesny, który istotnie różnił się od Kościoła tradycyjnego. Tradycyjnie Kościół mówił do pojedynczego chrześcijanina, straszył go perspektywą piekła, pocieszał nadzieją zbawienia i głosił, że ostatecznie każdy zostanie oceniony według własnych dobrych i złych uczynków. Pod koniec XIX w. – pisze Porter-Szucs – Kościół dokonał „eksternalizacji" zła. Już nie moje własne złe uczynki są tym cierniem, który rani wspólnotę chrześcijan. Teraz są nim Żydzi, masoni, liberałowie itp. Kościół, zamiast wskazywać swym wyznawcom indywidualne zło w ich wnętrzu, zaczyna wskazywać kolektywne zło na zewnątrz.

              Ta teza wydaje mi się z grubsza trafna. Autor zauważa, że polscy pisarze katoliccy nie traktowali Żydów jako pierwszorzędnego problemu aż do końca XIX w. Na przełomie stuleci coś się zmieniło. Nastąpiło przesunięcie akcentów, którego symbolem było polityczne zbliżenie Kościoła do endecji w początkach XX w.

              Porter-Szucs pokazuje, jak stopniowo Kościół stawał się orędownikiem skrajnego nacjonalizmu i antysemityzmu. Z pewną melancholią cytuje absurdalne sformułowania o śmiertelnym zagrożeniu żydowskim z pewnego tygodnika katolickiego z datą wydania 3 września 1939 r.! Wtedy, podobnie jak teraz, większość tygodników miała datę niedzielną, ale ukazywały się kilka dni wcześniej – ten numer zapewne w czwartek, 31 sierpnia. Czytelnicy, którzy się pospieszyli – konstatuje Porter-Szucs – mogli zdążyć przeczytać artykuł o zagrożeniu żydowskim jeszcze przed rankiem 1 września 1939 r.

              Kościół ani demonizowany, ani idealizowany
              Porter-Szucs w swojej książce Kościoła ani nie demonizuje, ani nie idealizuje. Widzi w nim rzeczy złe i dobre, widzi zdolność zmiany i autorefleksji, widzi też tendencje, których symbolem jest Radio Maryja. Słusznie zwraca uwagę, że z punktu widzenia historyka (bo z punktu widzenia teologa, o ile wolno mi sądzić, chyba niekoniecznie) zwolennicy zarówno Radia Maryja, jak i bardziej otwartej wersji katolicyzmu mogą zasadnie uważać się za prawdziwych katolików. Która z tych tradycji zwycięży, nie wiemy – przyszłość jest otwarta.

              Od czasu amerykańskiego wydania „Wiary i ojczyzny" (2011) wszelkie złe tendencje w polskim życiu publicznym wzrosły ogromnie. Wtedy Porter-Szucs mógł mieć rozsądną nadzieję, że elementy nacjonalizmu, antysemityzmu itp. w polskim Kościele będą stopniowo ulegały marginalizacji. Po kilkunastu latach widzimy, że tak się nie stało, i obraz Kościoła – słusznie – jest w obecnej wersji książki bardziej krytyczny niż w edycji amerykańskiej.

              W obu książkach autor nawiązuje do współczesności, w obu obecna jest myśl, że podstawa dzisiejszego konfliktu politycznego w Polsce jest w pewnym sensie „prepolityczna".

              Ludzie z natury dzielą się na „wspólnotowców", potrzebujących poczucia przynależności do kolektywu, i indywidualistycznych „merytokratów".
              Ten podział nie zaniknie, bo jest bardziej pierwotny niż podziały partyjne: jedyne wyjście jest więc takie, aby obie strony się trochę „posunęły", chociaż na tyle, by przyznać drugiej stronie prawo do istnienia. To nawoływanie nie do symetryzmu, ale do minimum empatii wobec przeciwnika, bez której społeczeństwo nie może funkcjonować.

              Podsumowując, „Wiarę i ojczyznę" uważam za książkę wybitną, lekturę obowiązkową dla każdego zainteresowanego tematem. „Całkiem zwyczajny kraj" jest natomiast oryginalną, inteligentną, bardzo ciekawą i dość kontrowersyjną syntezą najnowszych dziejów Polski. Każdy przeczyta ją z korzyścią, ale bardzo bym się cieszył, gdyby nie była to jedyna książka, z której czytelnik czerpie wiedzę o historii naszego kraju.

              wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,30185134,amerykanski-badacz-uwaza-ze-wiekszosc-polakow-nie-odczuwala.html
              • grzespelc Re: A propos historii Polski: "Całkiem Zwycza 23.09.23, 14:35
                I autorowi wnioski z jednej książki z drugą w ogóle się nie łączą?

                FASCI-nating.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nie pamiętasz hasła lub ?

Nakarm Pajacyka