bardzo_zly_mis
25.11.21, 18:40
Pozwalam sobie założyć nowy wątek na poruszany już przez siebie temat. Na forum i tak ostatnio mało się dzieje, więc chyba nikt się nie obrazi.
Zaliczyłam jak dotąd osiem sesji z moją terapeutką. Na pewno mogę stwierdzić, że kobieta jest w porządku: uważnie słucha, zadaje sensowne pytania, ma empatyczne podejście. Tylko że... no właśnie. Sama terapia bardzo mało wnosi do mojego życia. Przy odrobinie złej woli mogłabym wręcz napisać, że nie wnosi kompletnie nic. Przychodzę, witam się i opowiadam, jak mi mija czas. Rozmówczyni wtrąci tu i ówdzie trzy słowa, ale w zasadzie nie dowiaduję się od niej niczego nowego. Po 50 minutach płacę stówę i wychodzę. A w kolejnym tygodniu wszytko przebiega tak samo.
Oglądam sobie w necie filmiki na temat psychoterapii. Ich autorzy - klienci różnych gabinetów - relacjonują, że każda sesja kosztuje ich mnóstwo emocji. Że wracają do domu z płaczem. Że przewartościowują wraz z terapeutą swoje życie. A ja na razie niczego jeszcze nie przewartościowałam i wcale się na to nie zanosi. W związku z czym zastanawiam się, czy ta terapia nie jest aby stratą czasu i środków. Może ja jej zwyczajnie nie potrzebuję?
Na pewno potrzebny mi ktoś do normalnej, przyjaznej rozmowy. W tej chwili mam w swoim otoczeniu bardzo niewiele takich osób - stąd decyzja o udziale w tych sesjach. Ale w miarę pozbywania się kolejnych stuzłotowych banknotów tracę początkowy entuzjazm. Wpada mi regularnie do głowy, że może lepiej bym zrobiła, inwestując te pieniądze chociażby w swoje hobby. Bo ono faktycznie przynosi mi trochę radości i sensu. W przeciwieństwie do tego cotygodniowego ględzenia.
Krótko mówiąc: rozważam zakończenie "przygody". Ostatecznej decyzji jeszcze nie podjęłam, ale chyba jestem jej bliska. Właśnie dzisiaj chciałam dać terapii jeszcze jedną szansę, ale pani jak na złość odwołała spotkanie z powodu choroby. Czyli zostałam sama i muszę sobie radzić we własnym zakresie. Oczywiście, poradzę sobie. Ale skoro tak, to... po grzyba mam później znowu płacić komuś 100 zeta?
Zamierzam zaproponować jej inną częstotliwość sesji: co dwa tygodnie zamiast co tydzień. Dzięki temu miałabym wciąż szansę się wygadać (naprawdę bardzo mi na tym zależy!), a jednocześnie uwolniłabym się od poczucia trwonienia forsy na darmo. Jeśli kobieta się nie zgodzi, to chyba sobie całkiem odpuszczę. Bo widzę po prostu, że w obecnym kształcie gra nie jest warta świeczki.
A forum mam za friko i nikt nie broni tu nawijać do woli. Kto wie, może to znacznie lepsza opcja niż te zakichane terapie.