mala200333
15.02.21, 20:40
Rewolucja 1905 r. była emancypacyjnym skokiem dla tysięcy ludzi z klas ludowych
Strajkom towarzyszył terror wymierzony zarówno w przedstawicieli carskiej władzy, jak i przeciwników politycznych
– Nie da się podciągnąć rewolucji 1905 r. pod jednowymiarową politykę historyczną – mówi Onetowi badacz historii ruchu socjalistycznego
Historyk wskazuje na aktualną lekcję z rewolucji 1905 r.: - Społeczna zmiana nie dokonuje się „po dobroci”, ale poprzez wywieranie presji na władzę, niekoniecznie nawet rewolucyjnej
Więcej o historii przeczytasz na stronie głównej Onet.pl
„Wszelkie wiadomości o strajkach w Petersburgu Moskwie, Rydze, Rewlu i innych miastach są przez robotników rozchwytywane i wywołują powszechne poruszenie” – donosił władzom naczelnik żandarmerii w Łodzi.
ZOBACZ RÓWNIEŻ
Polka od 19 lat mieszka w Rwandzie. "Na początku z trudem na to patrzyłam"
Afera z udziałem polskich dyplomatów na Filipinach. MSZ odpowiada
„Tysiące robotników rozsiało się po Powiślu, aby wywoływać towarzyszy od roboty, pukać niemiłosiernie do bram najskromniejszej nawet fabryki” – to relacja z Warszawy na łamach socjalistycznej gazety „Naprzód”. Rosyjska władza w Królestwie Polskim nie była świadoma, że iskra na proch rewolucji już padła.
Wrzenie od Petersburga po Warszawę
Bezpośrednim impulsem była petersburska „krwawa niedziela”. 22 stycznia 1905 r. wielotysięczny pochód, bardziej przypominający procesję niż demonstrację, ruszył przez stolicę Rosji z petycją do Mikołaja II. Do bezbronnych ludzi zaczęło strzelać wojsko. Ok. 200 osób zginęło na miejscu, ponad tysiąc raniono. „Nie ma już Boga, nie ma już cara!” – miał krzyczeć prowadzący pochód pop Gieorgij Gapon.
Zawrzało nie tylko w Petersburgu – przez całą Rosję, od Syberii po Białoruś, przetaczały się fabryczne strajki. Nie inaczej było w Królestwie Polskim, gdzie napięcie wśród robotników rosło od dawna. Nakręcał je toczący się od miesięcy konflikt rosyjsko-japoński, choćby z powodu poboru przeprowadzonego wśród Polaków, który wywołał skojarzenia z branką, jaka poprzedziła powstanie 1863 r.
Ale robotnicy z największych ośrodków przemysłowych Królestwa mieli dziesiątki powodów do niezadowolenia. Prawo pracy nie tylko nie dorównywało temu z zaborów pruskiego i austriackiego, ale i bywało warte mniej niż papier, na którym je spisano.
Umowy o pracę, ograniczenie czasu pracy, ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków, zakaz pracy dzieci – wszystko to pozostawało nieraz fikcją, a najwięcej do powiedzenia miał brutalny majster czy stójkowy. Robotnice skarżyły się nie tylko na warunki pracy i marne, uznaniowe płace, ale również na napastowanie seksualne.
Majstrowie wywożeni na taczkach
Jeden z łódzkich liderów Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy pisał, że „strajk był żywiołowy, zaskakujący”. Zaczął w ciągu kilku dni przybierać formę powszechną, ale robotnicze żądania – jak odnotował z kolei warszawski generał-gubernator – nie pojawiły się od razu.
Carat uciskał Polaków na różne sposoby i tym samym różni aktorzy życia społecznego widzieli w buncie inne szanse i zagrożenia. Nic dziwnego, że akurat robotnicy upomnieli się o podwyżki, zabezpieczenia socjalne i najogólniej: poprawę warunków pracy.
– Pierwsza faza rewolucji stała pod znakiem dużej samodyscypliny robotników, demonstracji godności. Np. w Łodzi czy Warszawie kilkudziesięcioosobowe grupy robotników doprowadzały do zamykania kawiarni czy wypraszały ludzi z teatrów, apelując – z uwagi na podniosłość momentu – o powstrzymanie się od rozrywek i zabaw. To wszystko obywało się bez przemocy – opowiada mi dr Kamil Piskała, historyk z Uniwersytetu Łódzkiego, badacz m.in. dziejów polskiego ruchu socjalistycznego.
Przemocy obawiali się wszakże – często nie bez powodu – właściciele zakładów. Po pierwszych strajkach (styczeń-luty 1905 r.) z Łodzi wyjechało mniej więcej 100 rodzin fabrykantów. Znienawidzonych majstrów często dosłownie wywożono na taczkach.
„Kiedy szły pochody ze sztandarami, nierzadko żądano od stójkowych czy admini-stracji fabrycznej oddawania im szacunku (na przykład przez zdjęcie czapki) albo wręcz osobistego niesienia proporca na czele pochodu” – czytamy w „Rewolucji 1905. Przewodniku Krytyki Politycznej”.
Strzały na ulicach i spirala przemocy
Na pierwszym etapie rewolucji przemoc była prowokowana przede wszystkim przez carskie wojsko i policję. Jednak spirala szybko zaczęła się nakręcać, za co odpowiadały przede wszystkim partyjne bojówki.
Pierwszą zorganizowała PPS. „Nie zapomnę nigdy objawów uciechy i radości wywołanej paniczną ucieczką policji” – pisał Walery Sławek (przyszły trzykrotny premier II RP) o strzelaninie podczas najsłynniejszej przed rewolucją manifestacji antywojennej (na placu Grzybowskim w Warszawie, w listopadzie 1904 r). To Sławek dostarczył wówczas pepeesowskim bojowcom pistolety.
Broń palna stała się wkrótce nieodzownym elementem starć ulicznych. Prof. Adam Leszczyński w niedawnej „Ludowej historii Polski” zwraca uwagę, że w okresie rewolucyjnym przemoc polityczna i pospolita przestępczość zaczęły się bardzo szybko przeplatać – to, co jedni nazywali ekspropriacją, w oczach innych uchodziło za wymuszenie czy wręcz napad.
Pepeesowscy bojowcy przeprowadzili co najmniej kilkaset ataków na funkcjonariuszy władzy. Tropiono też bez litości donosicieli i zdrajców, co było tym bardziej tragiczne, ze zostawali nimi nierzadko niedawni towarzysze, złamani przez policję.
Dr Piskała: - Pojawienie się na ulicach broni w stopniu wcześniej niespotykanym wynikało m.in. ze strategii PPS, by przekuć rewolucję w powstanie antycarskie. Bronią dysponowały też inne ugrupowania, ale to właśnie PPS przepracowała „teoretycznie” koncepcję wykorzystania przemocy. Zdarzały się historie takie jak ostrzeliwanie pochodów czy konduktów pogrzebowych przez bojówki przeciwników.
„Gmach absolutyzmu” i bratobójcze walki
Jedna z głównych „barykad” okresu rewolucji rozdzielała endeków i socjalistów. PPS łączył postulaty klasowe z narodowowyzwoleńczymi. Deklarował, że „póty nie złoży broni, póki z krwią zlanego gmachu absolutyzmu carskiego nie zostanie kamień na kamieniu”. Endecy z kolei potępiali walkę zbrojną i strajki, a ich lider, Roman Dmowski, był gotów zaoferować Rosji pomoc w stłumieniu rewolucji w zamian za polityczne ustępstwa cara na rzecz Polaków w Królestwie.
- Endecja od początku kreowała obraz rewolucji jako ruchu wymierzonego w istniejący porządek polityczny i społeczny. Dmowski pisał dosłownie, że to „anarchia” – tłumaczy dr Piskała. - Postępowa inteligencja, która z początku sympatyzowała z rewolucją, też z czasem zaczęła się przychylać do tej optyki.
Konflikt endecji i socjalistów jeszcze się wzmógł, gdy car Mikołaj II jesienią 1905 r. zapowiedział wprowadzenie pewnych swobód obywatelskich i powołanie Dumy, a stan wojenny (na krótko) zniesiono. Tam, gdzie socjaliści (również ci z SKDPiL, nie popierający wszakże akcji zbrojnych) chcieli nakłonić robotników do strajku, endecy zaczęli eliminować agitatorów.
Dochodziło do starć w fabrykach i na ulicach. Ich apogeum były tzw. walki bratobójcze w Łodzi – regularne brutalne starcia między uzbrojonymi zwolennikami socjalistów i endecji. Napięcia podsycała partyjna prasa i autorzy ulotek. Carska policja w zasadzie przypatrywała się walkom z boku. W ciągu niewiele ponad roku zginęło w nich ponad 300 osób, a ponad 400 zostało rannych. To robotnicy sami w końcu przystąpili do rozmów i zatrzymali tę falę przemocy.
W fabryce, na wsi i w szkole
Z rewolucyjnej rywalizacji o wpływy wśród robotników zwycięsko wyszła jednak endecja. Sprawa przed sądem wojennym, szubienica lub wygnanie „na czas nieokreślony” czekały bowiem przede wszystkim na socjalistów i popierających ich robotników. Narodowi demokraci też uzyskać poparcie mieszczańskich elit jako partia „prawa i porządku”.