edek40
04.07.09, 10:47
Wlaczylem sie do ruchu z mojej wiejskiej szosy na dojazdowke do Warszawy. Ruch duzy, ale energiczny. Kolumna, na oko, poruszala sie okolo 70 km/h. Pisze na oko, poniewaz niestety zalapalem sie za wiernym, z tych co to wierza, ze jak jada powoli, to wiara ich ochroni. Tak wiec kolumna uciekala, a my truchtalismy miedzy 45 a 50 km/h. Troszke wolno jak na szose, ale wobec duzego ruchu z przeciwka i malej odleglosci w planie, nawet nie myslalem o wyprzedzaniu. Co ciekawe, autobus podmiejski smigal w tej szybszej kolumnie. Widocznie nie wiedzial, ze wolno oznacza bezpiecznie. Mozliwe rowniez, ze nie wiedzial tego gosc od rozkladu jazdy. Kolumna wjechala w tzw. teren zabudowany, autobus zatrzymal sie w zatoce i definitywnie pozegnal sie z ta szybsza kolumna, ktora biala tablice zignorowala. Moj "wierny" zostawil oooooooooooogromna juz przestrzen przed soba, co na pewno bardzo poprawialo jego poczucie bezpieczenstwa. Autobus zaczal wiec wyjezdzac pod "wiernego". No coz. Zle skalkulowal. Wierny bowiem uwierzyl, ze tylko predkosc jest rekojmia bezpieczenstwa. Dodal wiec gazu (osiagnal tym samym okolo 55 km/h), nacisnal na klakson i raczej kontrowersyjnie wyminal autobus, cudem unikajac obcierki z autem z przeciwka. Jak na jeden dzien wystarczylo mi emocji jazdy za "bezpiecznym" kierowca. Wpuscilem autobus. Pomijal wymog KD, tu liczy sie rowniez zwykla kultura, a jesli i tego "bezpieczny" mial za malo, to mogl choc pomyslec, ze autobus jest po prostu wiekszy...