mmati5
28.09.07, 15:09
zamieszczałam już wcześniej kilka fotek, a teraz parę słów jak to u
nas było przed...
Dzień przed ślubem wszystko szło prawie zgodnie z planem, oprócz
kilku opoznionych samolotów, przez co moj Tata głównie spędził czas
na lotnisku, ale to się zdarza. Przyjechała moja świadkowa
(mieszkamy od siebie jakies 500km), byłam na paznokciach, i juz za
drugim razem mi się podobały, wszystko jakoś szło...na następny
dzień oczywiście od rana wszystko zaplanowane 9 - fryzjer, 12-
wizażystka, o 14 błogosławieństwo...o 15 podjezdza limuzyna i na 16
jestesmy w kościele, proste prawda? plan jak to plan, chyba w miarę
standardowy...budzę się o poranku w tym najpiękniejszym dniu, nawet
jeszcze w polsnie przemknela mi mysl, ze slonce swieci (chociaz
uparcie twierdzili, ze będzie deszcz)...a tu nagle, juz na pełnej
jawie, tuż po otwarciu oczu pierwsze co słysze, to głos mojej Babci,
która mówi (i teraz uwaga cytat)...'NIE MA WODY', rozumiecie, w
kranie ani kropli wody, a u nas oprocz rodzicow, mnie, brata,
jeszcze babcia i swiadkowa. Przewidzi ktos cos takiego? teraz jak
tak patrze z perspektywy czasu, to tak trzezwego umyslu w dniu tak
emocjonujacym nie spodzewalam sie po sobie... zero paniki, tylko
planowanie, gdzie sie wprosic, gdzie kogo umyć...nie będe już Was
zanudzać, bo w rezultacie wszystko się udało, a może nawet
lepiej...piękne błogosławieństwo, super samochód, piękna dluuuuga
msza (w wielu momentach zaskakująca i spontaniczna), na której
wszyscy płakali (na marginesie mogę polecić piękną oprawę muzyczną
do kościoła), dwaj mega zaprzyjaznieni księza, a potem przepiękne
wesele, wystrzały z armat, nasz ćwiczony pierwszy taniec, tance i
przeswietna zabawa do rana. Acha...Następnego dnia woda już była...