GoĹÄ: ;-)
IP: *.neoplus.adsl.tpnet.pl
25.08.04, 16:05
Sądze że warto byłoby rozpocząć dyskusję o kondycji żużla.
Poniżej artykuł z najnowszego Przekroju:
CZARNE CHMURY NAD CZARNYM SPORTEM
Czy po latach prosperity polski żużel zniknie tak samo, jak znikło disco polo?
MICHAŁ GÓRZYŃSKI
W niedawnym finale drużynowych żużlowych mistrzostw świata w Anglii nasz
zespół zajął dopiero czwarte miejsce, a Tomasz Gollob na pięć biegów cztery
razy przyjeżdżał ostatni. Tłumaczył się - jak nigdy przedtem - źle
przygotowanymi silnikami. Chwilowy kryzys polskiego żużla? Raczej nie. Klęska
na angielskich torach jest kolejnym sygnałem, że polski speedway stanął na
krawędzi upadku.
Symptomy załamania pojawiały się już kilka lat temu, ale tysiące kibiców na
stadionach, wielkie widowiska, najlepsi zawodnicy świata w polskich drużynach
ligowych zaślepili prezesów klubów, menedżerów, dziennikarzy, a zawodników
ogłupiła żądza wielkich pieniędzy. Teraz wszyscy stoją przed perspektywą
bezrobocia. Może oprócz prezesów - oni potrafią wyciągnąć swoje pensje nawet
z upadłego klubu.
PIENIĄDZE DLA GWIAZD
Na zawody do Anglii pojechali dwaj nasi najlepsi żużlowcy - Tomasz Gollob
oraz Jarosław Hampel (świetnie spisujący się w cyklu Grand Prix). Ale już
Sebastian Ułamek, doskonale jeżdżący w lidze angielskiej, nie pojechał.
Odmówił Piotr Protasiewicz, to samo zrobili Wiesław Jaguś i Rafał Dobrucki.
Tłumaczyli się kłopotami sprzętowymi, kontuzjami, brakiem międzynarodowego
doświadczenia. W kuluarach mówi się jednak, że powody odmowy startu były
zupełnie inne - za małe nagrody. W tym samym czasie można przecież było
wystąpić w turnieju towarzyskim i zgarnąć od 10 do 20 tysięcy złotych.
Polski żużel rozkwitł w początkach lat 90. W Motorze Lublin, a potem w
Polonii Piła zaczął występować Duńczyk Hans Nielsen, najsłynniejszy wówczas
zawodnik na świecie. Po nim przyszli inni: Amerykanin Sam Ermolenko, Greg
Hancock, Nicky Pedersen czy wielokrotny mistrz świata Tony Rickardsson. Nasza
liga stała się najlepsza na świecie, wyprzedzając angielską czy duńską.
Gwiazdy przyciągnęły tłumy kibiców. W zamian otrzymywały gwiazdorskie
wynagrodzenie. Australijczyk Jason Crump, jeździec nie najlepszy, dostawał 30
tysięcy funtów za podpisanie kontraktu i tysiąc za przyjazd na mecz.
Rickardsson wyciągał jeszcze więcej. Według "Super Expressu" Tomasz Gollob
zarobił na torze w ubiegłym roku 840 tysięcy złotych, dwa lata wcześniej
prawie 3 miliony, Protasiewicz 600 tysięcy, a Hampel - 450 tysięcy.
"TEN SPORT TO BAGNO"
Mecz Polonii Bydgoszcz z Apatorem Toruń: ponad 20 tysięcy widzów, wspaniała
oprawa, przejazdy bryczkami, tańczące "pomponiary", nagrody dla kibiców.
Podobnie w Gorzowie, Lesznie, Częstochowie. Tam też pojawiały się tłumy, a
mecz był wydarzeniem komentowanym przez wiele tygodni.
Od niedawna zamiast 20 tysięcy na stadion w Bydgoszczy przychodzi niecałe 10
tysięcy osób, na innych torach jest dużo gorzej. Odchodzą sponsorzy,
bankrutują kluby, gigantyczne zarobki żużlowców istnieją już tylko na
papierze. Walcząc jak lwy, prezesi klubów wyrywali sobie zawodników,
podpisując z nimi kontrakty niemożliwe do zrealizowania. Potem mieli dwa
wyjścia - nie płacić albo zaciągać kredyty w bankach. W efekcie tylko trzy
albo cztery kluby polskiej ligi są w stanie normalnie funkcjonować.
Jeden z dziennikarzy sportowych zajmujących się żużlem powiedział mi, że ten
sport to bagno. Nie chce, bym podawał jego nazwisko - wybiera się z
działaczami klubowymi do Anglii. Co się stało z żużlem? Odpowiedź kryje się w
jednym słowie - pieniądze. I to pieniądze nie zawsze legalne. To one
spowodowały kłopoty z prawem działaczy Polonii Bydgoszcz. Czasami są to
pieniądze z publicznej kasy. Ryszard Czarnecki, kiedyś polityk ZChN-u, a
teraz Samoobrony, będąc prezesem Atlasu Wrocław, załatwił z państwowego
budżetu 40 milionów złotych na remont stadionu, a usłużni prezesi państwowej
Poczty Polskiej oraz KGHM stali się sponsorami jego drużyny.
KŁÓCĄ SIĘ I BIJĄ
Żużel jest drogim sportem. Silnik do motocykla kosztuje 10 tysięcy złotych,
jego podrasowanie drugie tyle. Każdy zawodnik powinien mieć ze trzy silniki,
najlepsi nawet dziesięć. Sama opona kosztuje 130 złotych, w sezonie zawodnik
zużywa ich 300. Do tego kask (2000 złotych), ochraniacz na kręgosłup (900
złotych), od 3 do 10 podwozi (po 10 tysięcy), gaźnik (3,5 tysiąca) i worek
drobnych części (50 tysięcy). Jeszcze tylko ubezpieczenie (50-100 tysięcy) i
opłacenie mechanika. Aby w miarę normalnie funkcjonować w tym biznesie,
należy wydać przynajmniej 600 tysięcy złotych.
Nic dziwnego, że nasi zawodnicy jeżdżą też w innych ligach - angielskiej,
szwedzkiej, duńskiej, nawet w czeskiej. Do tego dochodzą starty w
eliminacjach mistrzostw świata oraz w niezliczonych turniejach towarzyskich.
Sebastian Ułamek w ciągu 10 dni wystartował w 10 zawodach. W ciągu miesiąca
startował 19 razy. Musi przecież na ten sprzęt zarobić. Zakończyło się to
upadkiem i złamaniem obojczyka. Ciągły nacisk na sukces, presja działaczy,
wymagania kibiców, zmęczenie doprowadzają często do wypadków na torach.
Zawodnikom puszczają nerwy, kłócą się z sędziami, podcinają motocykle na
zakrętach, biją się między sobą. Ostatnim przykładem jest bójka na torze
między Gollobem a Tomaszem Bajerskim. Niektórzy nie wytrzymują - samobójstwa
popełnili dobrze zapowiadający się zawodnicy - Robert Dados i Rafał
Kurmański. Ten drugi, 22-letni wielki talent, wskutek jazdy po pijanemu
stracił prawo jazdy. Bez tego dokumentu sędzia nie dopuściłby go do meczu.
Żużel był dla niego wszystkim.
W piłce nożnej mawia się, że gospodarzom sprzyjają nawet ściany. W żużlu
ściany zastępuje tor. Normą jest odpowiednie preparowanie nawierzchni, tak by
drużynie miejscowej lepiej się jeździło. Do klasycznych metod należy
polewanie wodą, zmiany przyczepności, utwardzanie miejsc, o których wiedzą
tylko swoi. Rzadkością są więc przypadki zwycięstwa klubu przyjezdnego.
Czasami gdy okazuje się, że rozproszeni po całej Europie zawodnicy gospodarzy
nie są w stanie dotrzeć na czas, wylewa się na tor tysiące litrów wody, więc
nie jest on zdatny do użytku. I o to chodzi - mecz zostaje odwołany.
Niekiedy działacze opluwający się na łamach prasy żużlowej dochodzą do
porozumienia. Nikt nikogo za rękę nie złapał, ale wszyscy obserwatorzy
zauważyli dziwny przebieg meczu Apatora Toruń z Polonią Bydgoszcz w sierpniu
ubiegłego roku. Wygrał Apator, ale dlaczego nie wystartował jeden z
najlepszych jeźdźców przeciwnika Australijczyk Todd Wiltshire? Dlaczego
Tomasz Gollob po 12. biegu rzucił się na trenerów i działaczy Polonii,
krzycząc, że sprzedali mecz? Słyszeli to wszyscy, jednak po kilku dniach
zawodnik wyparł się swoich słów. Kibice obu drużyn wiedzą swoje - miesiąc
wcześniej Polonia Bydgoszcz musiała wygrać, dzięki temu znalazła się w
czwórce najlepszych drużyn w Polsce. Nastąpił więc rewanż chłopców z Torunia.
NIEATRAKCYJNI KIBICE
Od żużla odwróciła się także telewizja. Kilka transmisji w Polsacie Sport nie
ma tu żadnego znaczenia. W telewizji rządzi ramówka, a trudno ją ustalić,
jeżeli nie wiadomo, ile czasu będzie trwał mecz i czy w ogóle się odbędzie.
Odwracają się od tego sportu także reklamodawcy i sponsorzy. Niech nikogo nie
zmylą upstrzone nalepkami firm kombinezony zawodników. Są to najczęściej
znaki drobnych sklepikarzy i producentów kiełbas.
Agencje reklamowe mówią wyraźnie - żużel jest sportem prowincji i przeciętny
kibic tego sportu nie jest żadną atrakcją dla poważnej reklamującej się
firmy. Producenci motocykli - naturalni, jak niektórzy myślą, sojusznicy tego
sportu - nie chcą w ogóle słyszeć o żużlu. Przecież nikt na takich pojazdach
nie jeździ po ulicach, a sprzedaje się ich rocznie na całym świecie nie
więcej niż kilkaset sztuk.
Żużel to polski fenomen, tak jak fenomenem było disco polo. W obu tych
zjawiskach znalazły się pieniądze, znalazły się gwiazdy - lokalne i niszowe
(Tony