yosanns
30.07.23, 12:55
Podczytuję to forum od kilku(nastu?) lat, ale rzadko się udzielam. Poczułam jednak taką potrzebę, bo chyba muszę symbolicznie zamknąć jakiś etap w moim życiu i potrzebuję trzeźwego spojrzenia osób z branży.
W grudniu minie pięć lat od obrony mojego doktoratu (z historii, to istotne, bo sytuacja w naukach ścisłych jest zupełnie inna, niż u nas w humanistyce, co wszyscy doskonale wiemy). Całe studia doktoranckie pracowałam zawodowo poza uczelnią (nie w pełnym wymiarze), bo z czegoś trzeba żyć. Nie miałam stypendium doktoranckiego, bo na moim wydziale ich zwyczajnie nie było. W ogóle. Miałam przez jakiś czas tzw. zwiększenie stypendium w ramach kasy z ministerstwa, jakieś 800zł. Jak w tych warunkach pompować sobie publikacje, punkty itp.? Po obronie, nie udało mi się "zostać na uczelni", bo w moim zakładzie wolnych etatów po prostu nie było. Jak się pojawił, to dostał go doktorant kierownika zakładu, który niezbyt lubi moją promotorkę. Nie wiem, czy był lepszy, czy gorszy ode mnie. Podejrzewam, że to nie miało w ogóle znaczenia. Zdecydowałam się aplikować o grant z NCN, ale wiadomo jaki tam jest success rate. Nie dostała. Kolejnej próby nie podejmowałam - przygotowanie wniosku to duży wysiłek i czas, a ja już pracowałam pełnoetatowo poza uczelnią. Zresztą, co by się zmieniło, nie poprawiłabym swojego dorobku będąc wykluczoną z życia uczelnianego? Kiedy i jak jeździć na kwerendy, pisać artykuły, kiedy i za co jeździć na konferencje naukowe, gdy się pracuje na pełen etat w innej branży? Do wielu archiwów czy bibliotek to nawet by mnie nie wpuścili bez afiliacji uczelnianej. No i wpadłam w błędne koło - brak możliwości rozwoju, bo nie pracuję naukowo, ale brak możliwości dostania pracy na uczelni, bo nie mam wystarczającego dorobku, ani grantów. Mam wrażenie, że szanse na swój pierwszy grant mają w miażdżącej większości ci młodzi naukowcy, którzy jeszcze w trakcie swojego doktoratu załapali się na grant swojego promotora i tam nastukali publikacji, no i mogą wpisać w CV, że byli zatrudnieni w grancie takim i takim. Moja promotorka nie miała grantu, do którego mogłabym się podpiąć. No tak sobie wybrałam i tak się to potem toczyło.
W zeszłym roku po czterech latach (!) udało mi się wydać doktorat w postaci książki. Trwało to tak długo, bo długo szukałam wydawnictwa, które wyda mi książkę za darmo. Wielu moich kolegów swoje doktoraty wydawało własnym sumptem. Za swoją kasę. Ja nie dostałam grosza za prawa autorskie, ale też nie musiałam nic płacić. Interes życia, nie? Uprzedzając pytania, to nie jest tak, że doktorat jest słaby a książka kiepska. Nie lubię fałszywej skromności, więc mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że praca była naprawdę dobra. Zostałam zaproszona w kilka miejsc na promocję książki, miałam kilka prelekcji. I zaczęłam rozpamiętywać - jak zleciało tych pięć lat. Przez cały ten czas nie było w Akademickiej Bazie Ogłoszeń ani jednego konkursu na stanowisko, które byłoby zbieżne z moją specjalizacją. Lada moment będę wykluczona z wielu konkursów z uwagi na warunek "doktorat obroniony nie wcześniej, niż 5 lat temu", który jest często stawiany. Ciągle coś piszę, głównie popularnonaukowego, ale materiał się kończy, w końcu już nie jeżdżę na kwerendy, więc nie mam nowych źródeł. Pracy naukowej brakuje mi cholernie. I moje pytanie brzmi. Czy ja mam jeszcze jakiekolwiek szanse na etat w nauce? Jak to zrobić? Gdzie się udać? Z kim rozmawiać? Jak to ogarnąć, gdy się od pięciu lat jest na uczelnianej banicji? Chcę podjąć ostatnią próbę, zanim zamknę ten rozdział w swoim życiu i pozwolę sobie przeżyć żałobę po niezrealizowanych marzeniach.