anncorell
24.10.18, 02:12
Witajcie,
Postanowiłam napisać ten post, bo już sama nie wiem co o tym myśleć. Moja córka ma 4 lata, bardzo mocno opóźniony rozwój mowy, który diagnozujemy od przeszło 1,5 roku. Miesiąc temu otrzymaliśmy wreszcie diagnozę - afazja motoryczna. Od Pani logopedy dostaliśmy zalecenie żeby zapisać córkę na terapię SI, bo może pomóc. Niestety w ośrodku poleconym mi przez znajomych nie było wolnych miejsc na następny miesiąc, a jako, że czas gra znaczącą rolę, znalazłam gabinet prywatny z terminem "na już". Pani nas przyjmująca od razu w drzwiach wręczyła mi plik papierów do wypełnienia i poinformowała, że diagnoza potrwa ok. godziny. Zapisywałam się na trzy godziny, więc nieco mnie to zdziwiło, ale Pani stwierdziła, że godzina wystarczy do zrobienia wszystkich testów. Zabrała córkę do gabinetu, a ja zostałam na korytarzu z dokumentami do wypełnienia. Po ledwo 15 minutach pani zaprosiła mnie do środka, kazała wziąć córkę na kolana i poinformowała, że córka jest "głębokim autystykiem". Szczerze przyzna, że przeżyłam szok, bo ledwo tydzień wcześniej byłam z córką u psychologa - zresztą nie pierwszy raz - i nikt takiej diagnozy nigdy nie postawił. Sama bardzo martwiłam się rozwojem córki i bałam się, że to może jednak autyzm, ale pani psycholog uspokoiła mnie, że nie ma podstaw do takich wniosków. Przekazałam to pani od SI, na co ona stwierdziła, że żaden psycholog nie zna się na autyzmie i tylko psychiatra (tu podała nazwisko swojego kolegi) może mi to stwierdzić, ale ona już widzi, że to "kompletny, całościowy autyzm", ale z podkreśleniem, że "wysoko inteligentny", bo córka wykonała bezbłędnie wszystkie jej polecenia. Jej zdaniem da się z tego wyjść, jeśli terapia SI będzie 5 razy w tygodniu. Zapytałam jakie zaburzenia pani widzi - usłyszałam, że brak kontaktu wzrokowego. Poprosiłam, by córką na nią spojrzała - mała zrobiła to, na co terapeutka odpowiedziała, że "już się do niej przyzywczaiła". Uznałam, że nie ma sensu drążyć tematu i zebrałam się do wyjścia. Pani policzyła 200zł i zapytała kiedy przyjdę na terapię. Zaczęła mnie pouczać o konieczności przemalowania pokoju córki na zielono, o tym, by nigdy nie kupować jej czerwonych ubrań, bo wywołują agresję i na koniec, by zbudować jej bunkier, w którym się będzie mogła schować. Ciągle też zachęcała do intensywnej terapii u niej w gabinecie. Wyszłam stamtąd zdruzgotana, z milionem pytań w głowie. Jednak nie zdążyłam dojechać z córką do domu (6km), gdy pani do mnie zadzwoniła. Poinformowała mnie, że z racji tego, że córka przy porodzie była owinięta pępowiną - autyzm jest wykluczony. Dobrze, że miałam gdzie zjechać, bo głupota tych słów mnie poraziła. Postawiła nową diagnozę - dysfazja rozwojowa, zaznaczając, że to zupełnie coś innego niż "afazja motoryczna". Mąż i reszta rodziny uważają, że trafiłam do jakiejś nawiedzonej naciągaczki, która chciała mnie wystraszyć i wyciągnąć kasę. Ja jednak nie potrafię przestać myśleć o tej diagnozie. Jak myślicie? Czy można zauważyć u dziecka autyzm w 15 minut? Dodam, że córka była badana przez szereg specjalistów od mniej-więcej dwóch lat i diagnozy bywały różne, ale żadna nie miała w sobie słów "Autyzm głęboki". Sama nie wiem co powinnam teraz zrobić. Rodzina odradza wizytę u psychiatry, za to radzi napisać gdzieś skargę na terapeutkę. Przyjmę i rozważę każdą radę - z góry bardzo dziękuję.