1karolina1981
16.06.16, 20:38
Witam serdecznie.
Zwracam się do Was bo może ktoś znajdzie złoty środek ponieważ nie daję rady. Zacznę od tego, że mam 33 lata cudownego synka i dalej wielkie nic. Z mężem jesteśmy po ślubie 6 lat. Na co dzień jesteśmy z pozoru zgodnym małżeństwem. Poznaliśmy się nad morzem. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Bo ani ja ani on z nad morza nie jesteśmy. Dzieliło nas ponad 300km. Ja w swoim mieście miałam cudowną i dobrze płatną pracę( mam średnie wykształcenie bo mojej matce alkoholiczce nigdy na mnie nie zależało). Zaczęliśmy pisać dzwonić do siebie kilkanaście razy przyjechał do mnie i po jakimś czasie chcieliśmy być ze sobą na całe życie. Wszystko rzuciłam i pojechałam do niego. Sielanka. Wynajelismy mieszkanie. Myśleliśmy o ślubie i dziecku. Znalazłam w ciążę. Gdy byłam w pierwszym miesiacu ciąży podniósł na mnie rękę pierwszy raz. Przepraszał i potem znowu to samo. Pewnie dziwicie się czemu wtedy nie ucieklam. Bo ja naprawdę nie mam nikogo. Ojciec nie wiadomo gdzie matka pijaczka. Innej rodziny nie mam. Myślałam że jakoś się ułoży. Wyrzucal mnie po pijanemu z domu. Zamykał drzwi. Musiałam do rana na klatce siedzieć aż się obudzi i usłyszy że pukam. Były wyzwiska Ty szmata kur... patologio. Urodził się synek. Tydzień było dobrze. Gdy mały miał tydzień wyrzucił nas z domu bo jak twierdzi on jest tu królem on za wszystko płaci i mam być mu posluszna. Do dziś mnie tak traktuje. Wyzywa, szarpie. Jak przychodzi do domu to wymiotuje na podłogę i zmusza mnie bym to sprzatala. Są momenty że jest ok. Ale i wtedy muszę uważać co mówię i robię bo jak coś nie po jego myśli to awantura gotowa. Przez rok nawet udało mi się znaleźć pracę ale lepiej nie było. (On pracuje tylko w wakacje i weekendy, zarabia bardzo dobrze). Pracowałam ale i tak on tylko dziecko z przedszkola odbierał ja wracałam sprzątanie pranie, gotowanie na następny dzień i tak w kółko. Obiadek pod nos i nawet łyżeczki po sobie nie myje. A jak pracowałam to i tak byłam nikim bo mówił ile ty zarabiasz żeby decydować. Nigdzie nie chodzimy razem. On do kolegów tak a ja chodź bym chciała to mi samej nie pozwala zresztą nie mam koleżanek tylko znajome. Teraz wymyślił że dom wybuduje. Jeżdżę mu pomagać bo jak twierdzi darmozjada pod dachem trzymać nie będzie. Noszę cegły, kopię doły. Jadę rano wracam o 15 szybko po małego, obiad. Po obiedzie on już śpi a ja wtedy biorę się za mieszkanie. Dla siebie czasu w ogóle nie mam. A jak mi się nie chce jechać na jego budowę to od leni brudasow szmat itd. Mnie wyzywa. Mam już dosyć. Ale nie mam do kad pójść