v.ci
23.05.06, 21:05
Mimo ogłoszenia IV Rzeczpospolitej scena polityczna nie straciła nic ze
swojej absurdalności.
W ramach rewolucji moralnej, edukacją publiczną w czterdziestomilionowym
kraju zarządzać będzie współtwórca faszyzującej młodzieżówki, na co oficjalna
lewica zamierza odpowiedzieć kampanią obrony dorobku kilkunastu lat
neoliberalnych przemian. Wart Pac pałaca.
Nie ulega wątpliwości, iż wyborcze zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości oraz
późniejsze niepowodzenie negocjacji tej partii z Platformą Obywatelską w
kwestii stworzenia wspólnego, stabilnego układu rządowego, przyniosło jednak
jeden zdecydowany przełom. Wyraża się on w prawdziwej rewolucji kadrowej,
która wypchnęła – zgodnie zresztą z wolą większości aktywnych wyborców – z
rządowych gabinetów szereg postaci zadomowionych tam od lat, wprowadzając w
ich miejsce osoby albo mniej znane opinii publicznej, albo też popularnych
wśród ludu, ale pogardzanych przez elity i większość mediów przywódców partii
zwanych „populistycznymi”. W tej ostatniej grupie rolę „pierwszego chama”
tzw. warszawka już przed laty wyznaczyła Andrzejowi Lepperowi, nie bacząc na
fakt, że ów były dyrektor Państwowego Gospodarstwa Rolnego – a więc od zawsze
członek lokalnej elity – szybko zorientował się, jak wykorzystać ów kulturowy
atak na siebie dla zdobycia popularności wśród mniej zadętej części
społeczeństwa. To jego ukazywano w mediach jako nacjonalistycznego watażkę,
bratającego się z rosyjską skrajną prawicą i stanowiącego skrajne zagrożenie
dla udziału Polski w procesie integracji europejskiej.
Niejako w cieniu wytrwałego marszu szefa Samoobrony od miejsc chłopskich
protestów po władzę pozostawał widoczny wzrost popularności odrodzonej po
roku 1989 roku neoendecji, która po okresie nieustannych swarów w latach
dziewięćdziesiątych, zdołała się skupić w jednym ciele politycznym i wyjść z
kościelnych krucht na poziom oficjalnej polityki. Medialni obrońcy demokracji
od siedmiu boleści, nękający dzień w dzień Leppera i małomiasteczkową kadrę
jego formacji, stosunkowo szybko zaakceptowali na salonach warszawskiego
prawnika z „rodziny z tradycjami”, choć założył on na początku transformacji
młodzieżową organizację nacjonalistyczną, nie tylko nazwą nawiązującą do
typowo faszystowskiej organizacji z okresu międzywojennego. Giertych nie
śmierdział im gnojem, a jego wygłaszane półgębkiem - ale systematycznie -
peany na cześć thatcheryzmu brzmiały w uszach liberalnej elity daleko
przyjemniej niż klasyczne majaczenia narodowców o potrzebie solidaryzmu
społecznego. Nominacja szefa owego stronnictwa na funkcję wicepremiera i
ministra edukacji narodowej zaskoczyła więc większość obywateli, choć pozycja
Ligi Polskich Rodzin w świecie oficjalnej polityki daleko bardziej
usprawiedliwia wejście w rolę języczka u wagi rządowej koterii, niż to było
chociażby w poprzedniej kadencji w przypadku skrajnie rachitycznych partyjek
w rodzaju Unii Pracy i kanap tworzonych przez Romana Jagielińskiego.
Roman odnowiciel
Mleko się rozlało. Roman Giertych znalazł się w rządzie Kazimierza
Marcinkiewicza, głoszącym wszem i wobec odnowę moralną, dla której
wprowadzania system edukacyjny, w sposób naturalny, będzie miał kluczowe
znaczenie. Co więcej, założyciel Młodzieży Wszechpolskiej w jej powojennym
wydaniu nie jest sam w sobie wyjątkiem w składzie dzisiejszej elity
politycznej kraju – czynni członkowie tej organizacji zasiadają już w
poselskich ławach, a jeden z nich objął tekę ministra gospodarki morskiej.
Zarówno przywódca Ligi Polskich Rodzin, jak i jego partyjne zaplecze dowiedli
też nieraz swoim zachowaniem – chociażby podczas kampanii na rzecz
wspomagania rodzin w związku z narodzinami dziecka – że potrafią uparcie
trwać przy własnym zdaniu i łączyć radykalizm przekonań z efektywnością
poczynań w politycznych rozgrywkach. A zaobserwowany przez socjologów
przepływ wyborców tego stronnictwa pod skrzydła Prawa i Sprawiedliwości, w
zasadzie wymusza na jego czołowych politykach podjęcie zdecydowanych działań
dla pokazania różnic – także w podejściu do pryncypiów – opinii publicznej...
Z tych przyczyn, można spodziewać się dość szybkiego przełożenia nominacji
Romana Giertycha na treść programów edukacyjnych. Grozi nam, że normą w
wychowaniu i edukacji stanie się nachalny „patriotyzm” (tak narodowcy
reklamują własny przekaz poza obrębem swojego ruchu), konserwatyzm obyczajowy
i dalsza klerykalizacja części przestrzeni publicznej, jaką stanowi oświata
publiczna. Pomijając wartość intelektualną, jaką ma nacjonalistyczne
pustosłowie w Europie początku XXI wieku, takie przestawienie sytemu wartości
tworzy szereg zagrożeń wypaczaniem treści programowych przedmiotów edukacji
takich jak język polski czy historia. Już wkrótce polska młódź może się
dowiedzieć, że to narodowcy byli głównym nurtem działań niepodległościowych w
okresie II wojny światowej, ruch robotniczy stanowił zawsze forpocztę
złowieszczej Moskwy i światowego żydostwa, a Czesław Miłosz i Julian Tuwim
powinni odejść w niepamięć jako obca narośl na zdrowym ciele kultury
narodowej... A to przecież tylko co bardziej subtelne przykłady rozumowania
współczesnych mędrców nacjonalizmu, jakimi raczą nas periodyki związane z tym
nurtem politycznym...
Aby sprawę postawić uczciwie, warto zwrócić uwagę, że niebezpieczeństwo
zbytniego odchylenia na prawo w dziedzinie edukacji wynika nie tylko z
obecności Romana Giertycha w resorcie edukacji. Takie zagrożenie znacząco
potęguje także punkt wyjściowy dla jego działań. Krzyże masowo wieszane na
ścianach laickich podobno placówek oświatowych, obecność przedstawicieli
kleru w murach szkolnych i prowadzenie tam nauki religii, to efekty cichej
zgody polityków partii liberalnych czy "oficjalnej" lewicy na zawłaszczanie
infrastruktury oświatowej przez jedną opcję światopoglądową. Podobnie –
bałagan programowy i brak jakiejkolwiek wizji roli wychowawczej szkoły, co
może powodować łatwiejszą akceptację przez rodziców i pedagogów dla
giertychowego modelu tresury młodzieży, byle tylko uniknąć chaosu z wyborem
podręczników, masowego ćpania dzieciaków czy zakładania nauczycielom koszy od
śmieci na głowę.
W obronie dorobku
Trzeba przyznać, że najszybciej i najbardziej konkretnie na objęcie resortu
edukacji przez narodowca zareagowała młodzież. Niemal od dnia mianowania
Romana Giertycha na to stanowisko, rozpoczęły się w wielu częściach kraju
protesty uczniów i studentów, wyrażające się najczęściej w kilkusetosobowych –
a więc dużych, jak na polskie realia – manifestacjach i przemarszach. Wbrew
temu, co twierdził sam Roman Giertych na jednej z konferencji prasowych,
udział młodzieżówek ugrupowań politycznych wrogich Lidze Polskich Rodzin był
w nich śladowy, a ich względny sukces należy przypisać nie partyjniactwu czy
manipulacji medialnej, a rozgoryczeniu i obawom osób bezpośrednio
korzystających z placówek edukacji i to na różnym poziomie.
Te usprawiedliwione sytuacją działania młodych ludzi warto porównać z reakcją
środowisk oficjalnej lewicy. Profesjonalni ponoć do bólu młodzi przywódcy
Sojuszu Lewicy Demokratycznej po raz kolejny nie byli w stanie sprostać
wyzwaniom chwili, podobnie jak starzy wyjadacze z tej partii czy ci z
Socjaldemokracji Polskiej. W odpowiedzi na przesunięcie układu rządzącego na
prawo, środowiska te wystąpiły z propozycją zmontowania bloku z
Demokratami.pl i – w perspektywie – z Platformą Obywatelską. Wszystko
oczywiście pod hasłem „obrony demokracji” i „dorobku III Rzeczpospolitej”
przed rzekomo zagrażającym autorytaryzmem ekipy Prawa i Sprawiedliwości....
No cóż, trudno o większy popis obłudy i zwyczajnej głupoty politycznej.
Mniejsza już o to, jakie prawo ludzie, którzy dwa lata temu s