janeczkawawa
06.05.14, 23:38
Witam wszystkich ponownie. Pisałam tu na forum pod koniec ubiegłego roku, po tym jak w święta Bozenarodzeniowe mój mąż zakomunikował mi, ze odchodzi ode mnie, bo poznał inną kobietę. Przeżyłam bardzo ciężkie chwile, ale udało mi sie zachować spokojnie i chyba uratowałam swoją godność. Nie było awantur, nie było gwałtownych reakcji. Mąż powiedział o swojej decyzji naszemu 16 letniemu synowi, swoim rodzicom, siostrze. Wszyscy płakali, nikt nie chciał sie z tym pogodzić. Mieliśmy oczywisty kryzys, ale przed nim byliśmy chyba fajną parą. Przynajmniej ja ząwsze tak uważałam. Wszyscy nasi przyjaciele byli w szoku, nikt sie tego nie spodziewał, nic nie wskazywało na nasze rozstanie. Ja przeczuwalam, ze coś jest na rzeczy, ale postanowiłam tej wiedzy nie wprowadzać w czyn, nie demaskowac, nie śledzić itp. A rozmawiać sie nie dało, mąż stanowczo i agresywnie sie wykręcał. W końcu stało sie, wszystko zostało powiedziane. Mąż przez kilka pierwszych dni w euforii. Wprost unosił sie nad ziemią, mimo ze dopadły go pierwsze wyrzuty sumienia. Potem było różnie, cały czas mieszkaliśmy razem, nawet ze sobą sypialismy i oczywiście był seks, i to nawet zajebisty. Jemu tez sie baaardzo podobało. Ustaliliśmy, a właściwie mąż zdecydował, ze sie wyprowadza, na razie będzie mieszkał sam, a po kilku miesiącach ze swoją nową panią i jej dziećmi. Nasluchalam się, ze kupi sobie mieszkanie, albo wybuduje dom, żeby im ciasno nie było. Traktował mnie wtedy jak swoją najlepszą przyjaciółkę, zreszta zawsze nią byłam

, więc dzielił sie ze mną swoimi planami, przemysleniami i rozterkami. Wtedy słuchałam, choć nie było to łatwe. Potem w ferie, mąż wyjechał sam, na wcześniej zaplanowany wyjazd. Przed wyjazdem, kiedy zdał sobie sprawę, z nieuchronnosci wyprowadzki, kiedy zobaczył, jak nas z synem skrzywdził, juz taki szczęśliwy nie był. Na wyjeździe utrzymywał ze mną stały kontakt, częstszy niż normalnie w takich okolicznościach, pisaliśmy do siebie maile, i wiele zostało wtedy powiedziane, wiele nieporozumień w sumie wyjasnionych. Po jego powrocie z wyjazdu, nadeszła pora na wyprowadzkę, ale juz nie miał chęci. Płakał, histeryzował, odwlekal decyzję. Chyba nie wyprowadzilby sie gdyby nie jego Pani, która mu mieszkanie znalazła i doprowadziła do przeprowadzki. I tu zaczyna sie drugi akt tej farsy. Mąż wziął małą walizkę ciuchów i to wszystko. Przyjeżdża do mnie, czyli do dziecka codziennie, siedzi całe wieczory, spędzamy razem wolne dni, zaprasza na obiadki, do kina, jeździmy razem do jego i Mojej rodziny, Wielkanoc spędził z nami, gotował, podawał do stołu, itp. Wiem na pewno, ze u swojej kochanki nie był nawet przez 5 minut. Juz teraz nie ma mowy o zakladaniu przez niego nowej rodziny, juz nie kupuje mieszkania, ani nic nie chce budowac. Lata za mną jak pies, chce sie kochać, juz o mało rzeczy denerwuje, i w ogóle sie stara. A jednocześnie nie mogę założyć, ze chce wrócić, bo nigdy nic takiego nie powiedział. Nic nie deklaruje, tylko w sumie jest mu wygodnie. Ponieważ do tej pory otwarcie deklarowalam, ze chce żeby wrócił, i ze mu wybacze, widzę, ze chyba mnie wykorzystuje. Korzysta z mojej słabości, z moich uczuć, a nie wiem wcale co tak naprawdę zamierza. Jak myślicie co powinnam zrobić, odstawić ? Czekać na jego decyzje? Olać go?
Jestem juz tym wszystkim bardzo zmęczona.