mat120
29.12.07, 11:24
Podole, Ihrowica - 24.12.1944r
Kazimiera Mazurek – byłam świadkiem
Zachowuję z wielkim bólem w sercu wspomnienia tragedii przeżytej w
wigilijną noc 24 grudnia 1944r. Tej tragicznej nocy nie zapomnę do
końca mego żywota. Przeżyliśmy ją we czworo. Ja, mająca trzy lata,
moja czteroletnia siostra, nasza mama z domu Białowąs oraz nasza
babcia, która była chora i nie mogła chodzić. Tę tragiczną noc
zamienioną w piekło przeżyliśmy tylko dzięki Bogu oraz pomysłowości
i szybkiej decyzji naszej mamy. Z jej opowieści wynikało, że w nocy
z 24 na 25 grudnia spokojna wieś Ihrowica, która przygotowywała się
do wieczerzy wigilijnej, została okrążona przez sotnię banderowców.
Rozpoczęli mordowanie i podpalanie gospodarstw, w których żyli
Polacy. Mama szybko zabrała nas i wyniosła do ogrodu sąsiada
Ukraińca Michałka i schowała w jakimś dole i przykryła słomą. Po
zamaskowaniu nas chciała wrócić do domu po swoją mamę, ale Michałko
nie pozwolił. Pójdziesz po mamę i tam ciebie zabiją a ja będę musiał
twoje dzieci chować – przekonywał mamę. W tym dole siedziałyśmy aż
do raba. Było bardzo ciemno, straszno i zimno. Po tej nocy ciężko
zachorowałam z zimna i wyczerpania.
Jan Białowąs – byłem świadkiem
„… Otworzyłem okno od północy – mordercy szli od południa – i
powypychałem kolejno : matkę, dwóch młodszych braci i siostrę z
czteroletnią siostrzenicą Kasią. Następnie dziurą w płocie, znaną
tylko naszej rodzinie uciekliśmy do sąsiada – Ukraińca i skryliśmy
się na strychu nad oborą, wciągając za sobą drabinę. W tym czasie
jeden z banderowców wołał po polsku – „Janek ty jesteś? Otwórz”. Na
ok. 20 stopniowym mrozie i śniegowej pokrywie było bardzo dobrze
słychać. Łomem i siekierą rozbili drzwi domu, szukając nas.
Rozmawiali po rosyjsku szukając nas. „„zdieś ich niet i zdieś ich
niet”. Po przeszukaniu domu nastała cisza. Pierwsza grupa
przeznaczona do mordowania, odeszła zabijać innych, pozostawiając
jednego lub dwóch osobników – prawdopodobnie takich, którzy nas
znali – z zadaniem zabicia nas. Siedzieliśmy w plewach dość długo,
po czym usłyszeliśmy ostry krzyk „stoj, kto idiot?”. W odpowiedzi
padły słowa „pane, ja swoja, ja Łysa parafka , ja pryszła do swojeho
doma”. Czatujący na nas banderowiec przepuścił ją i w dalszym ciągu
na nas czekał. Słyszeliśmy w tym czasie straszne krzyki, nie dające
się opisać ludzkie jęki. Wołanie do Boga i ludzi o pomoc. Ten krzyk
wydobywał się ze strychu domu rodziny Jana Białowąsa /mojego
chrzestnego/ o przezwisku Głąb. Były tam: matka, trzy córki i
mieszkająca u nich samotna nauczycielka. Uciekły na strych domu,
gdzie paliły się żywcem. Najmłodsza córak spadła razem z palącym się
sufitem ganku. Polacy z IB z Głuboczka Wlk.. którzy szli na pomoc
mordowanej Ihrowicy, słysząc głos konającej Stefci, wynieśli ją z
dopalającego się ganku, owinęli w pierzynę znalezioną na drodze i
położyli w przydrożnym rowie. Oświcie szukając z kuzynem Kazimierzem
Białowąsem pomordowanych współmieszkańców , rozpoznaliśmy Stefcię.
Miała wtedy 16 lat i była piękną dziewczyną. Ponieważ Stefcia leżała
naprzeciwko plebanii, poszliśmy zobaczyć księdza ST.
Szczepankiewicza, który został zamordowany razem z matką Anną,
siostrą Stefanią i bratem Tadeuszem. Ludzie, którzy wychodzili z
pomieszczenia gdzie leżeli pomordowani, strasznie płakali. Cała
czwórka została zamordowana w straszny sposób. Siekierami
porozcinano im głowy. Proboszcz miał rozciętą pierś. Ks. ST.
Szczepankiewicz zajmował się leczeniem ludzi i za to był bardzo
ceniony. Nikomu nie odmówił pomocy, Wiem na pewno, że leczył rodziny
tych, którzy go zamordowali.
W 1956r., kiedy byłem w Ihrowicy po wojnie po raz pierwszy,
odwiedziłem dawnych sąsiadów, którzy chętnie mnie przyjmowali. W 12
lat po wymordowaniu we wsi Polaków , starsi ludzie potępiali ten
haniebny czyn. Mówili, że „prowodyr” ponoszą odpowiedzialność za ten
haniebny czyn.
W czasie mego pobytu odwiedziła mnie sąsiadka , ciocia Karpowicza –
jak ją nazywaliśmy. Namawiała mnie, żebym poszedł odebrać pościel,
ubrania i kilimy mojej mamy, zrabowane w wigilijną noc 1944r. przez
Sławkę Fryzę – jak opowiadają Ukraińcy z Ihrowicy – rozprowadzała
grupy morderców, wskazywała gospodarstwa, w których żyli Polacy,
podprowadzała pod drzwi domów, informowała z ulu osów składała się
rodzina, żeby zabójcy mieli ułatwione zadanie i żeby przypadkiem nie
przeoczyli któregoś z jej członków, Nie robiłą tego
bezinteresownie, Wybierała co bogatsze domy, żeby było co zabierać..
Ładowała zrabowane przedmioty na wóz i wiozłą do domu. Obciążona jes
winą za morderstwo Katarzyny Biskupskiej, jej czteroletniej córki
Heleny i trzynastoletniego syna Józefa w marcu 1945r.
Sławka Fryza – Zakamarok, po kilkunastu latach od morderstwa w
Ihrowicy, popadła w alkoholizm. Często widziano ją na cmentarzu
przy grobach pomordowanych. Stała w zadumie, lecząc chyba własną
duszę. Ciocia Karpowniczka powiedziała mi wówczas, że księdza
zamordował Iwaś Zahaluk. Na potwierdzenie tego dawała przykład, że
żona mordercy po kilku miesiącach od pamiętnej wigilii., oddała do
przeróbki buty księdza.. Jeśli to jest prawdą, potwierdzają się moje
przypuszczenia, że księdza zamordowali ci których leczył.
Po wyjściu z plebanii poszliśmy na wieś. Przy studni koło Bojka
Antocha, leżał zamordowany Antoni Białowąs /Wusaj/ Po drugiej
stronie drogi leżał zamordowany Franciszek Białowąs z żoną Karoliną.
W sąsiednie bramie leżały kolejne dwie zastrzelone osoby.
Nie mogłem dłużej oglądać zabitych, których znałem i szanowałem.
Matka ciągle płakała. Wszystko było zrabowane i spalone.. Ktoś z
Polaków przyszedł zawiadomić nas, że zbierają pomordowanych na sanie
i będą wieźli na cmentarz. Czekaliśmy przy szosie. Ukraińców prawie
nie było widać. Stali w oknach własnych domów patrząc co robimy.
Sanie, które nadjechały, pełne były zwłok ludzkich, poukładanych
w warstwy. Wszyscy byli już zamarznięci. Ręce mieli porozkładane,
jakby prosili o litość. Prawie wszyscy mieli otwarte oczy. Jedni
patrzyli na niebo, inni spoglądali na ludzi. Żegnaliśmy ich na
zawsze modląc się i płacząc.