sendivigius
03.10.22, 19:39
Na ten temat docieraja do osob nie bedzacych w srodowisku wylacznie skrajne opinie. Na przyklad:
miasta.tokfm.pl/miasta_tokfm/7,185060,28979878,krakow-wykladowcy-odchodza-z-pracy-na-uczelniach-prestizem.html
Coraz więcej wykładowców odchodzi z pracy, niedługo nie będzie miał kto uczyć - alarmują rektorzy krakowskich uczelni wyższych. Jak dodają, rezygnują głównie osoby zajmujące się naukami ścisłymi.
Jak słyszymy od rektorów krakowskich uczelni, wynagrodzenie wykładowcy uniwersyteckiego jest tak niskie, że niedługo nikt nie będzie chciał pracować w tym zawodzie. Adiunkt, rozpoczynający pracę, otrzymuje pensję zaledwie o 180 złotych wyższą od najniższej krajowej (3010 zł brutto). Podwyżek nie było od 2018 roku. Z kolei wynagrodzenie profesora z kilkudziesięcioletnim stażem wynosi 6400 złotych.
- Pracuję 45 lat na uczelniach i powiem otwarcie: tak zatrważających nastrojów wśród władz uczelnianych nie pamiętam. Sytuacja jest dramatyczna - mówi rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Jacek Popiel. Rzecznik uczelni Adrian Ochalik dodaje, że wykładowcy i pracownicy uniwersytetu też mają rodziny na utrzymaniu i kredyty do spłacenia, których raty - po podwyżkach stóp procentowych - są tak wysokie, że uczelniane pensje nie wystarczają.
Z uczelni, jak słyszymy, odchodzą przede wszystkim wykładowcy zajmujący się naukami ścisłymi, których chłonie prywatny rynek pracy. - Te straty będę nie do odrobienia przez całe lata, bo wykształcenie naukowca, badacza, to bardzo długi proces. Jeśli odejdzie do sfery prywatnej, biznesowej, to do nauczania na pewno już nie wróci - mówi prof. Popiel.
- Jeśli najlepsi ludzie odejdą z uczelni, to cofniemy się do czasów komuny. Jak tu mówić o innowacyjności gospodarki i o rozwoju, skoro najlepsze uczelnie tracą uczonych? - pyta z kolei rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie prof. Stanisław Mazur. Na tej uczelni, jak informuje nas jej rzecznik Paweł Kozakiewicz, w tym roku wypowiedzenia złożyło o 10 procent więcej pracowników niż w roku ubiegłym. Wiadomo też, że osób zainteresowanych odejściem jest znacznie więcej.
Cóż, ludzie glosuja nogami - mowi klasyk.
Z drugiej strony - czyżby?
Nauczucieli brak? A gdy w wakacje sprawdzilem strone kuratorium w "moim" prawie milionowym juz miescie to dla specjalnosci "fizyk" albo "chemik" znalazlem raptem 2-3 ogloszenia na pelen etat, resztę statystyki robią ogloszenia typu po 4 godziny w jakiejs zapadlej podmiejskiej wsi. To wszak nie jest zaden deficyt, aby trabic bez przerwy w gazetach.
Podobnie z zarobkami na uczelniach. Podaje sie powyzej jakies żałosne sumy, ale ja sam sprawdzam i widzę że np. stypendium doktoranta to 60% pensji profesora (niezła jazda, BTW) ale jest zawieszanae gdy z grantow sie osiagnie 150% procent pensji profesora ( więc mysle ze osiagają ....149%). Do tego inne dodatki (bo jest "biedny"), zwolnienia z podatkow etc. Sam znam, zweryfikowane na wlasne oczy, opowiesci o doktorantach w BMW i ich podrozach dookola swiata.
Ile jest wiec rzeczywiscie tych grantow i ile mozna z nich zakumulowac? Ile praktycznie wyciaga np: tzw. "profesor uczelninany". Czy rzeczywiscie zdarza sie aby ktos po doktoracie popracowal np. 5-8 lat i sie sam zwolnil?