sabina.bauman
11.03.05, 17:34
Dawno temu (nie tak znowu dawno, osiem czy siedem lat temu:)moja Mama miała na
rogu Patriotów i Bysławskiej kwiaciarnię. Siedziałam tam po kilka godzin
dziennie i mimo że cały biznes trwał w sumie krótko, zapamiętałam
charakterystyczne postacie, które wracały wyruszały przed siebie zawsze tą
samą drogą, o jednakowych porach dnia - pod oknami kwiaciarni moich rodziców.
Był taki staroświecki pijak, który sypał kawałami, stawał w drzwiach i
opowiadął, że wyjątkowo czyste ma dzisiaj paznokietki, bo zrobił miskę kopytek
i cały szajs poszedł w miskę. Bardzo go to bawiło, uwielbiał moją matkę,
całował ją po rękach, a ona potem w kiblu wycierała te ręce spirytusem
salicylowym, bo bardzo jest higieniczna. I był jeszcze inny, Mama nazywała go
Frankensteinem, duża głowa, czapka, wielkie, niebieskie oczyska. Trochę chyba
niepełnosprawny, pchał przed sobą wielki wózek z makulaturą i wszelkimi
skarbami. Była rozłozysta pani, która się ponoc nazywała Sołtysowa - nie wiem
dlaczego. Był jeszcze rosyjski intelektualista na rowerze, woził zawsze masę
książek, jakby się bał je gdziekolwiek zostawic. Brodaty, jak Tewie Mleczarz.
Tez chyba nie od konca na ziemi. Moze ktos ich pamięta? Co się z nimi teraz
dzieje? Ten od kopytek nie żyje - chyba że go z kimś mylę. A inni? W ogóle
cudownie było siedziec tak w środku tej Falenicy w kwiaciarni, która
przynosiła potworne straty. Nie mieszkałam tam nigdy, ale przez te parę
miesięcy zdążyłam się zaangażowac:)