samaosia
26.10.07, 00:01
witam jako nowa. Od razu wyskoczę z pytaniem, mimo, że miałam ogromną nadzieję
nigdy na tym forum nie pisać (bez urazy

)
Jestesmy małżenństwem od kilkunastu lat, mamy dwoje dzieci, dzieci są już
"odchowane" aczkolwiek w tzw trudnym wieku (nastoletnie). W naszym małżeństwie
od lat dzieje sie coś złego. Najpierw byliśmy ze sobą wręcz symbiotycznie
związani, teraz jestesmy dwojgiem obcych ludzi mieszkających pod jednym
dachem, mających wspólne problemy, finanse i co najwazniejsze - dzieci.
Kocham mojego męża, on też ponoć mnie kocha, ale nie potrafimy ze sobą już
rozmawiać. jest między nami ogromna bariera pełna żalu, pretensji i czegoś
jeszcze, czegoś, czego nie potrafimy nazwać.
Nie wiem, w którym momencie zaczęlismy oddalać sie od siebie, nie potrafię
tego okreslić. On ma do mnie pretensję o czepialstwo i awanturowanie sie (no
zdarza mi sie czasami) ja mam żal o beztroskę,nieodpowiedzialnosć i egocentryzm.
Nie potrafię ot tak opisać całej złożoności naszej historii, bardzo mi zależy
na jakieś dobrej, mądrej radzie ale nawet nie do końca wiem, czego oczekuję.
Czy to pora aby się rozstać? Czy mamy jeszcze szanse na wspolne życie? Czy coś
co sie rozsypało da sie jescze poskładać? Jeśli tak, to jak? Żadne z nas nie
chce tak na prawdę rozstania, gdyby tak było rozwiedlibyśmy sie już dawno
temu, podejrzewam, że gros par na naszym miejscu dawno by o sobie zapomniało.
my, mimo, że jest bardzo cieżko nadal jestesmy razem (to chyba zbyt duże słowo
na okreslenie naszych relacji) Ale czy to ma sens? Może nie warto?
Czy jest tu ktoś kto ma podobne doświadczenia?
Przepraszam za chaotyczną wypowiedz, ale jestem strasznie rozbita, nie mam już
od dawna na nic siły, jestem psychicznie wykończona, ale jakby znalazł sie
ktoś kto zechciałby pogdać, chętnie odpowiem na "pytania pomocnicze"
dzieki