nurni
04.02.05, 03:40
SZANOWANY CZŁOWIEK OKAZAŁ SIĘ TAJNYM WSPÓŁPRACOWNIKIEM SB
Dobry kolega, współtowarzysz podziemnej „Solidarności”, szanowany obywatel
Świdnika okazał się szpiclem SB. Donosił na Andrzeja Sokołowskiego, działacza
opozycji. Wszystko pokazał Grzegorz Linkowski w dokumentalnym filmie
pt. „Teczki”, który w środę zostanie wyemitowany w II programie TVP.
/../
Skrzywdził nas
ROZMOWA Z ANDRZEJEM SOKOŁOWSKIM, BOHATEREM FILMU „TECZKI” O DONOSZĄCYM NA
NIEGO AGENCIE SB
* Katarzyna Lewandowska: Dlaczego zdecydował się Pan wystąpić w tym filmie i
opowiedzieć swoją historię?
Andrzej Sokołowski: Przede wszystkim dlatego, by bronić dobrego imienia
Instytutu Pamięci Narodowej, którego działalność jak i sam fakt istnienia
próbuje się podważać. Na własne oczy przekonałem się, jak dobrą i ważną
robotę wykonuje instytut.
* Tylko dlatego?
Poza tym, by dać świadectwo prawdzie. W dyskusji o lustracji pojawiają się
głosy, że ujawnianie agentów jest dwuznaczne moralnie. Że takiej ujawnionej
osobie można wyrządzić ogromną krzywdę. Padają argumenty: był TW, bo miał np.
chorą żoną, a informacje, jakie przekazywał SB, nie miały żadnego znaczenia.
Rzeczywiście, w wielu przypadkach tak mogło być. I pewnie było. Jednak nie
wolno zapominać o krzywdzie takich osób jak ja czy naszych rodzin. Mój syn
tak bał się o mnie, gdy działałem w opozyzji, że już w wieku 12 lat miał
wrzody żołądka. A co z moją, wówczas dziewięcioletnią córką, która musiała
przeżywać nocne rewizje milicjantów wyważających łomami drzwi? Dlaczego nikt
się nie upomni o jej dzieciństwo?
* Rok temu podjął Pan decyzję, by zajrzeć do swojej teczki. Do czego ta
wiedza jest Panu potrzebna?
Moja żona mówi, że gdy działałem w opozycji, miałem klapki na oczach. Rodzina
się nie liczyła, ani praca, ani życie. Tylko „Solidarność” i „Solidarność”.
Dziesięć lat poświęciłem tej działalności. Dlatego chyba nie ma w tym nic
dziwnego, że chciałem się dowiedzieć, jak to wtedy było naprawdę. Byłem
ciekaw. Tak zwyczajnie po ludzku.
* I nie żałuje Pan teraz?
Absolutnie, choć odkrywana prawda często bolała.
* Co najbardziej?
W IPN znajduje się osiem tomów akt na mój temat. Przeczytałem wszystkie.
Okazało się, że w gronie moich najbliższych współpracowników z lat 80. było
aż 14 agentów Służby Bezpieczeństwa. Wśród nich czterech brało pieniądze za
donoszenie na mnie i kolegów. Z tej ostatniej grupy wyjątkowo aktywny był TW
o pseudonimie „Władysław”, później przemianowany na „Zygmunta”. Drugim
szokiem, jakiego doznałem był fakt, iż wszystko, co było zawarte w aktach,
było prawdziwe. SB nie sfałszowała i nie sfabrykowała ani jednej linijki na
mój temat.
* Zorientował się Pan czytając akta, kim był „Władysław”?
Niemal od początku. „Władysław” nie był moim przyjacielem, ale dobrym kolegą
i bardzo często się kontaktowaliśmy. W czasach podziemnej „Solidarności” był
człowiekiem od tzw. czarnej roboty. W raportach, które przekazywał SB, był
wyjątkowo skrupulatny i sypał szczegółami oraz nazwiskami. Podawał takie
fakty czy wydarzenia, o których wiedzieliśmy tylko ja i on.
* Nigdy wcześniej nawet przez myśl Panu nie przeszło, że „Władysław” donosi
na Pana?
Ani przez moment. Był człowiekiem wielce szanowanym przeze mnie, jak i przez
pozostałych kolegów z opozycji. Rękę bym dał sobie za niego
obciąć. „Władysław” z zawodu był murarzem. Polecałem go do pracy na budowach
wszystkim znajomym, jako człowieka, któremu można ufać. Z akt dowiedziałem
się, że w remontowanych domach pomagał SB zakładać podsłuchy. Na tym nie
koniec. Polecałem „Władysława” do pracy także po 1989 roku, m.in. Danusi
Winiarskiej – później Kuroń.
* O czym informował „Władysław” funkcjonariusza SB?
Dosłownie o wszystkim. O każdym moim ruchu, o mojej rodzinie, kolegach.
Wyjątkowo skrupulatne są jego donosy z imienin, na które zapraszali go
znajomi. Ale „Władysław” nie tylko na mnie donosił. Miał chorą córkę.
Pomogłem mu załatwić lekarstwa z episkopatu. Umówiłem także z odpowiednimi
lekarzami. W aktach wyczytałem, że „Władysław” donosił także na tych lekarzy.
W sumie od 1985 do 1989 roku sporządził 89 raportów. Ostatni 20 maja 1989 r.
* Dowiedział się Pan, kim jest „Władysław” i co Pan zrobił?
Poczekałem, aż IPN oficjalnie poinformuje mnie, kto kryje się pod tym
pseudonimem. Następnie, to było we wrześniu ubiegłego roku, zadzowniłem
do „Władysława”, by przyjechał do mnie na działkę. Nie zdążyłem otworzyć ust,
gdy on mnie zapytał: – Co o mnie wiesz? Odpowiedziałem, że wszystko. Wówczas
on wypalił: – I co? Dobry byłem? To był dla mnie największy szok. Ani słowa
przepraszam, wygłupiłem się czy też – spróbuj zrozumieć. Nic. Dwa miesiące
później na spotkaniu z byłymi kolegami z podziemia wyparł się wszystkiego.
Jakby tego było mało, doniósł na mnie do prokuratury. W jakiej sprawie? Że
bezprawnie wyniosłem dokumenty z IPN.