jackowo.thinktank
20.10.22, 16:00
Niedawno w Ameryce nocowałam w Swissotel. Wybrałam ten hotel skuszona sloganem "europejski luksus". Byłam ciekawa, co to znaczy w praktyce

Za noc płaciłam z podatkami ok 400 dolarów, i to była okazja na zniżce, taki pokój kosztuje zwykle 200/300 dolarów więcej. A więc to nie jest taki tani hotel.
Zacznę od plusów. Podobał mi się wystrój: kolory w obrazach ładnie się komponowały z kolorem ściany, a ten pasował do koloru dwóch kotar. Umeblowanie eleganckie. Polubiłam tez body wash pachnący bardzo orzeźwiająco, robiony z jakichś alpejskich kwiatów.
No dobrze, a teraz do rzeczy.
Podczas check-in przeżyłam co najmniej zdumienie. Obwieszczono mi, że pokojówka odwiedzi nas za trzy dni, bo takie zwyczaj panują w tym hotelu. Trzy dni! No to pięknie, pomyślałam sobie, przez trzy dni w luksusowym hotelu nie pościelą łóżek (jak w jakimś schronisku). Reguły mieli takie: o ile łaskawie oferowali przynieść świeże ręczniki, jak się przedzwoni, to już po torebki kawy trzeba było zaiwaniać z 21 piętra na dół, do punktu obok recepcji. Natychmiast odechciało mi się europejskiego luksusu. Na szczęście pobyt w tym hotelu uratował przypadek. Pani pokojówka pomyliła się i posprzątała nam pokój już następnego dnia. Po powrocie ze śniadania spotkała nas więc przyjemna niespodzianka, przykro nawet tak pisać, bo posprzątanie w luksusowym hotelu to przecież powinna być norma. Panią pokojówkę odnalazłam na korytarzu i dałam jej 10 dolarów napiwku, pani zrozumiała, że jak ominiemy przepisy, może liczyć na moją wdzięczność. I przychodziła każdego dnia.
Wiecie co, thank you very much za luksus w europejskim wydaniu