nick_na_zastepstwie
11.07.23, 15:51
Ematki, jesteście po obu stronach barykady, potrzebne mi spojrzenie z boku.
Wynajmowałam przez dziesięć lat mieszkanie, relacje z właścicielami układały się harmonijnie - żadnych nalotów bez zapowiedzi, niespodziewanych podwyżek itp. Wpłacona na początku kaucja była standardowej wysokości - równowartość miesięcznego czynszu. Na moją prośbę właściciele zgodzili się na starcie na montaż półek (więcej niż symboliczna półka czy dwie); zgodnie z ustnymi ustaleniami przy wyprowadzce miały być usunięte ślady mocowań i ściany miały być doprowadzone do pierwotnego stanu. Tuż przed wyprowadzką zaproponowałam właścicielom zatrzymanie kaucji i usunięcie kołków/zaszpachlowanie dziur podczas planowanego remontu, na co się zgodzili.
Wydawało się, że sytuacja jest w pełni dograna, ale po jakimś czasie właściciele zadzwonili z wiadomością, że koszty remontu mieszkania znacząco przekraczają kaucję i oczekują mojej partycypacji. Mam poczucie bycia wykorzystywaną: mieszkanie nie jest zniszczone, nikt nie urządzał w nim dzikich tańców czy nie palił ogniska na środku pokoju - wymaga standardowego odświeżenia i ewentualnej inwestycji w pojedyncze sprzęty AGD (wszystkie działają, tylko pralka lekko niedomaga, po tylu latach używania). Przez cały okres najmu nie wykonywano w mieszkaniu żadnych poważniejszych remontów, poza niezbędnymi (w rodzaju zabezpieczenia przeciekającego sufitu). Zniszczone - z naszej wyraźnej winy - meble czy sprzęty wymieniłam w międzyczasie na ich identyczne odpowiedniki, zostawiając je oczywiście w tym mieszkaniu. Koszt odświeżenia mieszkania na pewno podbijają istniejące problemy z częścią instalacji, ale na te tym bardziej nie mieliśmy wpływu.
Jak ematka widzi tę sytuację? Powinniśmy coś dopłacić czy asertywnie trzymać się stanowiska, że koszty remontu mieszkania pokrywają zawsze właściciele, a kaucja nie do tego służy?