diabollo
05.01.23, 16:50
wyborcza.pl/magazyn/7,124059,29329506,dehnel-do-matczaka-wierzacy-sa-w-stanie-uwierzyc-w-cokolwiek.html
Dehnel do Matczaka: Wierzący są w stanie uwierzyć w cokolwiek, tylko nie w istnienie niewierzących
Trzeba było się skupić na przeżyciu duchowym, a nie atrakcyjnych łapówkach i księżniczkowych sukniach bezach, to może byłoby inaczej
Z niejaką przyjemnością obserwuję dyskusję wokół felietonu – z tajemniczych przyczyn nazywanego przez autora „esejem" – Marcina Matczaka o wyższości świąt, które mu się podobają, nad świętami, które mu się nie podobają. Potwierdza ona bowiem moje głębokie przekonanie, że wierzący są w stanie uwierzyć w cokolwiek, tylko nie w istnienie niewierzących.
Religijnym i postreligijnym Polakom – abstrahuję od tego, na ile ta religijność jest faktycznie przeżyciem metafizycznym, a na ile kulturową tożsamością – nie mieści się w głowie, że istnieją ludzie, którzy nie mają potrzeb religijnych, nie „poszukują boga", nie cierpią z powodu „braku łaski wiary", nie drżą przed żadnymi sądami ostatecznymi ani gniewem bóstw. Niedawno ultraprawicowiec, monarchista i piewca Putina Adam Wielomski napisał: "Lewak nie boi się Boga i Sądu Ostatecznego. Boi się ocieplenia klimatu". I najwyraźniej wydaje mu się to ogromnie zabawne i paradoksalne, że jacyś ludzie nie drżą przed mityczną postacią, tylko przed problemami rozpędzającymi się do wymiarów apokalipsy realnej, nie literackiej.
No więc tak właśnie jest i nie jest to żaden paradoks.
*
Jednak to przekonanie o konieczności sacrum, że „wszyscy w coś wierzą", „ateizm to też forma wiary", że wszyscy jesteśmy tacy sami i mamy takie same potrzeby, jest rozpowszechnione od ultraprawicy po liberalne centrum, a może i dalej. Tymczasem pora przyjąć, że się od siebie na najrozmaitsze sposoby różnimy.
Jasne, nie dziwię się, że Piotrowi Augustyniakowi "brakuje sacrum" – jest byłym dominikaninem, który u innego dominikanina doktoryzował się na Papieskiej Akademii Teologicznej ze średniowiecznego mistyka. Do odczuwania tego braku został wychowany i sam się do tego wychował, nawet jeśli potem podjął inne decyzje życiowe. Ma bóle fantomowe. Nie powinien ich jednak projektować na innych.
Krytykom Matczaka zarzuca, że nie znają Baudrillarda i Baumana, że nie dostrzegają komercji. Ależ dostrzegamy, wiemy też, że królowa Bona umarła. Nie jest to dla nas nic nowego. Znacznie ciekawsze wydaje mi się, kiedy Augustyniak snuje wizję przeszłości, kiedy to ludzie z okazji świąt "poszukiwali w sobie i wokół siebie >>innego wymiaru<<".
Chciałbym bowiem zadać pytanie: kiedy, przepraszam, były te złote czasy, kiedy to ludzie naprawdę czekali w adwencie na przyjście bóstwa? Nie mówię oczywiście o jednostkach – bo i oni o nich nie mówią – tylko o ogólnospołecznym przeżyciu. Za czasów Bacha? Za czasów Mickiewicza? W latach 80., czasach mojego dzieciństwa? Za wcześniejszego PRL-u? W międzywojniu, w miejskiej klasie średniej – wtedy znacznie mniej licznej – do której dzisiejszego odpowiednika adresuje swoje lamenty Matczak? Może na zabitej deskami wsi w latach zaborów, a niechby gdzieś i międzywojennych, kiedy wierzono jeszcze, że Maria za prowadzenie żniw w święto Wniebowzięcia zrzuca z nieba węże. Tyle że do tego świata nie ma powrotu bez przywrócenia analfabetyzmu i biedy na granicy śmierci głodowej.
Kiedy to te święta, święta pełnej komory, jeszcze przed przednówkiem, kiedy w polu się nie robi i siedzi się przy ogniu, konsumując zapasy z lata i jesieni, kiedy te święta oparte na wspólnym ucztowaniu, były niekonsumpcyjne? Zakres dat bym prosił.
Obawiam się bowiem, że dawno, a właściwie nigdy. Co było orgią konsumpcyjnego rozpasania w średniowieczu, kiedy nie było złowrogich galerii handlowych i bezbożnych reklam w telewizji? Jarmarki z okazji rozmaitych świąt kościelnych, powiązane z odpustami i pielgrzymkami.
Wychowałem się w Gdańsku, gdzie po dziś dzień co roku setki tysięcy miejscowych i turystów nurzają się w konsumpcji na Jarmarku Dominikańskim. Ponad 750 lat temu papież Aleksander IV ustalił go bullą na prośby dawnych współbraci Piotra Augustyniaka, żeby ściągnąć wiernych na odpustową mszę w dniu św. Dominika. No ale tamta konsumpcja nie była taka straszliwa, skoro sypała dukaty do kiesy klasztoru, prawda?
*
CDN...